Mateusz Romanoski bierze "pod lupę" wydawnictwa znane i te mniej znane. W drugiej części "Popłacz razem z nami" opisuje... A zresztą zobaczcie sami!
Michał Pydo – Proof of Concept
Na Before
It Is Too Late w 2009 roku czekali wszyscy. Niezależnie od tego, czy zespół
sprostał wygórowanym wymaganiom, dalej jest to płyta ważna dla pierwszej dekady
XXI wieku gitarowego grania w Polsce. Tym bardziej dziwi milczenie wokół Proof of Concept, solowej epki Michała
Pydo, wokalisty i gitarzysty grupy, nagranej z Szymonem Witeckim z Rachael za
bębnami. Brzmieniowo i kompozytorsko nie jest to zaskoczenie, nie wychodzimy
zbyt daleko od nagrań składu macierzystego. Co może różnić, to jeszcze bardziej
intymny, ascetyczny charakter tej muzyki. To bardzo cicha, oprócz krótkiego
fragmentu ostatniego „Spirit”, stonowana epka. Z bardzo Cure’owskimi motywami
gitarowymi, melancholią Low, przestrzenią Sigur Rós i dalej wyjątkowym,
charakterystycznym wysokim wokalem Michała. Można słuchać na ripicie i żałować,
że to tylko 5 utworów. Jedyne, czego należy sobie życzyć, to żeby na następne 5
nie trzeba było czekać pięciu lat. Chociaż dla takiej muzyki warto czekać nawet
dekadę. Nawet jeśli nie będzie to najlepsza rodzima epka roku, z pewnością już
teraz wygraną w kategorii „piękna” ma w kieszeni.
whiteclaudia – EP
Pierwszego plusa przy składzie postawiłem
jeszcze przed odpaleniem bandcampa. Okładka sprawiająca wrażenie niepokojącego
dziecięcego obrazka pasuje do emocjonalnego grania jak ulał. Dobrze, że zespół
też nie przekroczył cienkiej linii między zaangażowaniem a banałem. Cieszy to,
że nawet dosyć typowe dla screamowego grania patenty potrafią przełamać w
ciekawy sposób. W „opoce” dosyć typowy riff przechodzi w ciekawie łamaną
partię. „W cieniu”, zanim rozkręci się na dobre, zaczyna się od nagrania
skrzypiącego krzesła/drzwi/kto tam wie czego i szczekania psa, a zanim
usłyszymy partie gitary w normalnej głośności, słuchamy jej jakby zza ściany. Do
mnie pod względem instrumentalnym bardziej przemawiają te w mniejszym stopniu
„umetalowione” fragmenty epki, jak otwierający całość „Okrutny sierociniec” i
„Bezpieczny dom”. Gdyby nie wykrzyczany, brutalny wokal, mogłyby kojarzyć się z
tym, co robili die last. Tak czy siak, duży props i sporo momentów, które
pokazują, że Klaudia ma duży kombinatorski potencjał, żeby nas jeszcze czymś
zaskoczyć.
Den Drones – EP
Debiutancka epka Den Drones wydana w
ultra-limitowanej (już wyprzedanej) edycji przez wytwórnię Element mogłaby
robić za instrukcję obsługi dla debiutujących kapel w temacie : „jak przyjść
znikąd i rozjebać”. Będąc całkiem zainteresowany tym, co wyczynia się pod
względem koncertowego życia Warszawy, nie słyszałem o składzie do momentu, kiedy
nagrań nie wrzucił na facebookową tablicę jeden z moich znajomych. I co? Mamy
spotkanie niechlujności i melodyjności na rzadko spotykanym u nas poziomie.
Gdyby nie byli z cebulandii, pewnie ścigaliby się z Wavves. Brzmią jak wczesne
Yo La Tengo idące pod rękę z Pixies (przedreaktywacyjnym, żeby nie było
wątpliwości), kąpiące się w shoegaze’owym sosie. Mamy i punkowy nerw w „In Love
With Your Dog”, i harrisonowskie „DD Reporter”, i jakby zaiwanioną z archiwów
Daniela Johnsona „Fairy False”, i rockabillitową „Silbę”, i „Temple Drake”
urzekające oldschoolową cold wave’ową motoryką. A najlepsze jest to, że mimo
tej eklektyczności dalej słychać, że to Den Drones.
przygotował Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.