Noon, fot. archiwum artysty |
Zacznę
od tego, że bardzo podobał mi się wczorajszy koncert. Wszyscy, z
którymi rozmawiałem mówili, że było świetnie. No i nagłośnienie
było rewelacyjne.
Noon:
To jest dla mnie ważne. Im więcej opinii, tym lepiej. Jeśli chodzi
o nagłośnienie – to najbardziej spędzało mi sen z powiek. Ale
odkryłem sekret. Nie wiedziałem, dlaczego, na przykład, jeden
koncert na Scenie Leśnej podobał mi się (jeśli chodzi o
nagłośnienie), a dwa mi się nie podobały? Spytałem managera, o
co chodzi i okazało się, że po prostu zespoły, które miały
swojego realizatora, grały koncerty, które mi się nie podobały. A
facet, który jest stąd, który zna sprzęt, zrobił to dobrze. I ja
mu też zaufałem z góry i myślę, że się opłaciło.
Będziemy
kontynuować ten koncertowy wątek. Jak Ci się w ogóle grało?
W
skrócie: super. To było niesamowite, bo grałem w sumie sporo
koncertów w zupełnie innym zestawieniu oraz charakterze i
oczywiście było trochę stresu przed, ale byliśmy nieźle
przygotowani.
Zupełnie
nie było tego widać.
Bo
właśnie kiedy wyszliśmy na scenę, to wszystko zupełnie minęło.
Po prostu rozstawiłem ten sprzęt, podłączyłem i byłem u siebie
w domu. Dążyłem do tego, żeby mieć warunki studyjne: efekty,
mikser, sampler. Czułem się komfortowo, bo miałem to, z czym
obcuję na co dzień i czułem się jak u siebie.
A
skąd pomysł na żywą perkusję?
Z
Marcinem (Awierianowem — perkusistą zespołu Psychocukier; Noon
produkował ostatni album formacji – Diamenty – przyp. TS)
znamy się już kilka lat. Kiedyś zaprosili mnie na koncert
Psychocukru do Warszawy i bardzo spodobała mi się ta kapela, co
zaowocowało naszą współpracą. Natomiast kiedy zdecydowałem się
na zagranie tego koncertu, to wiedziałem dwie rzeczy: że na pewno
nie chcę, żeby był to koncert oparty o komputer i wiedziałem, że
chcę jakiś element żywy, bo wtedy jest interakcja i to ma dla mnie
sens — granie z muzykiem. A padło na Marcina i bardzo się z tego
cieszę, mieliśmy bardzo komfortowe warunki prób.
To
był Twój pierwszy występ jako Noon Live. Więc nasuwa się
pytanie: czy miałeś już wcześniej propozycje?
Propozycje
były zawsze, bo ta muzyka instrumentalna trochę się prosiła, aby
grać ją na żywo. Na pewno inni artyści tworzący podobne
brzmienia w jakiś sposób grali.
Ale
zawsze odmawiałeś, dlaczego?
Dlatego,
że nie tworzyłem muzyki przewidzianej do grania na żywo. To raz.
Po drugie dlatego, że ja nie wydawałem dużo muzyki i te konkretne
płyty wydawały mi się takim zamkniętym formatem. Nie wyobrażałem
sobie grać na przykład całych Gier Studyjnych, bo to nie
miałoby sensu. A kiedy dostałem propozycję z OFF-a, tego materiału
się na tyle nazbierało, że już było z czego wybierać. No i nie
ukrywam, że zależało mi też zawsze na tym, żeby to miało jakąś
oprawę, atmosferę, żeby to nie był jakiś koncert na siłę w
małym klubie „grany” np. z komputera czy z winyli.
Atmosfera
na wczorajszym koncercie była chyba idealna.
Właśnie.
Tu jakby z automatu dostawałem klimat oraz świetną godzinę.
Ludzie są w fajnym nastroju, słuchają sobie różnej muzyki i mają
otwarte głowy, więc można grać swoją muzykę i mniej się
martwić o odbiór, bo ludzie tutaj są ciekawi nowej muzyki.
Twoja
muzyka i ten koncert pokazały szerokie stylistyczne spektrum. Czy
jest takie założenie, że próbujesz wszystkiego, zahaczasz o tę
estetykę czy inną, czy to wszystko ewoluuje naturalnie?
Jestem
bardzo ciekawy nowych rzeczy i szybko się nudzę jakimiś
rozwiązaniami czy nawet gatunkami. I tak też się składa, że
jakoś trafiam na te nowe, nazwijmy je, inspiracje. W życiu nie
słuchałem rock and rolla, trafiłem na Psychocukier i na to
brzmienie trochę przez przypadek. Starałem się zgłębić to
zagadnienie. Wcześniej trafiło na instrumenty. Dziwne dźwięki
były próbą na instrumenty klasyczne, ale za tym kryje się od
początku większy plan, bo docelowo chciałbym nagrywać muzykę,
która łączy absolutnie każdy możliwy, ciekawy dla mnie sposób
tworzenia muzyki, a później komponowania, czyli instrumenty
akustyczne, elektronikę, sample. Tak naprawdę próbuję takich
rzeczy pomału, bo to są najczęściej epki, ale docelowo mam zamiar
to złożyć w całość, będąc kompetentnym, dodając każdy
składnik.
Wspomniałeś
wcześniej o komputerach. Teraz, gdy idzie się na koncert z muzyką
elektroniczną, przeważnie obok muzyka stoi komputer. U Ciebie tego
nie było.
Nie
mam problemu z komputerami w sensie ogólnym, ale dla mnie jednak
koncert wymaga instrumentu. Komputer dla mnie instrumentem nie jest.
Komputer jest urządzeniem do przetwarzania danych i to wszystko.
Dlatego tak długo zajęło mi dojście do momentu grania muzyki na
żywo. Tak naprawdę urządzenie, na którym się przygotowywałem,
pojawiło się na rynku kilka miesięcy temu. Kupiłem je, bo ono
pozwala właśnie na manipulację każdym elementem utworu oraz
pozwala na tworzenie aranżacji w trakcie grania. Czyli jeżeli
słyszę, że Marcin na perkusji gra coś ciekawego, to mogę
przedłużyć dany fragment czy przejść do innego oraz reagować na
wiele różnych sposobów na to, co Marcin gra. To jest dla mnie
granie na żywo. Jest to muzyka elektroniczna. Nie ma się co
oszukiwać, że jestem np. wirtuozem skrzypiec i daję solowy popis,
bo nie jestem, ale uważam, że poziom komplikacji i ingerencji w
brzmienie jest na tyle duży, że to już jest coś żywego.
Czy
są w ogóle możliwe kolejne koncerty Noona Live, w takim składzie
lub innym?
Nie
wykluczam takiej opcji. Specyfika tego koncertu była taka, że był
dosyć przeglądowy, jeżeli chodzi o moje utwory. Brałem pod uwagę,
że ludzie, którzy znają moją muzykę, będą chcieli coś
konkretnego usłyszeć. Natomiast grzebanie się w starych rzeczach
nie jest najbardziej pasjonujące i wolałbym grać zdecydowanie
nowsze rzeczy plus takie, które będą tworzone również z
przeznaczeniem do granie ich na żywo.
Więc
będą kolejne epki i płyty sygnowane nazwą Noon?
Tak,
jak najbardziej. Imieniem i nazwiskiem podpisałem rzeczy, które
skomponowałem (Dziwne dźwięki i niepojęte czyny — przyp.
TS), natomiast moja płyta jako NOON wyjdzie w przyszłym roku. Mam
nadzieję, że do połowy roku będzie gotowa.
Jaki
sposób odbioru muzyki uważasz za najwłaściwszy? Chodzisz na
koncerty czy preferujesz słuchanie płyt lub winyli? A może to nie
ma znaczenia?
Przyznam
się, że nigdy nie chodziłem na koncerty. Mnie nigdy koncerty nie
interesowały, bo zajmuję się tworzeniem płyt, które są
skończonym dziełem i to mnie interesuje. Trochę jak oglądanie
filmu jest dla mnie interesujące, a chodzenie do teatru jakoś
niespecjalnie. Bo kiedy oglądam film, to wiem, że to jest najlepsza
możliwa wersja danego pomysłu, a w teatrze mogą lepiej zagrać,
ale mogą i gorzej. Ja widzę tych ludzi, którym może się nie chce
— to mnie nie interesuje, ja chcę jakiejś całości. Natomiast
pytałeś o odbiór muzyki i to jest o tyle ciekawe, że to się
bardzo zmienia. Kiedyś słuchałem mnóstwo na głośnikach, potem
kilka lat słuchałem na słuchawkach, a teraz muzyki słucham
wyłącznie w samochodzie.
A
czy śledzisz muzykę na bieżąco? Czy interesują Cię nowe
wydawnictwa?
W
ogóle. W ogóle nie śledzę muzyki. Zdarza mi się trafić na jakąś
muzykę, ale od momentu, kiedy internet przejął dużą część
sposobów propagowania muzyki i zmienił sposób, w jaki dociera się
do muzyki, to trochę straciłem do tego serce. Kiedyś to było dla
mnie prostsze: kupowałem gazety czy posłuchałem jakiejś audycji,
a teraz jest tego tyle, że nie mam na to czasu. Słucham rzeczy,
które nie są absorbujące od wielu lat: ścieżki dźwiękowe,
rzeczy bez perkusji i bez bitu, rzeczy akustyczne, ale słucham
bardzo mało muzyki.
Czyli
jesteś przeciwnikiem plików mp3 i wszelkiego rodzaju streamingów?
Nie
wiem, czy przeciwnikiem, już nie ma o czym gadać, bo mleko się
wylało. Mogę być przeciwnikiem i to niczego nie zmieni. Streaming
jest dla mnie o tyle nieprzyjemnym źródłem, że zarabiają na tym
firmy, a nie artyści. Wszystkie moje płyty są dostępne za darmo
do odsłuchu na Bandcampie.
Nikt nie jest zmuszony do kupowania bez wcześniejszego zapoznania
się, ale nie chciałbym dać zarabiać tak naprawdę bandyckim
firmom.
Okej,
ostatnie pytanie, bo czas nas nieubłaganie goni. Jak będzie z tą
płytą Hatti Vatti? Jaka była Twoja rola i jak to będzie brzmiało?
Mogę
powiedzieć, że z naszej znajomości (z Piotrem Kalińskim aka Hatti
Vatti — przyp. TS) wykluła się ta współpraca. Ja nigdy nie
robiłem muzyki z kimś i może też dlatego ta propozycja mnie
zaciekawiła. A kooperacja wygląda tak, że pracujemy na szkicach,
które obaj rozwijamy, jako że mamy inny styl i inny sposób pracy:
ja jestem takim analogowym producentem, Hatti jest stricte cyfrowym,
i to jest właśnie ciekawe, bo ja nie mam dostępu do tych brzmień,
które on tworzy. Na komputerze po prostu odpadam. A jeżeli chodzi o
to, jak będzie brzmiała nowa płyta Hatti Vatti, to nie mogę tego
powiedzieć, ale kiedy wyjdzie pierwszy singiel, to wszystko będzie
jasne.
rozmawiał Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.