środa, 1 października 2014

RECENZJA: Thom Yorke - Tomorrow's Modern Boxes



WYTWÓRNIA: BitTorrent
WYDANE: 26 września 2014

Szybka piłka. Nie ma płyty, jest płyta. A płyta pojawia się tak nagle, że ledwie zdążyło się mrugnąć, a już wszyscy piszą i mówią, że oto Thom Yorke wydał swój nowy solowy album. Dodajmy do tego kontrowersyjny fakt, że znowu darował sobie jakąś specjalną otoczkę medialną, nie zadbał o głośną promocję i wypiął się na wytwórnie, bo żaden majors, żaden niezalowy label, tylko torrenty. Tak, torrenty pod postacią BitTorrent umożliwiają zakup i w ogóle posłuchanie Tomorrow's Modern Boxes. 

Nie ma co, kontrowersyjnie. Bez dwóch zdań. Ho, ho, ho. Och.

Skoro sam sposób wydania był tak niesamowicie wysublimowany, gdzieś musiał czaić się jednak psikus. I ten prztyczek w nosek nawet nie został specjalnie zakryty, bo diabeł tkwi w muzyce. W jej nudnej formie, przewidywanych melodiach. Po prostu.

Dlatego przestańmy traktować tych wysłużonych, z dużymi nazwiskami jak nie wiadomo kogo i powiedzmy otwarcie: jeżdżenie na samym nazwisku i jednoczesne wypuszczanie kaszanki jest słabe. Nie da się ukryć, Thom Yorke wypuścił półprodukt. Coś, co jeśli załapie się na hajp (złapało, wystarczy przejrzeć zagraniczne recenzje) i lecące zewsząd słowa uznania, będzie efektem tylko i wyłącznie wcześniejszych dokonań. Takich przypadków świat zna wiele i świat ich tak naprawdę nie lubi. Życie lubi szczerość, a nią będzie stwierdzenie: Tomorrow's Modern Boxes to gówno. Nic więcej. Dlaczego?

Tak w skrócie, ponownie: te kawałki to nic innego, jak tylko kręcenie bączków w miejscu, bieganie za swoim ogonem w kółko i próba sprzedania czegoś, co już dawno wydano, tylko że w wersji mniej ciekawej. Już ten wielki hit, jak okrzyknięto otwierający album „A Brain in a Bottle” topi się pozostałościach, czy to po The Eraser, czy The King of Limbs. Taka prawda, choć to bodaj najjaśniejszy punkt Tomorrow's Modern Boxes. A wszystko dzięki temu pulsującemu rytmowi, trochę monotonnemu, ale jednocześnie wciągającemu, a do którego nieźle wpasowuje się falset Thoma Yorke'a.

Dalej jest już - niestety - tylko gorzej. Utwory się zmieniają, ale jakichkolwiek zmian nie idzie się dopatrzyć dosłyszeć. Coś jak muzyka tła, coś jak kołysanki, które usypiają lepiej niż rybka z Mini Mini. Bo jak inaczej spojrzeć na takie „Guess Again!”, „Interference”, „Truth Ray” czy „Pink Section”? Pewnie, można pokusić się o tezy, że takie ładne ambienty, Panie!, że Thom tak wyciągnął te syntezatory, że wybrzmiewają z taką subtelnością jak trąby jerychońskie siłą. Że tylko Nigel Godrich potrafiłby ukręcić taakie anielskie podkłady pod tak niebiański głos Thoma. I tak dalej, i tak dalej, a tu mi kaktus wyrośnie na ręce lub włosy na głowie. Takie melodie mógłby zrobić co drugi producent z Wiskitek i co piąty z Ostrołęki, a zaśpiewać mogłaby taka Kasia Stankiewicz (dobra, tutaj jednak żart). Te spokojniejsze kompozycje na Tomorrow's Modern Boxes ciągną się i ciągną, ale nie lepiej jest z tymi żywszymi, które - teoretycznie - powinny pchać ten wózek do przodu. 

No i tutaj także pojawia się problem, bo poza wspomnianym wcześniej, okrzykniętym przez prawie wszystkich highlightem albumu „A Brain in a Bottle”... nie dzieje się nic. Stuka i puka gdzieś, że „The Mother Lode” swoim niespokojnym bitem i rwanymi klawiszami powinno wymiatać, że apokaliptycznie chaotyczne „There Is No Ice (For My Drink)”, tak bliskie klimatycznie do nagrań Thoma, raczej brzmi jak jakaś kiepska podróbka lub zwała z Amnesiac. 

Popatrzmy czasem na muzykę jak na piłkę nożną. Tam nazwiska nie grają, inaczej reprezentacja Anglii już dawno przestałaby być taka żenująca. Thom Yorke poleciał nazwiskiem, nic więcej.

3

Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

  1. Trzeba być odważnym skrytykować Yorke'a, mimo wszystko.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.