Relacja z warszawskiego gigu Helmet w Hydrozagadce.
Gdy dotarłem na ulicę 11 listopada, gdzie znajduje się klub Hydrozagadka, ujrzałem spory tłumek. To, co zobaczyłem na podwórku, to nic w porównaniu
do tego, co działo się w klubie. Niebywała frekwencja. Widziałem sporo
koncertów w Hydro, ale nigdy nie spotkałem się z takim tłumem w tym
miejscu. Grubo ponad trzysta osób. Widziałem tuzów z Lado ABC, widziałem
typków z Antigamy i wielu innych. Wszyscy oni przyszli posłuchać bandu, którego słuchali w latach dziewięćdziesiątych. Szczerze powiedziawszy, poznałem Helmet cztery lata temu, właśnie przez starszych kolegów.
Na
sali była parówa w opór, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Było gorąco,
ale wszystko grało i buczało. Nowojorczycy zagrali kawałki z Betty, a
potem wokalista zaczął przedstawiać członków składu, którzy grali na tym
gigu. Zatrzymał się na basiście, który grał na podmiankę. Zaczął toczyć
z niego bekę, udając jego akcent z Long Island. Potem polecił obadać
band basisty - Afterbirth.
Wyszedłem ukontentowany.
Usłyszałem moje ulubione numery z In The Meantime. Skleiłem piątkę z
kilkoma dawno niewidzianymi znajomymi. Miałem też ubaw z żartów
frontmana Helmet, który sam bawił się później świetnie, piwkując na
podwórku przy 11 listopada.
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.