sobota, 11 października 2014

RELACJA: In Solitude i Beastmilk w Firleju


Relacja z koncertu In Solitude i Beastmilk w Firleju.


W miejsce prymitywnego, rockandrollowego motorpunka w wykonaniu Obnoxious Youth miała zagrać jakaś heavymetalowa polska horda. Punki z OY wysypali się z trasy z przyczyn, których nie dociekałem. W ich miejsce zagrał zespół z typem na wokalu, który wyglądał jakby jedyną rzeczą, którą robił w życiu, było bycie szefem działu IT. Zespół nazywał się Wolfrider pewnie dlatego, że informatyk z wąsem w longsleeve grał w Warhammera Fantasy Battle armią orków 
i goblinów. Dramat, najgorsze szczypiory z osiedla zawsze grały tą armią. Tym bardziej szkoda mi było, obserwując tę hejwimetalową galopadę goblina na wilku, Obnoxious Youth. OY to band, który jest jeszcze bardziej obleśny niż nieodżałowane Annihilation Time.

Beastmilk to zespół z niesamowitą kompozytorską intuicją. Synteza wielu najjaśniejszych elementów z lat osiemdziesiątych. Nie jest to jednak kalka, a jedynie umiejętnie aranżowanie wtrętów i motywów. Ludzie z tego zespołu zwyczajnie czują ten okres czasu, co przekłada się na radiową przebojowość ich kompozycji. W riffach i pracy sekcji znajdziecie nieco zimnej fali, sporo post-punka i new romantic, ale też szczyptę rockabilly. Wokalista wyje niczym zraniony wilk. Szamocze się z gracją, posiłkując się manierą Curtisa, rozkosznym łamaniem głosu Smitha, a momentami balansuje na granicy melodii w charakterystycznym danzigowskim stylu. Nie dajcie się oszukać manieryzmami. Cały czas słychać, że to jego indywidualny tembr. On zwyczajnie czerpie jedynie inspiracje z dobrych źródeł. Puszcza oko do słuchacza. Zdaje się mówić: słyszysz, że lubimy tych samych klasyków?
Bałem się, że nie uda im się odtworzyć atmosfery z płyt. Szczególnie bałem się o wokal. Typ jednak stanął na wysokości zadania. Bawiłem się szampańsko. Razem z dawno niewidzianymi ziomkami z Wrocławia, odśpiewywaliśmy niektóre refreny niczym Irlandczycy, wznosząc toasty na cześć kapeli.

In Solitude gra ponad dwanaście lat. Słychać ciekawe inspiracje, ale niestety aranżacyjnie brak im intuicji Beastmilk. Nie ma tu żadnych catchy numerów. Łączenie Doorsów z hejwi galopadą na tyranozaurze z obnażonym torsem? Dla mnie to się zwyczajnie nie klei. Może dlatego, że nigdy nie byłem fanem Maiden. Na koszulki Hammerfall czy Rhapsody reagowałem cynicznym uśmieszkiem. Gdy widziałem cokolwiek związanego z Manowar, otwarcie parskałem śmiechem. Pomimo wysokiego poziomu scenicznego In Solitude, ich występ jawił się równie ciekawie co set Wolfrider. Przepraszam wszystkich fanów, że jestem tak ograniczony. Chyba nigdy nie zrozumiem tej przaśnej formy ekspresji.

Grzegorz Ćwieluch

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.