czwartek, 9 października 2014

RELACJA: FreeFormFestival 2014


FreeFormFestival numer 10 już za nami.


Co nie wyszło na wiosnę, tym razem musiało. FreeFormFestival 2014 to już historia. Nie wystraszyliśmy się niskich temperatur (mimo że oczekiwanie na przystanku na nocny było dość dramatyczne) i wytrwaliśmy od pierwszych minut inaugurującego festiwal koncertu xxanaxx aż do wielkiego finału na mniejszej scenie, zwanej też drugą, w wykonaniu DJ-a Koze. Tegoroczna edycja miała trzy numery jeden, które zostawiły większość daleko w tyle. Było też kilka występów, które może nie były legendarne, ale bardzo sympatyczne i zostawiły po sobie bardzo miłe wspomnienia.

Kto poszedł na FFF 2014 i nie zobaczył Jona Hopkinsa, ten może mocno żałować. Brytyjski didżej i producent zarzucił tak kozackim setem, że otrząsnąłem się dopiero po powrocie do domu. Nie dość, że poleciały wszystkie największe bangery, z „Open Eye Signal” w roli głównej, to występ Hopkinsa naprawdę nie miał słabych punktów. Trochę wkurwiały drące się małolaty, które parły w kierunku sceny z zatrważającym uporem, ale na szczęście zmiana miejsca pomogła.

Do tej pory nie wiem, gdzie podziali się za to wszyscy, kiedy na głównej scenie występował Kele. Wokalista Bloc Party wytworzył podczas swojego gigu chyba najprzyjemniejszą atmosferę tej edycji festiwalu. Co chwila łapał kontakt z publiką, przeplatając dobrze znane kawałki z albumu Boxer z tymi z nadchodzącej płyty. Jak można się było spodziewać, największe poruszenie pod sceną wywołał singiel „Doubt” i... mocno klubowa wersja „One More Chance” Bloc Party. Kele z czasem rozkręcił się na tyle mocno, że mimo dość niskiej temperatury skakał i tańczył na scenie w kolorowych szortach i t-shircie. Takie koncerty zdecydowanie lubimy!

Klaxons, mimo że w ciągu ostatnich trzech lat widziałem ich po raz czwarty, przyprawili mnie o całkiem zasłużone „wow!”. Występ w zasadzie nie różnił się od ich koncertu na Dour Festival, więc wszystkich zainteresowanych odsyłamy o TU! Brytyjczycy, jako zespół kończący festiwal na dużej scenie byli w bardziej uprzywilejowanej pozycji niż na belgijskim feście, więc występ trwał dłużej, a panowie zdecydowali się nawet na bis (poleciało „It's not over yet”). Jednak to był już koniec, a dla najbardziej spragnionych wrażeń pozostał jeszcze set DJ-a Koze. I każdy, kto wylądował pod Second Stage potwierdzi, że do techno kurde się nie siedzi (tak cytując polskiego klasyka). Niemiecki dżentelmen z charakterystycznym wąsikiem nie pozwolił na posiadówę pod ścianami.


Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.