Relacja z koncertu In Solitude i Beastmilk w Firleju.
W miejsce prymitywnego,
rockandrollowego motorpunka w wykonaniu Obnoxious Youth miała zagrać jakaś
heavymetalowa polska horda. Punki z OY wysypali się z trasy z przyczyn, których nie dociekałem. W ich miejsce zagrał zespół z typem na wokalu,
który wyglądał jakby jedyną rzeczą, którą robił w życiu, było bycie szefem
działu IT. Zespół nazywał się Wolfrider pewnie dlatego, że informatyk z
wąsem w longsleeve grał w Warhammera Fantasy Battle armią orków
i goblinów. Dramat, najgorsze szczypiory z osiedla zawsze grały tą armią. Tym bardziej szkoda mi było, obserwując tę hejwimetalową galopadę goblina na wilku, Obnoxious Youth. OY to band, który jest jeszcze bardziej obleśny niż nieodżałowane Annihilation Time.
i goblinów. Dramat, najgorsze szczypiory z osiedla zawsze grały tą armią. Tym bardziej szkoda mi było, obserwując tę hejwimetalową galopadę goblina na wilku, Obnoxious Youth. OY to band, który jest jeszcze bardziej obleśny niż nieodżałowane Annihilation Time.
Beastmilk
to zespół z niesamowitą kompozytorską intuicją. Synteza wielu
najjaśniejszych elementów z lat osiemdziesiątych. Nie jest to jednak
kalka, a jedynie umiejętnie aranżowanie wtrętów i motywów. Ludzie z tego
zespołu zwyczajnie czują ten okres czasu, co przekłada się na radiową
przebojowość ich kompozycji. W riffach i pracy sekcji znajdziecie nieco
zimnej fali, sporo post-punka i new romantic, ale też szczyptę
rockabilly. Wokalista wyje niczym zraniony wilk. Szamocze się z gracją, posiłkując się manierą Curtisa, rozkosznym łamaniem głosu Smitha, a
momentami balansuje na granicy melodii w charakterystycznym danzigowskim
stylu. Nie dajcie się oszukać manieryzmami. Cały czas słychać, że to
jego indywidualny tembr. On zwyczajnie czerpie jedynie inspiracje z
dobrych źródeł. Puszcza oko do słuchacza. Zdaje się mówić: słyszysz, że lubimy tych samych klasyków?
Bałem
się, że nie uda im się odtworzyć atmosfery z płyt. Szczególnie bałem
się o wokal. Typ jednak stanął na wysokości zadania. Bawiłem się
szampańsko. Razem z dawno niewidzianymi ziomkami z Wrocławia, odśpiewywaliśmy niektóre refreny niczym Irlandczycy, wznosząc toasty na
cześć kapeli.
In Solitude gra ponad dwanaście
lat. Słychać ciekawe inspiracje, ale niestety aranżacyjnie brak im
intuicji Beastmilk. Nie ma tu żadnych catchy numerów. Łączenie Doorsów
z hejwi galopadą na tyranozaurze z obnażonym torsem? Dla mnie to się
zwyczajnie nie klei. Może dlatego, że nigdy nie byłem fanem Maiden. Na
koszulki Hammerfall czy Rhapsody reagowałem cynicznym uśmieszkiem. Gdy
widziałem cokolwiek związanego z Manowar, otwarcie parskałem śmiechem.
Pomimo wysokiego poziomu scenicznego In Solitude, ich występ jawił
się równie ciekawie co set Wolfrider. Przepraszam wszystkich fanów, że
jestem tak ograniczony. Chyba nigdy nie zrozumiem tej przaśnej formy
ekspresji.
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.