Wytwórnia: Fortuna POP!/SeeYouSoon.pl
Wydane: 13 stycznia 2014
Kup album: sklep SeeYouSoon.pl
Niby kolejny indierockowy girls band, niby taki, który nazwiemy "Dum Dum Girs 2.0" albo "Warpaint 2.0 aka Dum Dum Girls 3.0", ale to tylko pozory. Bo September Girls prezentują się o niebo lepiej od tych wymienionych składów.
Pierwszy
punkt styczny? Gatunek. I September Girls, i chociażby Dum Dum Girls (nie
wspominając o Warpaint, Vivian Girls czy Best Coast), lubują się w indie rocku, łamane na dream popie.
Punkt numer dwa? Nazwa, a raczej człon "Girls", który siłą rzeczy powoduje
skojarzenia ze starszymi (stażem) koleżankami. Punkt trzeci? Nie ma, bo Irlandki są dużo
ciekawsze.
Zawsze
nudziły mnie kawałki Dum Dum Girls, tak bardzo wyzute z emocji, Savages sprawiły, że
przysnąłem w Gdyni, a z koncertu Warpaint uciekłem, hen!, daleko gdzieś, pewnie
do strefy gastronomicznej. September Girls, nie dość, że od pierwszych
udostępnionych w internecie kawałków potrafiły oczarować zmysłowymi wokalami i
może wtórnymi, ale zachęcającymi melodiami, to ich debiutancki album przyciąga
jeszcze okładką. Tak, na cover Cursing
the Sea zwraca się uwagę. Czarno-biała fotografia ze zgrabnymi dziewczęcym nogami - tu w sandałkach, tam w ciężkich butach - odzwierciedla w
idealny sposób zawartość całego albumu. Bo brudna muzyka łączy się tutaj z
delikatnym, rozmarzonym śpiewem. Pomysł tak dobry, jak końcówka drugiej części Naznaczonego - niby wszyscy dobiegli i
wszystko dobrze się kończy, ale ostatnia scena każe zacząć się zastanawiać, czy
oby na pewno oni dobiegli, czy starsza pani-duch widzi całą trójkę za plecami
tej autystycznej, powypadkowej dziewczyny, która żyje we własnym świecie? No,
tyle w spoilerowym tonie na temat filmu. Pora skupić się na debiucie September
Girls.
No
dobra, co my tu mamy? Dwanaście melodyjnych, uroczych i bardzo dziewczyńskich
piosenek z lekko punkowym "pazurem". Niby na pierwszy rzut oka nic
specjalnego, bo przecież - dobrze o tym wiemy - gitarowych girlsbandów na
świecie pęczki, eteryczne wokale też nie stanowią żadnej nowości. Gitary Caoimhe Derwin i
Jessie Ward cały czas wybrzmiewają na reverbie, perkusji Sarah
Grimes daleko do monotonności, ale to klawisze Lauren Kerchner, pobrzmiewające echem
gotyckiego danse macabre, budują na Cursing
the Sea cały nastrój. Tak jest w dynamicznym "Talking",
niedopowiedzianym i lekko przydymionym "Ships" czy wypełnionym
nastrojem grozy "Sisters". W każdym z tych kawałków organy pełnią
inną rolę. W zamykającym album "Sisters" złowrogo pojękują, w "Talking"
nadają utworowi starodawnego wydźwięku.
Tego brzmienia retro na płycie jest więcej. "Heartbeats"
(co za wtórny tytuł, rany!) to melodyjne dokonania solowego Marra, utwór tytułowy to
wykapany bubblegumowy pop, przyjemny dla ucha, radosny, ale niesamowicie
banalny - i uroczy - w swej prostocie. "Someone New"? Ugładzone - w
znaczeniu: mniej przesterowane i bardziej gówniarskie - Veronica Falls, czyli
kolejne ukłony w stronę tuzów dreampopu.
No i
mój faworyt, "Secret Lovers". Nie dość, że tytuł powinien trafić do serc fanów takich filmów
jak Submarine, to kompozycyjnie jest
to ballada po prostu piękna. Dodajmy do tego bardzo prymitywną perkusję i
śliczne wokale (w tym urocze "oh oh oh") i otrzymujemy gotowy
produkt, który w całości kupuję.
Na Cursing the Sea nie ma nic
irlandzkiego. Ta płyta kipi popem z Zachodniego Wybrzeża - jest tu tyle
uroczych melodii, że - dam sobie obciąć włosy - nie zmieściłyby się na sporym
rożku waty cukrowej. No, ale nic to, September Girls nagrały album tak wtórny,
że głowa mała. Z melodiami tak powtarzalnymi u innych zespołów, że lista
"podobni wykonawcy" na lastfm powinna zawierać pewnie z pięć - albo
i więcej - stron. No, ale nic to, przecież najważniejsza jest radość ze
słuchania, a tej przy okazji Cursing the
Sea jest naprawdę całkiem sporo. Uroczy album.
7
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.