Opisujemy drugi dzień OFF Festivalu. Były dobre gigi, były też jednak te z gatunku a ić panie i nie wracaj. Zapraszamy do lektury naszej relacji.
Jerz Igor
16:10
Scena Trójki
To mój drugi koncert tej grającej kołysanki orkiestry, i choć zagrany dość wcześnie, jak na kołysankową porę, to jednak podobał mi się znacznie bardziej. Tym razem panowie byli już świetnie zorganizowani, nie było żadnych przerw, a każdy kawałek z Małej płyty płynął sobie bardzo naturalnie i błogo. Zatem i „Księżyce” i „Sen”, i „Pies”, no i oczywiście „Królewicz” wygrywały z miejsca, a że mam jeszcze słabość do Burta Bacharacha, to byłem szczególnie zadowolony. Było bardzo miło.[sko]
Xenia Rubinos
17:00
Scena Leśna
A na scenie leśnej tylko dwie osoby: ognista wokalistka za klawiszami, czyli Xenia oraz perkman o wyraźnie jazzowej proweniencji. Wystarczyło to jednak, aby zagrać świetnie. Xenia wygrywała momentami przedziwne progresje akordów, które łączyła z zaśpiewami i elektroniką, a do tego wszystkiego dołączał się perkusista, wykręcają dziwne metra i synkopy. Może chwilami miało się wrażenie, że trochę się powtarzają, ale portorykańska krew Xenii i pasja człowieka za drumami sprawiły, że naprawdę mi się podobało i z przyjemnością patrzyło mi się oraz słuchało tego, co działo się na Scenie Leśnej.[sko]
Zeus
17:50
Scena mBank
Zapraszanie smutnych raperów zaczyna być powoli OFF-ową świecką tradycją. Niezależnie od tego, czy lubimy gromowładnego, jego dwie ostatnie płyty to dosyć ważne pozycje dla polskiego rapu ostatniej dekady. Było z czego wybierać, było czym zabawiać. Pierwszy Milion (czyli Zeus w towarzystwie Joteste i DJ-a MixAira) dał może niespecjalnie zaskakujący, ale bardzo energetyczny koncert z punktami szczytowymi na wysokości „Hipotermii” i „Symfonii Smaków” (tutaj szkoda, że okrojono numer tylko do jednej zwrotki).[mat]
Variete
18:45
Scena Leśna
Występ bydgoszczan obczajałem z moim serdecznym ziomeczkiem z Podlasia. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że ich wygładzona nowa fala to w prostej linii przedłużenie drogi Ciechowskiego. Nie znajdziecie tutaj mrozu z Nowej Aleksandrii, ale chyba lepszy rock z zimnofalowymi wtrętami, niż to, co aktualnie wyczynia się pod szyldem Siekiery. Bardzo fajny gig.[gćw]
Deafheaven
19:40
Scena mBank
Zdania są podzielone. Mnóstwo jest zachwytów, ale dla mnie muzyka tych typów to zwyczajnie post-rock z blastami, a nie black metal. Znajomy muzyk twierdził, że byli nie do wytrzymania: zero brzmienia i bałagan. Osobiście nie mam nic do powiedzenia a propo strony technicznej ich występu. Deafheaven to nie Darkthrone, ani nawet Wolves in the Throne Room.[gćw]
Spodziewałem się dobrego gigu, bo płyty są świetne, a co się okazało? Zespół zdawał się grać jeden numer przez cały set: mocno nakurwiał przez pewien czas jakieś post-metale, a za chwilę zwalniał, żeby wprowadzić bardziej stonowany, pozwalający na zadumę nastrój. Dodatkowo, jak słusznie zauważył mój kolega, maniera sceniczna George'a Clarke'a przypominała tę nieznośną i pretensjonalną postawę Billy'ego Corgana. Tak czy inaczej, dało się tego słuchać i oglądać, ale koncert Deafheaven ląduje raczej w szufladzie rozczarowania. Ale jak sobie pomyślę, że równocześnie Mister D grała cover „Scyzoryka” Liroya (sic!), to myślę, że dobrze się stało, że wybrałem się pod scenę główną.[sko]
Wiele osób twierdziło potem, że
ostatni album Deafheaven – Sunbather - to rzecz o dużej wartości i ze wszech miar udana, a to katowicki gig, oparty na
tym materiale, zaliczył klapę. Ja odbieram to nieco inaczej: występ wydał mi
się właśnie bardzo do płyty podobny: mocny, warty odsłuchu, ale w kategoriach
dziesięciu minut. Spod sceny wybyłem po minutach dwudziestu, co zaznaczam,
jednocześnie nie wykluczam, że gdyby zanurzyć się dłużej i głębiej, coś by z
tego było. Choć raczej nie.[jaw]
Mister D
19:40
Scena Trójki
Społeczeństwo jest niemiłe. Społeczność szeroko pojętego, polskiego niezalu, jak było widać po reakcjach po ukazaniu się tego albumu, również do sympatycznych nie należy. Kontrowersję budzi fakt włażenia do niezalu od kuchni. Bez odcięcia kuponu od nazwisk kryjących się za tym projektem można by było co najwyżej wziąć udział w OFF-owym konkursie talentów (sic!). Odłóżmy jednak na bok codzienność, z którą borykają się niezalowe (jak ja nie lubię tego słowa) składy. Masłowska jako literatka i osoba publiczna robi fajne wrażenie. Poza tym, podobają mi się jej kwasiarskie miny na klipach. Rozumiem też, że jako mama może być sfrustrowana tym, że wśród rówieśników jej dziecka niepodzielnie rządzi temat hajsu. Nie jest to nic oderwanego od rzeczywistości w kraju rozwijającym się. Zwyczajnie Spring Breakers po polsku. Beka z Kalisza też spoko. A sam gig? Zostałem kupiony coverem klasycznego, stołecznego punkowego składu - Post Regiment. Poza tym to, minimalistyczne syntezatory przywodzące lekkie skojarzenia z Super Girl & Romantic Boys. Nie wyszedłem oniemiały, ale jestem na tak.[gćw]
Ponieważ do namiotu trójkowego
wybrałem się uzbrojony w półpancerz praktyczny ironii, nie dane było mi poczuć na własnej skórze atmosfery, która plasuje się w okolicach gorączki
koncertów Marii Peszek – niemniej warto odnotować jej obecność, bo była, ze wszystkimi
jej zaletami i wadami (wadami i zaletami?). Występ oglądałem pół/pół z
Deafheaven, więc załapałem się raczej na część drugą, a w tym radośnie jarmarcznego
„Prezydenta” czy zupełnie nijaką „Córkę Rydzyka”. Masłowska na scenie ginęła
nieco w gąszczu bardziej doświadczonych kolegów (m.in. Kuba Wandachowicz z CKoD),
którzy z kolei świetnie radzili sobie z nakręcaniem publiki, zresztą całkiem
już wyrobionej. Na koniec zabrzmiał, jakżeby inaczej, „Hajs”, i tu było widać
że autorka Wojny polsko-ruskiej jest królową sezonu. Na więcej nie ma co
liczyć.[jaw]
Chelsea Wolfe
20:45
Scena Leśna
Rogal księżyca na ciemniejącym z minuty na minutę niebie i piękna topielica w postaci Chelsea na scenie. Przepiękne, mroczne misterium, ale do rzeczy. W secie znalazło się mnóstwo numerów z mojej ulubionej Apokalypsis. Balansujący na granicy rozstrojenia riff z „Moses” to jest jedna z piękniejszych rzeczy, jakie można było usłyszeć na tym festiwalu. W ogóle, jestem pełen podziwu dla muzyków, których zgromadziła wokół siebie Chelsea. Skrzypek robił robotę fest, ale jak zobaczyłem basistę, który zaloopował sobie gitarę i zaczął grać na syntezatorze, uśmiechnąłem się w duchu. Najlepszy występ tego wieczoru i zaryzykowałbym bym tezę, że nie byłego lepszego podczas tegorocznej edycji.[gćw]
Nie wiązałem żadnych nadziei z tym koncertem, więc liczyłem na jakieś zaskoczenie. Zaskoczenia nie było, za to wynudziłem się niemiłosiernie. Nie było w tych kawałkach ani polotu, ani niczego hipnotycznego, przynajmniej ja tego nie zauważyłem ani nie dostrzegłem. Z plusów mogę wskazać na ładny strój Chelsea, ale to chyba dość słaby plus jak na koncert, prawda?[sko]
Chciałem zobaczyć Chelsea. Chciałem jej posłuchać. Wierzyłem, że opamięta się, że zje na scenie nietoperza, zapije krwią z kota i jeszcze na fanów posypie pierze z kurczaków, które wcześniej użyła do zrobienia pentagramu na scenie. Pupa. Było nudno, było jak na Pain is Beauty. Mało energii, mało jakiejś takiej uwodzicielskiej melancholii i aury grozy, bijącej chociażby z The Grime and the Glow. Ponoć były stare hity, ja dosłyszałem się tylko monotonii, podbarwionej lanadelreywannabe wajbem. Słabo.[pst]
Jak dla mnie, wszystko pięknie
zgrało się na występ Chelsea, która w tym roku nareszcie dotarła na OFF-a –
nawet pora, bo artystka zaczęła o 20:45, kiedy dzień chylił się już ku
zachodowi i dawało to efekt niezwykły. Nie jest wielką tajemnicą, że ostatni
album w karierze Wolfe nie jest raczej jej życiowym opus magnum, ale na scenie i
z niego potrafiła ona wykrzesać sporo smaku. Dopisująca forma wokalna,
nieśpieszne wciąganie słuchacza w świat utworów – doprawionych materiałem z
wcześniejszych płyt, wreszcie sama Wolfe, sugestywna i tajemnicza, składało się
to wspólnie na aurę tego wieczoru. Było udanie, nie wierzyć malkontentom.[jaw]
Bo Ningen
21:50
Scena Trójki
To jakiś nieśmieszny żart, że na tak ubogim w dobre gigi OFF-ie Bo Ningen musiało kolidować akurat z The Notwist. Ze względu na to obejrzałem tylko pierwszą połowę Japończyków. I pod względem sprawności wykonawczej, pomysłowości i bezkompromisowości mogli na tym OFF-ie konkurować tylko z Merkabah. Pod względem ilości najróżniejszych inspiracji, tyko z Tuxedomoon. Wyjątkowo smaczna mieszanka noise'owo zorientowanego punk rocka i krautrocka.[mat]
The Notwist
21:50
Scena mBank
Zupełnie inny nastrój (niż przy Chelsea) panował podczas koncertu tych zdolnych Niemców. Nie ukrywam, że zawsze im kibicowałem, więc miałem nadzieję na świetny koncert, ale to, co usłyszałem (a byłem dość oddalony od sceny), zupełnie mnie powaliło. A to ze względu na to, że zespół wydawał się mieć jakąś niezawodną receptę na koncertowanie: cały set był ułożony perfekcyjnie, wszystkie elementy cudownie się zazębiały i kleiły do siebie. The Notwist niesamowicie panowali nad elektroniką, którą przeplatali z gitarami w sposób, który wprowadzał w oniemienie. Ich podejście przypominało trochę Radiohead - ta fuzja smutnych gitar i pokręconej elektroniki rozkładała na łopatki. Oczywiście najlepiej wypadły numery z Neon Golden z kapitalnym, bodaj 10-minutowym „Pilot”, gdzie zaczęli od wstępu opartego o gitary, następnie przeszli do części z pokręconą elektroniką, żeby zamknąć całość repryzą. Gadałem z wieloma osobami i każda zachwycała się tym koncertem. Nie dziwię się, bo to był jeden z najlepszy momentów tego OFF-a. Spokojnie mogli zostać headlinerem drugiego dnia.[sko]
Nie wiem, jak wyglądała pierwsza połowa koncertu, ale za drugą ten skład powinien dostać Pokojową Nagrodę Nobla czy coś w ten deseń (i pod warunkiem, że Pokojowe Nagrody Nobla rzeczywiście byłyby wręczane zgodnie z przeznaczeniem). Od „Pick Up The Phone” w górę był to po prostu najpiękniejszy obok Slowdive koncert tego festynu. I do tego fenomenalnie brzmiący (co niestety nie było regułą tak na całym festiwalu, jak i na scenie mBanku). Mimo brzmieniowego bogactwa tej muzyki, żaden dźwięk nie wydawał się tam nie na miejscu. Fajnie, że pomiędzy numery, w których dominowały te z ostatniego albumu i klasycznego już „Neon Golden”, wcisnęli też staroć pod postacią „One Dark Love Poem”.[mat]
Noon
23:05
Scena Leśna
Nie chciałbym być niemiły, ale dla mnie w kategorii „koncert ważnego, dawno niewidzianego artysty/składu grającego klasyczny materiał” Noon to jakieś parę ładnych leveli ponad Inkwizycją i Kobietami. Mikołaj Bugajak występujący w towarzystwie Marcina Awierianowa z Psychocukru zaserwował nam zarówno numery z Dziwnych dźwięków i niepojętych czynów, jak i wcześniejszego dorobku solowego, nie omijając nawet beatów, które robił na płyty z Pezetem. Niezależnie od tego, czy kombinował w aranżacjach, czy nie, robił to z wyczuciem i szacunkiem do własnego dorobku i swoich odbiorców. Nie spotkałem nikogo, kto byłby tym gigiem rozczarowany.[mat]
Byłem ciekaw, co też zaprezentuje Noon na swoim pierwszym solowym koncercie. Razem z Marcinem Awieranowem z Psychocukra za perkusją przedstawił swoisty przekrój przez całą swoją dyskografię. Zaczęło się od nieco zmienionego, instrumentalnego numeru „W branży” z Muzyki poważnej, a potem przyszła pora na same znakomitości. Noon skakał co chwila do różnych estetyk: od Prefuse'owego IDM-u, przez instrunemtal hip-hop, ambient, techno czy poważkę. Muszę przyznać, że zachwycił mnie ten koncert, bo raz, że znakomita muzyka, dwa, że perfekcyjne nagłośnienie mimo Sceny Leśnej, a trzy, że Noon zdawał się być w rewelacyjnym humorze, co można było zauważyć dzięki komentarzom lecącym co jakiś czas ze sceny. Moim zdaniem, w kategorii elektroniki Noon przebił dość wyraźnie Holdena, a jego występ okazał się jednym z najlepszych na całym feście. Szacun.[sko]
The Jesus and Mary Chain
00:10
Scena mBank
Wyjdź z domu w nocy, weź z komórki łopatę, a z apteczki respirator i idź wykopać TJAMC. Dla lepszego efektu (ożywienia), chłopaków potraktuj herbatą z prądem. Mają zagrać gig? Podrzuć nuty i otwórz śpiewnik, bo gitarzysta może zapomnieć swoich przebojów. Statyw przymocuj do sceny, żeby wokalista sobie oka nie wydłubał podczas machania nim. Możesz też oporządzić ostatnie namaszczenie, bo energii podczas występu tyle, że żwawiej na stypie.
Ale właśnie ten gig w Katowicach taką stypą niegdyś dużego zespołu był. Wiadomo, w 2014 to już raczej ciekawostka niż pozycja obowiązkowa. Ale żeby ciekawostka tak drastyczna?! Doprawdy, można się było bardziej postarać, można było nie fundować fanom (zespół) i festiwalowiczom (organizator) aż takiego filmu grozy, przy którym horrory z clownami i lalkami to pikuś.
Znajomy powiedział, że takie „Teenage Lust” można porównać do złego handjoba. Cóż (słowo nadmiernie eksploatowane w festiwalowym przewodniku), ogólnie cały gig Brytoli można porównać do polskiego pornosa, o, chociażby wydanego (i nakręconego) przez pinkpress: było bez duszy, niesmacznie i prymitywnie. Jak scena z typem w skarpetach i dziewczyną w klapkach przy pralce. Uwaga, zakrywamy uszy, oczy zamykamy i... z a p o m i n a m y.[pst]
Ustalmy na początku, że nie jestem wielkim fanem Jesusów. Doceniam ich olbrzymi wpływ, bardzo lubię Psychocandy i ogólnie jestem w stanie zawsze ich bronić, ale tak naprawdę przyszedłem pod scenę bez wielkich oczekiwań. Chciałem zobaczyć żywą legendę i tyle. I to się udało, bo choć brzmieli trochę jak New Order bez syntezatorów i może nie zagrali najlepszych kawałków, tylko polecieli z nie do końca najlepszym materiałem z ostatnich płyt, to jednak zagrali dość żywiołowo (jak na stan wokalisty). Jasne, to był headliner i powinno się od nich oczekiwać więcej, ale - jak dla mnie - to, co zagrali, było całkiem dobre. Do końca jednak nie zostałem, bo skierowałem się pod Scenę Trójki, aby zobaczyć Le1fa. To, co widziałem, wydawało mi się mocno dobre, ale krótkie. Po koncercie wielu znajomych powiedziało mi, że nie idąc od początku na show rapera, przegrałem życie. Ech, no cóż, nie można mieć wszystkiego.[sko]
Pional
01:35
Scena Leśna
Trochę mi zajęło, zanim dotarłem na koncert Pionala, ale było warto. Producent puszczał mocno taneczne dźwięki, głównie w klimacie house'u i nu-disco i muszę mu przyznać, że to zadziałało. Podobnie jak Fort Romeau grający tego dnia w namiocie MasterCard, rozbujał publikę i zachęcił do baunsu. Zagrał też nowy kawałek, który ma wyjść "kiedyś", więc za to też propsy. Ogólnie bardzo przyjemnie i nie wiem, czy nie udało mu się przebić swojego krajana, czyli Johna Talabota, grającego w zeszłym roku. To było bardzo możliwe.[sko]
Grzegorz Ćwieluch, Mateusz Romanoski, Tomasz Skowyra, Piotr Strzemieczny, Jacek Wiaderny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.