środa, 19 lutego 2014

RECENZJA: September Girls - Cursing the Sea



Wytwórnia: Fortuna POP!/SeeYouSoon.pl
Wydane: 13 stycznia 2014
Kup album: sklep SeeYouSoon.pl

Niby kolejny indierockowy girls band, niby taki, który nazwiemy "Dum Dum Girs 2.0" albo "Warpaint 2.0 aka Dum Dum Girls 3.0", ale to tylko pozory. Bo September Girls prezentują się o niebo lepiej od tych wymienionych składów.

Pierwszy punkt styczny? Gatunek. I September Girls, i chociażby Dum Dum Girls (nie wspominając o Warpaint, Vivian Girls czy Best Coast), lubują się w indie rocku, łamane na dream popie. Punkt numer dwa? Nazwa, a raczej człon "Girls", który siłą rzeczy powoduje skojarzenia ze starszymi (stażem) koleżankami. Punkt trzeci? Nie ma, bo Irlandki są dużo ciekawsze.

Zawsze nudziły mnie kawałki Dum Dum Girls, tak bardzo wyzute z emocji, Savages sprawiły, że przysnąłem w Gdyni, a z koncertu Warpaint uciekłem, hen!, daleko gdzieś, pewnie do strefy gastronomicznej. September Girls, nie dość, że od pierwszych udostępnionych w internecie kawałków potrafiły oczarować zmysłowymi wokalami i może wtórnymi, ale zachęcającymi melodiami, to ich debiutancki album przyciąga jeszcze okładką. Tak, na cover Cursing the Sea zwraca się uwagę. Czarno-biała fotografia ze zgrabnymi dziewczęcym nogami - tu w sandałkach, tam w ciężkich butach - odzwierciedla w idealny sposób zawartość całego albumu. Bo brudna muzyka łączy się tutaj z delikatnym, rozmarzonym śpiewem. Pomysł tak dobry, jak końcówka drugiej części Naznaczonego - niby wszyscy dobiegli i wszystko dobrze się kończy, ale ostatnia scena każe zacząć się zastanawiać, czy oby na pewno oni dobiegli, czy starsza pani-duch widzi całą trójkę za plecami tej autystycznej, powypadkowej dziewczyny, która żyje we własnym świecie? No, tyle w spoilerowym tonie na temat filmu. Pora skupić się na debiucie September Girls.

No dobra, co my tu mamy? Dwanaście melodyjnych, uroczych i bardzo dziewczyńskich piosenek z lekko punkowym "pazurem". Niby na pierwszy rzut oka nic specjalnego, bo przecież - dobrze o tym wiemy - gitarowych girlsbandów na świecie pęczki, eteryczne wokale też nie stanowią żadnej nowości. Gitary Caoimhe Derwin i Jessie Ward cały czas wybrzmiewają na reverbie, perkusji Sarah Grimes daleko do monotonności, ale to klawisze Lauren Kerchner, pobrzmiewające echem gotyckiego danse macabre, budują na Cursing the Sea cały nastrój. Tak jest w dynamicznym "Talking", niedopowiedzianym i lekko przydymionym "Ships" czy wypełnionym nastrojem grozy "Sisters". W każdym z tych kawałków organy pełnią inną rolę. W zamykającym album "Sisters" złowrogo pojękują, w "Talking" nadają utworowi starodawnego wydźwięku.

Tego brzmienia retro na płycie jest więcej. "Heartbeats" (co za wtórny tytuł, rany!) to melodyjne dokonania solowego Marra, utwór tytułowy to wykapany bubblegumowy pop, przyjemny dla ucha, radosny, ale niesamowicie banalny - i uroczy - w swej prostocie. "Someone New"? Ugładzone - w znaczeniu: mniej przesterowane i bardziej gówniarskie - Veronica Falls, czyli kolejne ukłony w stronę tuzów dreampopu.

No i mój faworyt, "Secret Lovers". Nie dość, że tytuł powinien trafić do serc fanów takich filmów jak Submarine, to kompozycyjnie jest to ballada po prostu piękna. Dodajmy do tego bardzo prymitywną perkusję i śliczne wokale (w tym urocze "oh oh oh") i otrzymujemy gotowy produkt, który w całości kupuję.
Na Cursing the Sea nie ma nic irlandzkiego. Ta płyta kipi popem z Zachodniego Wybrzeża - jest tu tyle uroczych melodii, że - dam sobie obciąć włosy - nie zmieściłyby się na sporym rożku waty cukrowej. No, ale nic to, September Girls nagrały album tak wtórny, że głowa mała. Z melodiami tak powtarzalnymi u innych zespołów, że lista "podobni wykonawcy" na lastfm powinna zawierać pewnie z pięć - albo i więcej - stron. No, ale nic to, przecież najważniejsza jest radość ze słuchania, a tej przy okazji Cursing the Sea jest naprawdę całkiem sporo. Uroczy album. 

7

Piotr Strzemieczny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.