WYTWÓRNIA: Southern Lord
WYDANE: 2 września 2014
Jeśli
miałbym wskazać określenie, które obok hasła „kultowy” jest
nadużywane w dyskusjach okołomuzycznych, to z pewnością byłoby
to określenie „nowatorski”. W internetowej erze zaniku
profesjonalizmu dziennikarskiego nader często dochodzi do
pomieszania pojęć: bywa, że epigonów przerabiających cudze
pomysły na swą własną modłę nazywa się pionierami, co jest
krzywdzące zwłaszcza dla tych, którzy naprawdę przecierali
muzyczne szlaki. Za jedną z takich prawdziwie nowatorskich grup może
uchodzić zespół Earth. Dopiero jakiś czas temu nadano mu właściwy
status legendy, kamienia węgielnego drone metalu. Dość powiedzieć,
że wydana w 1991 roku debiutancka epka Earth Extra-Capsular
Extraction wyprzedzała swoje czasy nie o kilka, a o kilkanaście
lat: dopiero w XXI wieku zjawisko muzyki typu drone zaczęło być
szeroko komentowane za sprawą takich kapel jak Sunn O))), Boris,
Jesu czy Nadja. Każde kolejne wydawnictwo eksperymentatorów
wywodzących się z muzycznej sceny Seattle było pewnym krokiem
naprzód. Ta tendencja trwa zresztą do dziś, jeśli nie liczyć
kilkuletniej przerwy spowodowanej nałogiem heroinowym, z którym
zmagał się Dylan Carlson, głowa całego przedsięwzięcia. Po
wznowieniu działalności zespół zaprezentował swe nowe oblicze na
płycie Hex: Or Printing in the Infernal Method. Carlson
zaczął nieco odważniej inkorporować do muzyki Earth elementy
country oraz post-rocka, choć główne założenie pozostało
niezmienne: grać wolno, transowo i nie oglądać się na innych. We
wrześniu tego roku światło dzienne ujrzała ósma już studyjna
płyta zatytułowana Primitive and Deadly, i jak zwykle
prezentuje odświeżoną wersję „starego nowego” brzmienia
Earth. Ale po kolei.
Zespół
zaczyna swój psychodeliczny trip z wysokiego c,
atakując
słuchacza dramatycznie brzmiącym, stonerowym riffem, wokół
którego tradycyjnie zbudowany jest cały, niemal dziewięciominutowy
utwór. Gdy gitara przeszła w kulminacyjny moment czegoś na kształt
instrumentalnego refrenu, mimowolnie sprawdziłem, czy przypadkiem
nie słucham nowego albumu Electric Wizard. Jeśli chodzi o obietnice
nagrania płyty cięższej i bardziej rockowej, to można uznać, że
Carlson i spółka spełnili ją ze sporą nadwyżką. Prawdziwy cios
miał jednak dopiero nadejść, w następnym utworze usłyszymy
bowiem wokal i to nie byle kogo, bo samego Marka Lanegana. Ten
wywodzący się z grunge'owej formacji Screaming Trees muzyk ma na
swoim koncie m.in. wieloletnią współpracę z Queens of the Stone
Age, a także bogaty katalog albumów solowych. W kawałku „There
Is A Serpent Coming” wciela się w rolę natchnionego proroka,
obwieszczającego swe ponure wizje na środku rozległej pustyni . Na
tle psychodelicznie sennej aranżacji, charyzmatyczny, ochrypły głos
Lanegana nadaje utworowi klimat retro, który zresztą unosi się nad
całą płytą. Wystarczy spojrzeć na okładkę, będącą
reminiscencją debiutu Black Sabbath oraz całej ówczesnej sceny
acid rockowej. Lanegan powróci jeszcze w zamykającym album utworze
„Rooks across the gates”. Najdłuższy ze wszystkich,
jedenastominutowy „From the Zodiacal Light”został wsparty głosem
Rabii Shaheen Qazi z kapeli Rose Windows. Popis wokalistki w parze z
drone'owym walcem wypada przyzwoicie, choć pewnie co bardziej
niecierpliwi słuchacze będą narzekać na monotonność utworu.
„Even Hell Has Its Heroses” to zaś jedna długa gitarowa
improwizacja: Carlson po raz kolejny udowadnia, że instrument może
posiadać równie mocną siłę narracji, co wokal.
Wygląda
na to, że na najnowszej płycie zespół zgrabnie poradził sobie z
niebezpieczeństwem popadnięcia w pułapkę nagrania drugi raz tej
samej płyty, co grozi zwłaszcza projektom z tak charakterystycznym
brzmieniem jak Earth. Zaproszenie do współpracy wokalistów było
strzałem w dziesiątkę, kawałki nabrały dzięki temu narratywnego
charakteru. Cieszy również nawiązanie do korzeni, zarówno
własnych, jak i do psychodelicznego rocka przełomu lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. I choć homogeniczność
materiału może zniechęcić niektórych odbiorców, to wielbiciele
drone'u i pustynnego rocka powinni być ukontentowani. Teraz nie
pozostaje im nic innego, jak zaparzyć melisę, założyć słuchawki
i wyruszyć w kolejną podróż po pustyni.
8
Jakub
Gąsiorowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.