niedziela, 16 marca 2014

RECENZJA: The Sunlit Earth - Between the Lines




WYTWÓRNIA: Nasiono Records
WYDANE: 23 lutego 2014

Myli się ten, kto uważa, że się nie myli. Nie mylili się The Sunlit Earth, bo na swoim debiutanckim albumie poprawili błędy, które popełnili przy epce There's Something in the Air. Do hurraoptymizmu jeszcze daleko, ale promyk nadziei jest wcale nie taki mały.

Co było złe na tym ubiegłorocznym wydawnictwie? Cóż, lista skarg i zażaleń była dłuższa niż sławy i chwały, dlatego można to skwitować prostym sformułowaniem: za dużo złych inspiracji wybranych z brytyjskiego indie 2.0, a samo There's Something in the Air, gdyby ukazało się w czasach debiutów tych wszystkich Rotofobii, Rentonów, Kolorofonów i Farel Gottów, wpasowałoby się w ówczesne standardy. Sęk w tym, że w roku 2013 kalkowanie The Rascals, Zutons, Kaiser Chiefs czy nawet Switches nie wypaliło, to nie mogło się sprawdzić. Dlatego debiutancka epka Sunlit Earth poszła na straty, choć w pamięci mogły zostać dwa stosunkowo niezłe kawałki, "Wasted Words" i "Rotten Feelings". I teraz przejdźmy do pełnoprawnego, tego długogrającego debiutu.

Between the Lines nadal prezentuje to gówniarskie indie z Wysp, choć w tych nagraniach słychać już więcej kalifornijskich naleciałości. Nadal melodie leżą bardzo blisko tego, co od dawna znamy, ale zaszła pewna dość istotna zmiana. Sunlit Earth podeszli do tego albumu z dużo większym luzem, głowami pełnymi pomysłów i przemyślanym materiałem. I chociaż większość materiału z There's Something in the Air na długogrającym debiucie powtarza się (cztery z pięciu utworów), to są to nagrania dopracowane i wyzbyte irytującego na epce manieryzmu.

Skojarzenia? Cóż, Sunlity brzmią obecnie bardziej arktycznie niż Arctic Monkeys i na tę chwilę, piszę to z całą świadomością irracjonalności tych słów, arktyczny Olek i spółka mogliby zagrać trasę po kraju z autorami Between the Lines. Niekoniecznie w roli supportu.

Tak, nabijam się z Brytyjczyków.

Co nie zmienia faktu, że Sunlit Earth biorą z najlepszych nagrań AM i tych starych, hiciarskich i koledżowych kawałków Weezer, co rzuca się zwłaszcza przy brzmieniu gitar. Przebojem Sunlity zaczynają, bo "Right-About Turn" do tej kategorii spokojnie można zaliczyć. Przester na wokalu jest taki "soł macz Terner" i to można wyłapać w kilku innych utworach.

Lepiej wypadają stare nagrania w nowych aranżacjach. Kiedy na There's Something in the Air irytował manieryzm i nadmierne ugładzenie, tutaj mamy już więcej dojrzałości, ciekawych pomysłów. Duży plus za produkcję. Bo gdy te melodie (znane wcześniej bądź nie) zostały odpowiednio zniekształcone na modłę lo-fi, wypadają o niebo lepiej. I nieważne, czy mowa o "Rotten Feelings", "Little Screamer", "Under My Eyelid" czy "There's Something in the Air", z łatwością można wyłapać różnicę.

Największy minus? Może czas trwania albumu, bo można go było nieco okroić kilkoma słabszymi momentami. Drugi największy minus? Wywalenie z tracklisty "Wasted Words", najlepszego kawałka z There's Something in the Air i bodaj najlepszego utworu Sunlitów w ogóle. A poza tym? Poza tym to miła płyta, bez jakichkolwiek rewelacji, ale z potencjałem radiowym i gdyby istniały Pulp i Machina, to reprezentanci Nasiona z pewnością by się tam odnaleźli.

6

Piotr Strzemieczny


Polecamy lekturę:
Czynniki pierwsze: The Sunlit Earth - Between the Lines, Nasiono Records

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.