piątek, 2 sierpnia 2013

Recenzja: Borowski/Miegoń - "Jellyfishes diary" (2013, Music is the Weapon)

Najfajniejsze rzeczy przychodzą, kiedy się ich najmniej spodziewamy. 












Jako fan trójmiejskiej alternatywy cieszę się z kolejnego dowodu, że tamtejsi lokalsi trzymają się dobrze. Jellyfishes diary to efekt muzycznego spotkania Bartosza Borowskiego (między innymi 1926) i Michała Gorana Miegonia (między innymi Kiev Office). W sumie mamy projekt poboczny, ale jakościowo zupełnie nieustępujący formacjom macierzystym. 

Takie połączenie niekoniecznie musiało zadziałać, natchnione post-rocki 1926 i awangardowe odloty Borowskiego solo wcale nie musiały okazać się kompatybilne ze stylem gry Miegonia, który do tej pory kojarzył się większości słuchaczy głównie z odlotami z okolic Pixies.


Okazuje się, że te dwie dźwiękowe wrażliwości nie tylko sobie nie przeszkadzają, ale dodają sobie kolorytu. Jellyfishes diary jest płytą o wiele bardziej abstrakcyjną, o wiele mniej oczywistą niż te, z którymi utożsamiamy tą dwójkę muzyków. W pozapętlanych, pozornie chaotycznych motywach post-rock zderza się z bluesem, ambientem, idmowymi beatami, rozimprowizowaniem znanym z Sonic Youth Recordings, a nawet country. Umiejętność łączenia tych momentami eklektycznych tropów w spójną całość budzi moje skojarzenia z odlotami, z których byli znani Gastr Del Sol.
 
Wielu recenzentów rozpływało się nad „morskim klimatem” tych nagrań, zasugerowanym przez tytuł płyty i nazwy poszczególnych numerów. Moim zdaniem nie do końca słusznie.


Dawno nie byłem nad morzem i od pewnego czasu nie patrzyłem w akwarium, więc niezależnie od tego, czy słuchałem muzyki na słuchawkach czy w domu, przed oczami przesuwały mi się inne obrazy niż rybki i „ociekanie słonej wody”. Tak jak przy słuchaniu Music For Aiports niekoniecznie musimy sobie wyobrażać samoloty, tak nie do końca łykam Jellydishes Diary, jako opowieść o meduzach. Po kilku miesiącach, które upłynęły od wydania, jestem za to pewien, że jest to moja zdecydowana czołówka roku. Potwierdzenie reguły, że najfajniejsze rzeczy przychodzą, kiedy się ich najmniej spodziewamy. 

8.5

Mateusz Romanoski




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.