czwartek, 1 maja 2014

RECENZJA: Kylie Minogue - Kiss Me Once


WYTWÓRNIA: Warner Music Poland/Parlophone
WYDANE: 14 marca 2014

No dobrze, to jak to jest z tą nową Kylie? Z tego co widzę, to różnie ocenia się najnowszą propozycję Australijki. AllMusic przyznało cztery gwiazdki na pięć, FactMag wystawił notę trzy i pół na pięć, Guardian przyznał trzy gwiazdki na pięć, a takie śmieszne NME dało siedem na dziesięć. Z różnych opinii, czy to znajomych, czy przeczytanych gdzieś w necie, można wynotować różne głosy: od najsłabszej płyty w całym dorobku, aż po jej najciekawszy krążek od wielu lat. Mój sąd plasuje się chyba gdzieś pośrodku tego recepcyjnego pędu.

Z jednej strony mam świadomość, że swoje najlepsze rzeczy Kylie już nagrała, a za takie uważam mój ulubiony ultra-popowy Fever i pławiący się w eksperymentach, ale równie znakomity pod względem chwytliwości, sensualny Body Language, przy tym pamiętam cały czas o pierwszych płytach i o całej masie mistrzowskich singli, których nie ma potrzeby wymieniać. Z drugiej jednak strony, gdy patrzę na indolencję Lady Gagi, „rozdrabnianie się na drobne” Madonny na MDNA, kompletny spadek formy Britney – z porażającego Femme Fatale do kompletnego gniota Britney Jean, czy nikłe próby Katy Perry, Kylie, obok Carly Rae Jepsen, Miley Cirus czy trochę łapiącej się w ten krąg Lily Allen, urasta dziś do jednej z obrończyń komercyjnego popu.

Dlatego jasne – Kiss Me Once ma swoje wady. Zmierzające trochę donikąd, kiepskie dubstepowe ćwiczenie „Sexercize” (ogólnie płyta obraca się wokół stałych wątków poruszanych przez Kylie w ciągu całej kariery, stąd tytuły „Sexercize”, „Les Sex”, „Sexy Love”, czy bonusowy „Sleeping With The Enemy”), niezbyt zajmujący dance „Feels So Good” czy uderzający w lekko kiczowato-balladowe tony duet z Enrique (tak, z tym Enrique) „Beautiful” na pewno obniżają ocenę. Ale zdecydowanie więcej jest momentów stanowiących o klasie Kylie. „Sexy Love” już jakiś czas temu uznałem za jeden z najlepszych tegorocznych singli, i jak na razie zdanie podtrzymuję. Dalej na uwagę zasługuje sklecony przez Pharrella bardzo radiowy „I Was Gonna Cancel” – na G I R L czy na RAM (czujecie te daftpunkowe łańcuszki?) ten kawałek byłby niekwestionowanym highlightem.

Trzecią piosenką, która się wyróżnia, jest zamykający krążek „Fine”. Prostota idzie tu w parze ze świeżością, osiągniętą dzięki doprawieniu tracka samplowymi ścinkami wokalu – zdecydowanie trafiony zabieg. Do tego jeszcze bardzo wyniosły, śpiewny chorus i numer gotowy. A poza tym mamy jeszcze na Kiss Me Once  brzmiący jak mash-up tego z czymś z Aphrodite „Million Miles”, także jest w czym wybierać. Wydaje mi się, najnowszy LP Kylie jest chyba równiejszy zarówno od poprzedniego krążka, jak i od X. Jakościowo są to podobne materiały, a więc rzeczy jak najbardziej udane. A to znaczy, że australijska gwiazda wciąż utrzymuje przyzwoity poziom, nie schodząc poniżej pewnej granicy. I za to właśnie należą się jej brawa.


6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.