wtorek, 28 października 2014

RELACJA: Darkstar, Lapalux i Lone w Cafe Kulturalnej


Relacja z piątkowej imprezy w Cafe Kulturalnej, gdzie wystąpili Darkstar, Lone i Lapalux. 


Przed wejściem w piątkową noc miałem niezwykle luksusowe wątpliwości, a mianowicie takie: czy tyle dobra naraz to nie za dużo?  Samego Lone’a brałbym w ciemno, identyczna sprawa z Lapaluxem, gdyby do któregoś z panów doszlusował duet Darkstar – także chętnie. Zaserwowani w jednym pakiecie, wzbudzali natomiast obawę o tę różnicę, jaką nierzadko widać między występami w ramach tradycyjnych koncertów, a tymi na dużych festiwalach. Czy słusznie?

W Kulturalnej zjawiłem się sporo przed północą, w ten sposób łapiąc się na, niestety, pożegnalny set Elektrische.TV (kilka dni przed występem na ich fanpage’u pojawił się komunikat o zawieszeniu projektu), miałem też okazję posłuchać Adre’N’Alina, pod którym to pseudonimem ukrywa się Igor Szulc, całkiem zdolny facet od łączenia klawiszy z elektroniką. Atmosfera przyjemnie zagęszczała się i, choć niezobowiązująco, było już wtedy całkiem tłumnie; biorąc poprawkę na to, jak długa miała być to noc, pozytywne zaskoczenie.

Jeśli chodzi o, nazwijmy to, headlinerów imprezy, pierwszy wystąpił Darkstar i było to jeden z objawów dobrej organizacji całego wydarzenia (jeśli natomiast chodzi o pozostałe, warto wymienić prężnie funkcjonującą bramkę – jest to o tyle istotne, że jeśli wychodzisz na papierosa przy -700 stopniach Celsjusza, jakie trzaskało wówczas w Warszawie, każda sekunda może okazać się na wagę życia). Występ duetu, klimatyczny live zawierający garść starych kawałków i moc nowości – kto widział ich na Sacrum Profanum, ten sam wie – stał się czymś w rodzaju relaksującego preludium przed kolejnymi uderzeniami. Spośród trójki głównych wykonawców, na Darkstar, przyznaję bez bicia, czekałem najmniej, ale mocno zaplusowali tym, co za ich sprawą popłynęło z głośników w okolicach północy; można było odnieść wrażenie, że weszła im w krew lżejsza paleta dźwięków niż ta z debiutanckiego North i że tego też należy się spodziewać na nowym materiale.

Do sedna jednak. Lapalux. Kompletnie nie tego się spodziewałem i równie kompletnie mną to pozamiatało. Stawiałem na dużo plumkania, jakąś kosmicznie rozciągniętą w nieskończoność wersję „Without You”, taki raczej flirt z uchem, delikatne hip-hopowe rytmy. Nic z tych rzeczy. Stuart Howard rozpoczął głośno, z przytupem i z pierdolnięciem, a potem systematycznie potęgował uderzenie. Z początku można było doznać lekkiego szoku, ale z uwagi na moc i skillsy Lapaluxa okazane także w tym wydaniu, nie ma na co narzekać. Ów nieoczekiwany powiew nowości był jak dobra guma miętowa – ostry i świeży.

Gdy około godziny 2 na scenie zjawił się Lone, swobodnie można było mówić o apogeum imprezy; sala wypełniła się ludźmi, Lone spuścił beaty ze smyczy i rozpoczął się melanż ostateczny. Numery z Galaxy Garden w wersji koncertowej zmieniły się w rave’owe komety, eksplodujące na tle wizualizacji Konx-om-Paxa. Z kolei kawałki z ostatniego Realisty Testing dawały upragnioną chwilę odpoczynku wymęczonym łydom słuchaczy, a przy „2 is 8” można było się dosłownie rozpływać. Tak klasycznego w formie i drapieżnego w treści występu nie widziałem dawno.


Ogólnie kto nie wpadł, ten trąba, naprawdę warto było się w ten piątek przeziębić.

Jacek Wiaderny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.