WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 3 marca 2014
KUP: sklep zespołu
Lil
Ironies w ciekawy sposób łączą ze sobą przeróżne style. Mamy tu nerwową,
drum'n'bassową perkusję (ukłony w kierunku niesamowitego perkusisty - Sagana),
niepokorny, wielowymiarowy głos Kinty, żywy kontrabas, klimatyczne klawisze
(najlepiej słyszalne w "Let's Pretend") oraz cała gama syntetycznych
dźwięków. Często brzmią surowo, minimalistycznie, bez zbędnych ozdobników. Lil Ironies to ich debiutancka płyta.
Album
otwiera energiczny "New Energy", z dudniącym, niczym ulewny deszcz,
połamanym beatem doprawionym ciepłym, idealnie dopełniającym całości, głębokim
basem. Zaraz za nim "No One Knows Where" bombarduje nas jeszcze
szybszą perkusją w tempie karabinu maszynowego. Dość minimalistyczny utwór,
skupiony wokół już wspomnianego beatu.
"Frozen
Rose" to bardzo mroczny i niepokojący utwór. Tym razem delikatne wcielenie
Kinty uzupełnia jedynie kontrabas i syntetyczne brzmienie hałasu, które wcina
się gdzieniegdzie zastępując, niedającą o sobie zapomnieć perkusję. Uwielbiam,
zwłaszcza na początku, ten głęboki, przejmujący i przede wszystkim żywy bass.
Klimat tego utworu świetnie podbija okładka albumu.
Jeden
z moich ulubionych to "Fuzzy Images". Jeszcze bardziej zwariowany,
połamany rytm, powodujący niekontrolowane ruchy całego ciała. Trochę brak mi
bardziej wyrazistego bassu, ale to jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić.
Przy pierwszym odsłuchu przywołał mi w pamięci stare dobre Kosheen.
Wiem,
że się powtarzam, ale może wybaczycie mi to słodzenie, bo trzeci mój ulubiony
to "Don't Stop" z niesamowicie szybką perkusją (po raz kolejny
podziwiam Sagana), która niczym pociąg TGV dosłownie przelatuje przez cały
utwór. Całość uzupełniona genialnym saksofonem Mateusza Franczaka z HOW HOW
(prywata numer 1), który pojawił się tu gościnnie.
Lil
Ironies czasem ocierają się o mroczniejsze rejony elektroniki, oscylując na
granicy dubstepu i trip hopu. "Hear Me Sayin" jest właśnie tego
przykładem. Początek brzmi niczym Massive Attack. Zaś głos Kinty bardzo mi tu
przypomina Kasię Bartczak z Little White Lies (prywata numer 2). W zasadzie
stylistycznie Lil Ironies trochę zbliża się do twórczości LWL.
Jednym
zdaniem, debiut Lil Ironies to fajna płyta. Plusy to nieoczywiste wykorzystanie
żywych instrumentów, mistrzowska perkusja i za każdym razem inaczej brzmiący
głos wokalistki.
7
Agnieszka
Strzemieczna
Polecamy lekturę:
CZYNNIKI PIERWSZE: Lil Ironies - Lil Ironies
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.