WYTWÓRNIA: Warner Music Poland/Parlophone
WYDANE: 5 maja
2014
Lily
Allen zniknęła na jakiś czas z muzycznego szołbizu. Zaczęła „żyć własnym
życiem”: wyszła za mąż, porodziła dwójkę dzieci, zaczęła słuchać dubstepu, a
więc po depresji związanej z poronieniem nie ma już śladu. Dlatego na trzeciego
długograja Brytyjki musieliśmy czekać aż pięć lat. Już w zeszłym roku Lily
podrzuciła zapowiedź w postaci singla „Hard Out Here” i dała jasno do
zrozumienia, że wreszcie szykuje płytę, którą wstrząśnie mainstreamowym popem.
Jeszcze w pierwszym kwartale 2014 roku zapodała kilka kolejnych singli i już
było wiadomo, że Sheezus może być jej najlepszą płytą.
Rzeczywiście, to numer trzy w studyjnej dyskografii Angielki jest jej
najbardziej udanym krążkiem.
Wydaje
mi się, że wszyscy powinni przynajmniej polubić Lily Allen po tej płycie (nawet
feministki będą propsować krążek dzięki tytułowi). Wraz z kilkoma producentami,
na czele z Gregiem Kurstinem (którego media nadal kojarzą tylko jako producenta
kawałków P!nk czy Ke$hy, co jest trochę ż e n u j ą c e) przygotowała
materiał, gdzie triumfuje popowa piosenka w nowoczesnym wydaniu – taka muzyka
powinna lecieć w komercyjnym radiu, gdybyśmy żyli w najlepszym z możliwych
światów. Każdy załapie o co chodzi, a jednocześnie kompozycje są rozpisane tak
inteligentnie, że nawet łaknący ambitnego popu konserwatysta nie będzie się
nudził. Już tłumaczę o co chodzi.
Sheezus to pewnego rodzaju maksymalistyczna i bardzo
eklektyczna mieszanka, która aż się prosi o rozłożenie jej na czynniki
pierwsze: zaczynając od sarkastycznych tekstów, a na dźwiękowych nowinkach
kończąc. Co ciekawe, Lily brzmi na tej płycie jak wzorowa uczennica z dobrego
domu, ale – słodki głosik pływający po lekkich i przyjaznych ścieżkach w
zderzeniu z tekstami tworzy świetny efekt. Ujawnia się to już w otwierającym, a
zarazem tytułowym kawałku, gdzie Brytyjka zbliża się trochę do Miles Cyrus z Bangerz (to komplement, bo to zdecydowanie
kozacka płyta!). Potem leci „L8 CMMR” i można się pokusić o wskazanie tego
kawałka jako esencję longpleja – trafiająca w punkt produkcja podbita mocarnym,
niezwykle nośnym refrenem to znak rozpoznawczy Sheezusa. Zwłaszcza
przejrzystość refrenów kompletnie zmiata Lady Gagę, Katy Perry czy Rihannę, wynosząc
Lily na najważniejszą chyba obecnie popową damę.
Nie
wierzycie? Sprawdźcie „Air Baloon” – nie da się tego nie zanucić, a ostatni
chorus na 3:04 ucina wątpliwości. A podium najlepszych piosenek nie zostało
nawet ruszone. Najjaśniejszymi punktami tracklisty są luzacki jazz-popowy joint
„Insincerely Yours” z g-funkową sekcją rytmiczną i unoszącym się w górę
refrenem. Dalej mamy bujający podkład, wpadający w okolice Eryki Badu czy
innego leniwego hip-hopu/r&b/funku, „Close Your Eyes”. Tu warto zwrócić uwagę,
że zarówno zwrotka jak i refren rządzą, ale też pominięcie momentu na 2:01,
gdzie zmienia się tonacja, a przez moment swoje panowanie rozpoczynają
wykwintne klawisze było zbrodnią. No i trzeci fragment płyty, do którego
przekonałem się wreszcie w kontekście całej płyty, czyli singlowy „Hard Out
Here”. Cóż można powiedzieć: bezbłędny pop-song, w Internecie zawrzało od
WAŻNOŚCI tekstu, a i MC Hammer stawia tu swój znak jakości. Takie warunki
panują na Sheezus – w zasadzie tylko przywołujący
toporny pop spod znaku Ellie Goulding „Take My Place” trzeba uznać za
wypełniacz – reszta broni się świetnie, albo w ogóle nie potrzebuje protekcji.
Na
przykład „As Long As I Got You” – na początku trąci trochę wieśniackim
feelingiem, bo Lily zmienia się w jakąś country-girl, ale gdy przychodzi refren
z Dylanowskimi podcięciami, nie można już narzekać. Fani Skrillexa zostają
pozdrowieni w „URL Badman”, gdzie w skondensowanym takcie zamykają się
wiercące, dubstepowe sample, a „Life For Me” prowokuje pytanie, czy Lily Allen
zna Jensa Lekmana, bo brzmi to trochę jakby wyjęte z epki An Argument With Myself, co
również doceniam. Wszystko to składa się na naprawdę kapitalny krążek,
pokazujący, że pop daje sobie radę w 2014. Lily Allen przeskoczyła zarówno
debiut, jak i sofomor i spokojnie może czekać na wysokie noty w reckach. Ode
mnie już jedną ma.
7.5
Tomasz Skowyra
PS:
Szkoda, że drum&bassowy „Wind Your Neck In” nie zmieścił się na płytę, bo
też spoko kawałek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.