niedziela, 11 maja 2014

RECENZJA: Peace - In Love



WYTWÓRNIA: Sony 
WYDANE: 27 stycznia 2014 (na Zachodzie w 2013)

Ile to już było sezonowych indiebandów z Wielkiej Brytanii, które zadebiutowały, by zaraz zniknąć. A ile było takich, które swoim pierwszym albumem wywołały medialny boom, by z każdą kolejną płytą gasnąć, aż w końcu umarły śmiercią naturalną lub też dzięki naturalnej selekcji. Ile? No, dużo. Nawet bardzo. Tyle, że nie sposób wyliczyć, a można z głowy rzucić takimi nazwami tylko jak The Rascals, Switches, nawet Editors (po średnim debiucie wielka droga w dół) czy Klaxons (dobra pierwsza płyta, potem duuużo gorzej i dopiero teraz będzie szansa na odbicie się od dna). Nie myślmy już też o takich Pigeon Detectives czy innych hype'owanych w 2006 czy 2007 roku przez ówczesne MTV2 zespołach. Sezonowców można się doszukać i obecnie (Palma Violets, Savages, brrr). Tak czy inaczej, Peace mogą pójść tą drogą, choć wcale nie muszą.

Mogą, bo ich debiutancki In Love przedstawiło zespół w całkiem pozytywnym świetle. Może i nie do końca jakimś innowacyjnym, bo nowości tutaj jak na lekarstwo. Peace lecą na ugranych patentach, grają klasyczne wyspiarskie indie 2.0, ale robią to całkiem poprawnie. Nie bezbłędnie, ale w porządku, choć zdarzają się muzyczne koszmarki.

I tak album otwiera "Higher Than the Sun", którym Peace udowadniają, że potrafią pisać dobre piosenki z chwytliwymi refrenami. Dużo robi tutaj bardzo nonszalancka maniera w wokalu Harry'ego "Harrisona" Koissera, która przy pierwszym odsłuchu może wydawać się nieco irytująca, a do której można spokojnie przywyknąć, przez co staje się takim znakiem charakterystycznym Brytyjczyków. "Follow Baby" odsłania gitarowego pazura Peace. Słychać inspiracje grunge'em (choć porównania do Nirvany w zachodnich recenzjach są bardzo żenujące), ale bardziej pachnie tutaj Arctic Monkeys AKA Queens of the Stone Age copy. Sprzęgające na koniec gitary brzmią jak wycięte ze starych nagrań Placebo. Dobre i to. 

Dobrą kopipastą Foals jest "Wraith", utwór, w którym czuć ten taneczny groove, ten skoczny rytm i mathrockową gitarę z czasów Antidotes. Odczucie psuje trochę nazbyt patetyczny refren i lekko kiczowate klawisze, ale to nie przeszkadza w odbieraniu "Wraith" jako jednego z ciekawszych kawałków na In Love
Co jeszcze mamy na tej płycie? Zasłuchanie się nagraniami Mystery Jets ("Delicious"), inspiracje utworami Frankie and the Heartstrings ("Drain"), Interpolu ("Toxic"), The Rascals ("Scumbag") czy sięganie jeszcze bardziej do przeszłości - Happy Mondays i Stone Roses ("Sugarstone", "Waste Of Paint"). 

Z lepszym lub gorszym skutkiem, Peace przywołują duchy brytyjskiego indie. Raz wychodzi to nawet porządnie ("Wraith", "Drain"), czasem wręcz niezjadliwie ("Lovesick"). Pamiętajmy jednak, że w historii gitarowego rocka czy też popu takich zespołów było sporo i różnie to wychodziło później. A samo In Love można potraktować jako taką ciekawostkę, wartą sprawdzenia, ale nie do końca zakolegowania. 

5.5

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.