Relacja z piątkowej imprezy w Cafe Kulturalnej, gdzie wystąpili Darkstar, Lone i Lapalux.
Przed wejściem w piątkową noc
miałem niezwykle luksusowe wątpliwości, a mianowicie takie: czy tyle dobra
naraz to nie za dużo? Samego Lone’a
brałbym w ciemno, identyczna sprawa z Lapaluxem, gdyby do któregoś z panów
doszlusował duet Darkstar – także chętnie. Zaserwowani w jednym pakiecie, wzbudzali natomiast obawę o tę różnicę, jaką nierzadko widać między występami w
ramach tradycyjnych koncertów, a tymi na dużych festiwalach. Czy słusznie?
W Kulturalnej zjawiłem się sporo
przed północą, w ten sposób łapiąc się na, niestety, pożegnalny set Elektrische.TV
(kilka dni przed występem na ich fanpage’u pojawił się komunikat o zawieszeniu
projektu), miałem też okazję posłuchać Adre’N’Alina, pod którym to pseudonimem
ukrywa się Igor Szulc, całkiem zdolny facet od łączenia klawiszy z elektroniką.
Atmosfera przyjemnie zagęszczała się i, choć niezobowiązująco, było już wtedy
całkiem tłumnie; biorąc poprawkę na to, jak długa miała być to noc, pozytywne
zaskoczenie.
Jeśli chodzi o, nazwijmy to,
headlinerów imprezy, pierwszy wystąpił Darkstar i było to jeden z objawów
dobrej organizacji całego wydarzenia (jeśli natomiast chodzi o pozostałe, warto
wymienić prężnie funkcjonującą bramkę – jest to o tyle istotne, że jeśli
wychodzisz na papierosa przy -700 stopniach Celsjusza, jakie trzaskało wówczas
w Warszawie, każda sekunda może okazać się na wagę życia). Występ duetu,
klimatyczny live zawierający garść starych kawałków i moc nowości – kto widział
ich na Sacrum Profanum, ten sam wie – stał się czymś w rodzaju relaksującego preludium
przed kolejnymi uderzeniami. Spośród trójki głównych wykonawców, na Darkstar,
przyznaję bez bicia, czekałem najmniej, ale mocno zaplusowali tym, co za ich
sprawą popłynęło z głośników w okolicach północy; można było odnieść wrażenie,
że weszła im w krew lżejsza paleta dźwięków niż ta z debiutanckiego North i że tego też należy się spodziewać na nowym
materiale.
Do sedna jednak. Lapalux. Kompletnie nie tego się
spodziewałem i równie kompletnie mną to pozamiatało. Stawiałem na dużo
plumkania, jakąś kosmicznie rozciągniętą w nieskończoność wersję „Without You”,
taki raczej flirt z uchem, delikatne hip-hopowe rytmy. Nic z tych rzeczy.
Stuart Howard rozpoczął głośno, z przytupem i z pierdolnięciem, a potem
systematycznie potęgował uderzenie. Z początku można było doznać lekkiego
szoku, ale z uwagi na moc i skillsy Lapaluxa okazane także w tym wydaniu, nie
ma na co narzekać. Ów nieoczekiwany powiew nowości był jak dobra guma miętowa –
ostry i świeży.
Gdy około godziny 2 na scenie
zjawił się Lone, swobodnie można było mówić o apogeum imprezy; sala wypełniła
się ludźmi, Lone spuścił beaty ze smyczy i rozpoczął się melanż ostateczny.
Numery z Galaxy Garden w wersji
koncertowej zmieniły się w rave’owe komety, eksplodujące na tle wizualizacji Konx-om-Paxa.
Z kolei kawałki z ostatniego Realisty
Testing dawały upragnioną chwilę odpoczynku wymęczonym łydom słuchaczy, a
przy „2 is 8” można było się dosłownie rozpływać. Tak klasycznego w formie i
drapieżnego w treści występu nie widziałem dawno.
Ogólnie kto nie wpadł, ten trąba,
naprawdę warto było się w ten piątek przeziębić.
Jacek Wiaderny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.