niedziela, 23 lutego 2014

RECENZJA: Borowski/Miegoń - Isolations



Wytwórnia: Music Is The Weapon

Wydane: 30 grudnia 2013
Kup album: sklep Music Is The Weapon, bandcamp

Trójmiasto w przeciągu paru ostatnich lat wyrosło na jedną z ciekawszych „nowych” rodzimych scen, a Music Is The Weapon, bez zbędnego waflowania, po prostu na kawał fajnej wydawniczej inicjatywy. Isolations, druga płyta duetu Borowski/Miegoń (tym razem z przyległościami pod postacią gościnnego udziału innych osób), niestety padła ofiarą tego, że wyszła w grudniu, kiedy wszyscy zamiast słuchać płyt ubierają choinki i piszą podsumowania roku, i nie miała meduzy na okładce. 

Bo na meduzie i wodnych stworzeniach, bardziej na otoczce niż na samej muzyce, opierał się odbiór ich świetnego debiutu Jellyfishes Diary. Większość recenzentów, podłapując ładną otoczkę, która przecież ładnie klei się z lokalnym patriotyzmem głównych bohaterów, w moim odczuciu dosyć boleśnie zlała inne emocje i obrazki, które mogliby utożsamiać z muzyką. 

Odnośnie samych nowych nagrań można napisać, że wrażliwość pozostała podobna, ale w muzyce więcej jest gniewu, surowości (zarówno pod względem tego, co jest grane i tego, jak to coś jest ukręcane). Mniej elektronicznych podbarwień, kliknięć, które mogły ułatwiać odbiór nieoswojonym z taką muzyką odbiór poprzedniego albumu. Sample, jeśli już się pojawiają, raczej jeszcze bardziej potęgują niepokojącą, odizolowaną od świata atmosferę. Isolations to dla mnie muzyczny szpital psychiatryczny albo detoks alkoholika. Muzyczne Pod Mocnym Aniołem (albo Palimpsest bez kiczowatego zakończenia), gdzie, przez oszczędność dźwięków, tylko czasami znajdującą ujście w histerycznych wybuchach (jak ten w „Arthur's Case”, jedynym utworze z czymś na kształt refrenu), raczej sugeruje nam możliwe miejsca i emocje. Dzieci płaczą, dzwony w kościele biją, coś się dzieje. 

Wracając na ziemię i odpowiadając sobie na pytanie, dlaczego to ważna dla mnie płyta. Kiedy parę lat temu raczkowało polskie indie 2.0, a Sonic Youth wróciło do świadomości rodzimych grajków jako zespół, z którego warto zżynać, brakowało mi trochę odniesień do ich bardziej radykalnych wcieleń. Sprzęganiny, instrumentalnych fragmentów, które nie boją się, że bez wokalu nie dadzą rady, rozgrzebanych struktur niepotrzebujących zwrotek i refrenów. Nie napiszę, że to jedyna polska płyta, ale z pewnością jedna z niewielu w przeciągu ostatniej dekady, która odnosiłaby się do tej awangardowej części twórczości Soniców, ich projektów solowych i tych wypuszczanych pod szyldem SYR. Swoje robi tutaj też „ciągnący” kilka utworów wokal Joanny Kozy Szkudlarek bardzo w duchu Kim Gordon, a nawet Lydii Lunch. Dla niszy, która wie, o czym piszę, jest to płyta, której nie można przegapić. Mimo że z ubiegłego roku.

8.5

Mateusz Romanoski

Polecamy lekturę:
Recenzja: Borowski/Miegoń - Jellyfishes Diary, Music is the Weapon 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.