W Lost Continent vol. 2 Bastian Najdek opisuje albumy New Jersey Vampire i Bloody Knees.
Bloody Knees to kolejna brytyjska
formacja, tym razem z Cambridge. Ich nowa epka, sześcionumerowe Stitches to trochę cięższa, smutniejsza strona pop-punku,
momentami zahaczająca o grunge'owe klimaty. W sumie, to pewnego razu, podczas wsłuchiwania się w jeden z utworów, pomyślałem o
zreaktywowanej Nirvanie z nieznanym, nieślubnym synem Kurta na
wokalu, hehe.
Płyta rozpoczynają dwa najszybsze
utwory - „Bad Luck” i „Luckless”. Proste, szybkie riffy i
dużo melodii. Świetny, zachrypnięty, lekko znudzony, a jednak
zaangażowany wokal i chórki sprawiają, że świetnie się tego
słucha. Następnie lekko wolniejsze, lecz wciąż zawierające w
sobie wszystkie wymienione wcześniej elementy „Never Change” z
porywającymi zwrotkami. Tytułowe „Stitches” to opowieść o
pewnej zabawnej historii, która przydarzyła się chłopakom podczas
trasy – więcej w nowym numerze LOST iZine, podpowiedzią niech
będzie cytat „And I'm covered in blood, but at least I'm having
fun”. Przedostatnim numerem jest singlowe „Daydream” z iście
nirvanowymi partiami gitarowymi i wokalem. Epkę zamyka wolne
„Garbage Brain” z to emo-punkową melodią, dwoma wokalami i
mocniejszym refrenem – najbardziej emocjonalny moment na płycie.
W całym tym zamieszaniu wokół emo i
grunge revivalowych kapel uważam, że Bloody Knees tym albumem
zapewnili sobie miejsce w czołówce młodego, emocjonalnego grania z Wysp. Głównie dzięki autentyczności i dużej ilości brudu, który
tę autentyczność jeszcze umacnia... Nie jest to słodkie i sterylne
– i dobrze!
New Jersey Vampire - My Shitty Album (Welcome to my room) / Home time
(2014, wyd. własne)
(2014, wyd. własne)
New Jersey Vampire to jednoosobowy
projekt z UK. Wszystko, co usłyszycie po odpaleniu bandcampa, to
muzyka w całości skomponowana i nagrana DIY w czterech ścianach
pewnego pokoju w londyńskim mieszkaniu. „Pokój” i „mieszkanie” to
tutaj dość ważne słowa, bo zrecenzuję dwa wydawnictwa projektu, a
mianowicie - My Shitty Album (Welcome to my room) i Home
time. Całość utrzymana jest w konwencji lo-fi, co może
odstraszyć niektórych „purystów”. Pierwsza płytka to 10
utworów (z czego dwa ostatnie to alternatywne wersje dwóch numerów,
z dopiskiem „drunk”). Bardzo dużo się tu dzieje – mamy
trochę shoegaze'u/noise'u, alternatywnego rocka (a w tekstach
odwołania do alternatywnej legendy – Pavement), emo, a nawet
delikatne akustyczne granie w duecie damsko-męskim. Mimo że
autor piosenek podczas rozmowy ze mną stwierdził, że „w sumie to
nagrał to dla żartu i nie podchodził do tego na poważnie”, to
kompozycje wydają mi się dość przemyślane.
Wydawnictwo otwiera spokojny „Jack”.
Bardzo fajnym pomysłem jest to, że kawałek kończy się zaraz po
słowach „he's killing me and you...”. „Never There” i
„Awful” to 90s alternative rock w najczystszej postaci. Następnie
mój faworyt, „Grass” z przesterowanym wokalem, przywołuje na
myśl połączenie starej szkoły emo i noise'u, a nawet space rocka.
„Sleeping bags” to wcześniej wspomniany akustyczny numer na dwa
głosy, a „my eyes are more red than white right now” to
instrumental przypominający mi nieco dokonania American Football. „Let me
in” (mój drugi ulubieniec) to mocno emowo/alternatywny kawałek ze
świetną melodią („(...) than waking for nothing, nothing”) i
harmoniami wokalnymi. „1 7 3 4” to, jak dla mnie, lekkie
nawiązanie do shoegaze'u . Ten numer płynie! Płytę zamykają
„pijane” wersje „Jack” i „Awful”.
Następnie przechodzimy do
dwunumerowego Home time. Tytułowy kawałek zaczyna się dość
ciężkim riffem, aby przejść w delikatną, bardzo przyjemną
melodię i wyśpiewane „welcome to my room”. Bardzo melodyczny
refren ze zdublowanym wokalem i powrót do emowych melodyjek. Utwór
podsumowałbym następująco: 90s emo meets grunge meets pop.
„Some piece of shit i found on my computer” to smutniejszy,
wolniejszy utwór z ciekawymi efektami – lo-fi pełną gębą.
Podsumowując, jestem pod wielkim
wrażeniem, ponieważ Isaac kosztem interface'u audio zdziałał coś,
co nie udaje się wielu kapelom za grube dolary w studiu - cofnął
mnie na kwadrans do lat dziewięćdziesiątych. O mamo, ja chcę jeszcze!
Bastian Najdek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.