środa, 16 kwietnia 2014

RECENZJA: Kucharczyk – Best Fail Compilation




WYTWÓRNIA: MonotypeRec.
WYDANE: 24 lutego 2014

Kiedy tytuł twojej płyty jest jedną z najczęściej wyszukiwanych fraz w Google i Youtube, to coś chyba jest na rzeczy. Best Fail Compilation Kucharczyka nie miało więc łatwego zadania. Sprostać trzeba było nie tylko spragnionym kolejnych świeżych kawałków fanom, ale też i setkom tych, którzy na album natkną się przypadkowo. Pan Wojciech postanowił sobie jednak nic z tego nie robić i bez kompleksów nagrał album, który śmiga w każdym odtwarzaczu jak marzenie. Sam mówi, że to, co nieudane, często może być fantastyczne. A takiego ładunku pozytywnej energii wśród modnych ostatnio folków raczej nie znajdziemy. Pora więc zmienić fronty i przerzucić się na połamane techno!

Nowy polski underground rośnie w siłę. Na ostatnim evencie MikMusik (wytwórni Kucharczyka) w kosmosie były podobno takie tłumy, że impreza przeniosła się na zewnątrz. Bez wnikania, czy wierzyć plotkom, czy też nie, faktem jest, że od niedawna przeżywamy w Polsce wysyp twórców ambitnej elektroniki, którzy rozgrzewają parkiety z siłą zostawiającą boiler roomowe przytupy daaaaaleko w tyle. Jednym z nich jest właśnie Kucharczyk. Jego materiał Best Fail Compilation gra na nosie wszystkim, którzy twierdzą, że polska scena elektroniczna nie istnieje. Jak głosi wieść gminna, artysta jeszcze kilkanaście miesięcy temu nie planował wydawać żadnego nowego albumu, nie przestawał jednak nagrywać muzyki. I zupełnie niechcący materiału uzbierało się wystarczająco dużo, by zamknąć go w formie płytowej.

„To ścieżka dźwiękowa dla tych, którzy zechcą przekopać się przez śmietnik cywilizacji w poszukiwaniu dźwiękowych skarbów” – mówią materiały prasowe na temat Best Fail Compilation. By przekonać się, jak wiele w tym prawdy, nie trzeba chyba więcej niż pierwsze minuty rozpoczynającego płytę „Kol Lorro”. Na kolejny, można by rzec, że tytułowy kawałek „Epic Fail” wielu pewnie zareaguje wytrzeszczem zbliżonym do tego prezentowanego przez przemiłego wyraka na okładce albumu. Mnie te charakterystyczne plumkanie (wszyscy pewnie wiedzą, o które chodzi) przywodzi na myśl godziny spędzone przed Pegasusem, zajeżdżając ulubiony kartridż (to chyba była „złota czwórka” z Boomerang Kid, Soccerem, Robin Hoodem i Dizzym). Spektrum dźwięków, jakie oferuje nam album Kucharczyka, naprawdę imponuje. Właściwie każdy kawałek to oddzielna historia. Taki „Frozen Times – Silent Reaction” na przykład, w naszych Czynnikach Pierwszych sam autor opisał w sposób następujący: „Ten utwór jest też taki dwuwarstwowy – na górze już biedronki i małe muchy skaczą, ale gdzieś pod korą ciągle jeszcze jest trochę lodu, a momentami może na odwrót - to lodowy pancerz okrywa larwy różnych wysoce biologicznych stworzeń.” I mimo że nie wiem do końca, co jest biedronkami, a co lodem, to opowieść brzmi zachęcająco. I faktycznie – kawałek daje uczucie skakania – więc to pewnie te muchy. „Rain in June” zdaje się natomiast realizować dość historyczną już frazę „w czasie deszczu dzieci się nudzą”, bo ciągle kapie i kapie i w zasadzie za dużo się poza tym kapaniem nie dzieje. A kończące album „Not Talking Too Much” jest wierną adaptacją mojej ulubionej interakcji z sąsiadami mieszkającymi piętro niżej z udziałem piłeczki ping–pongowej.

Album Best Fail Compilation wielokrotnie może przyprawić o zakłopotanie, jednak zostawia po przesłuchaniu same pozytywne emocje. Może nie jest to materiał, który da się strawić o każdej porze i w każdym humorze, ale tak szczerze – który się da? Kucharczyka polecamy więc na te bardziej słoneczne dni, kiedy wszystko wchodzi lepiej niż zazwyczaj. Wtedy na pewno Best Fail Compilation wyluzuje nas i rozhuśta. Amen.

6.5


Miłosz Karbowski

Polecamy lekturę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.