wtorek, 6 maja 2014

RECENZJA: Lily Allen - Sheezus



WYTWÓRNIA: Warner Music Poland/Parlophone
WYDANE: 5 maja 2014

Lily Allen zniknęła na jakiś czas z muzycznego szołbizu. Zaczęła „żyć własnym życiem”: wyszła za mąż, porodziła dwójkę dzieci, zaczęła słuchać dubstepu, a więc po depresji związanej z poronieniem nie ma już śladu. Dlatego na trzeciego długograja Brytyjki musieliśmy czekać aż pięć lat. Już w zeszłym roku Lily podrzuciła zapowiedź w postaci singla „Hard Out Here” i dała jasno do zrozumienia, że wreszcie szykuje płytę, którą wstrząśnie mainstreamowym popem. Jeszcze w pierwszym kwartale 2014 roku zapodała kilka kolejnych singli i już było wiadomo, że Sheezus może być jej najlepszą płytą. Rzeczywiście, to numer trzy w studyjnej dyskografii Angielki jest jej najbardziej udanym krążkiem.

Wydaje mi się, że wszyscy powinni przynajmniej polubić Lily Allen po tej płycie (nawet feministki będą propsować krążek dzięki tytułowi). Wraz z kilkoma producentami, na czele z Gregiem Kurstinem (którego media nadal kojarzą tylko jako producenta kawałków P!nk czy Ke$hy, co jest trochę ż e n u j ą c e) przygotowała materiał, gdzie triumfuje popowa piosenka w nowoczesnym wydaniu – taka muzyka powinna lecieć w komercyjnym radiu, gdybyśmy żyli w najlepszym z możliwych światów. Każdy załapie o co chodzi, a jednocześnie kompozycje są rozpisane tak inteligentnie, że nawet łaknący ambitnego popu konserwatysta nie będzie się nudził. Już tłumaczę o co chodzi.

Sheezus to pewnego rodzaju maksymalistyczna i bardzo eklektyczna mieszanka, która aż się prosi o rozłożenie jej na czynniki pierwsze: zaczynając od sarkastycznych tekstów, a na dźwiękowych nowinkach kończąc. Co ciekawe, Lily brzmi na tej płycie jak wzorowa uczennica z dobrego domu, ale – słodki głosik pływający po lekkich i przyjaznych ścieżkach w zderzeniu z tekstami tworzy świetny efekt. Ujawnia się to już w otwierającym, a zarazem tytułowym kawałku, gdzie Brytyjka zbliża się trochę do Miles Cyrus z Bangerz (to komplement, bo to zdecydowanie kozacka płyta!). Potem leci „L8 CMMR” i można się pokusić o wskazanie tego kawałka jako esencję longpleja – trafiająca w punkt produkcja podbita mocarnym, niezwykle nośnym refrenem to znak rozpoznawczy Sheezusa. Zwłaszcza przejrzystość refrenów kompletnie zmiata Lady Gagę, Katy Perry czy Rihannę, wynosząc Lily na najważniejszą chyba obecnie popową damę.

Nie wierzycie? Sprawdźcie „Air Baloon” – nie da się tego nie zanucić, a ostatni chorus na 3:04 ucina wątpliwości. A podium najlepszych piosenek nie zostało nawet ruszone. Najjaśniejszymi punktami tracklisty są luzacki jazz-popowy joint „Insincerely Yours” z g-funkową sekcją rytmiczną i unoszącym się w górę refrenem. Dalej mamy bujający podkład, wpadający w okolice Eryki Badu czy innego leniwego hip-hopu/r&b/funku, „Close Your Eyes”. Tu warto zwrócić uwagę, że zarówno zwrotka jak i refren rządzą, ale też pominięcie momentu na 2:01, gdzie zmienia się tonacja, a przez moment swoje panowanie rozpoczynają wykwintne klawisze było zbrodnią. No i trzeci fragment płyty, do którego przekonałem się wreszcie w kontekście całej płyty, czyli singlowy „Hard Out Here”. Cóż można powiedzieć: bezbłędny pop-song, w Internecie zawrzało od WAŻNOŚCI tekstu, a i MC Hammer stawia tu swój znak jakości. Takie warunki panują na Sheezus – w zasadzie tylko przywołujący toporny pop spod znaku Ellie Goulding „Take My Place” trzeba uznać za wypełniacz – reszta broni się świetnie, albo w ogóle nie potrzebuje protekcji.

Na przykład „As Long As I Got You” – na początku trąci trochę wieśniackim feelingiem, bo Lily zmienia się w jakąś country-girl, ale gdy przychodzi refren z Dylanowskimi podcięciami, nie można już narzekać. Fani Skrillexa zostają pozdrowieni w „URL Badman”, gdzie w skondensowanym takcie zamykają się wiercące, dubstepowe sample, a „Life For Me” prowokuje pytanie, czy Lily Allen zna Jensa Lekmana, bo brzmi to trochę jakby wyjęte z epki An Argument With Myself, co również doceniam. Wszystko to składa się na naprawdę kapitalny krążek, pokazujący, że pop daje sobie radę w 2014. Lily Allen przeskoczyła zarówno debiut, jak i sofomor i spokojnie może czekać na wysokie noty w reckach. Ode mnie już jedną ma. 

7.5

Tomasz Skowyra

PS: Szkoda, że drum&bassowy „Wind Your Neck In” nie zmieścił się na płytę, bo też spoko kawałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.