czwartek, 23 stycznia 2014

Wywiad: "Nie będziemy się nikomu podlizywać" || Psychocukier


Psychocukier/ foto: Paulina Połoz, Mariusz Jabłoński

Psychocukier to jeden z tych zespołów, które brzydzą się wazeliniarstwem i nie boją się pokazać środkowego palca. Niepokorne trio wie dobrze, co to prawdziwy rock'n'roll. Chwilę po wydaniu ich czwartej płyty zatytułowanej Diamenty ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę z Piotrem i Saszą – 2/3 łódzkiego bandu.

Miłosz Karbowski: Wasz najnowszy album promuje dość odważna sesja zdjęciowa. Nie byłbym sobą, gdybym od tego nie zaczął. Skąd pomysł na taką właśnie sesję? Cycki na okładce mają zachęcić do kupna, żeby zobaczyć, co jest w środku? Bo o to, czy dobrze się bawiliście, nie będę pytał....


Piotr Połoz: Bardzo dobrze się bawiliśmy! Mimo że nie zapytałeś... (śmiech) Poza tym uważam, że przede wszystkim okładka nie powinna zniechęcać. Zawsze staramy się, żeby okładki naszych płyt miały jakiś wyraz...

Sasza Tomaszewski: Przede wszystkim widząc od tylu lat okładki zespołów polskich i zagranicznych, w których przeważają motywy animalistyczne, roślinne, geometryczne, stwierdziliśmy, że chcemy zrobić coś zupełnie, kompletnie innego i powiedzieć wszystkim po prostu: fuck off  -  nie podoba nam się to i zrobimy coś innego. Coś, co jest nasze. Nieważne czy będzie się to komuś podobało, czy nie. Ważne, żeby to nam się podobało...


Piotr: Jeszcze inna rzecz, podstawowa chyba dla mnie. To, że zawsze chciałem w takiej sesji wziąć udział. Na imprezach nie zawsze uda się wszystko sfotografować, więc można było zainscenizować to, czego się nie udało wcześniej uchwycić.

Jakie laski lubicie? Wychudzone, wysokie – typ modelki, czy bardziej zbliżone do tych, które widzimy w waszej sesji?

Sasza: Przede wszystkim chodzi o wnętrze, żeby była wyrozumiała, dobra i ciepła...

I żeby nie biła...

Sasza: Żeby była ciasna, smukła i wilgotna...

Piotr: Właśnie o to chodzi, żeby co najmniej raz dziennie biła... (śmiech) Lewą ręką. (śmiech) Może być blondynką, brunetką, ruda, łysa...

Sasza: ...mała pupa, duża pupa – wszystko przejdzie. (śmiech)

Jak nagrywaliście materiał do Diamentów? Czy zarejestrowanie materiału było czystą formalnością, bo wszystko mieliście już dopracowane wcześniej, czy grzebaliście w utworach do samego końca?

Piotr: Właściwie to grzebaliśmy w materiale ponad rok, zanim zaczęliśmy nagrywać. Potem stwierdziliśmy jednak, że niespecjalnie pasuje nam to, co do tej pory wymyślaliśmy. Te kawałki nam się podobały, ale jak zaczęliśmy je nagrywać, to coraz bardziej nas męczyły i nie dawały nam przyjemności w graniu.

Sasza: Więc postanowiliśmy, że nie będziemy męczyć kawałków, nie będziemy ich się uczyć i tak dalej. Po prostu w trakcie nagrywania, na podstawie tego, co już wcześniej zarejestrowaliśmy, zaimprowizujemy i myślę, że to wyszło nam bardzo dobrze. Większość utworów ma otwartą formę – nie ma schematów typu zwrotka, refren, solówka, końcówka, coda.

Piotr: I przez to nie są zakończone – można je ciągnąć w nieskończoność.

W waszych nowych kawałkach jest dużo gitarowych przesterów, pojawiają się też instrumentale. Te ewolucja ma swoje konkretne źródło czy po prostu nastąpiła samoistnie?

Sasza: Gramy ze sobą od jakichś 12 lat i naturalną rzeczą jest to, że kiedy 3 osoby grają wspólnie przez taki czas, to zespół się rozwija, ale też chce czegoś innego, chce poznać jakieś inne rejony muzyki. Na przykład na Królestwie mamy typowe dla nas utwory – typowe w naszym rozumieniu. Chociaż denerwuje mnie to, że niektórzy dziennikarze mówią, że to typowe dla Psychocukru, że nie ma refrenu i tak dalej. To jest nieprawda. Ale myślę, że ta płyta jest naturalną konsekwencją poprzednich trzech płyt. Nie trzymamy się kurczowo tego, że będziemy grali w podobny sposób do końca życia. I myślę, że piąta płyta będzie jeszcze bardziej rozimprowizowana i rozmemłana w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Piotr: Już pojechałeś tak, że nikt z tego nic nie zrozumie...

Sasza: Ja też nie rozumiem, ale muszę mówić... (śmiech)

Piotr: A ja bym od siebie dodał, że kiedy słucham naszych płyt, to każda dla mnie jest zupełnie inna. Ale kiedy gramy już tak od 12 lat, to odnosi się wrażenie, że gramy ciągle ten sam kawałek. Tylko że na każdej płycie inaczej nam się udaje to nagrać. Wydaje mi się, że na Diamentach najlepiej udało nam się oddać to, jak faktycznie zawsze chcieliśmy grać – i  transowo, i psychodelicznie, i ostro. I są przesterowane gitary, które rzeczywiście brzmią jak przesterowane gitary, a nie jak jakieś mandoliny z przesterkiem dodanym w studio. Dla mnie to w końcu brzmi tak, jak brzmiało zawsze na próbach, na koncertach, a nie udawało nam się tego oddać na płycie.

A czy na waszej najnowszej płycie znalazło się coś, co z perspektywy czasu oceniacie jako błąd? Czegoś żałujecie?

Piotr: Nie, nie.... Raczej może żałuję, że w ferworze nagrywania tej płyty zapomnieliśmy, że można zaprosić jakichś gości, że można było nagrać fragmenty z saksofonem, by te kawałki były jeszcze ciekawsze. Ale myślę, że do tego wrócimy, jeżeli zespół będzie funkcjonował i będziemy nagrywać następną płytę. Myślę, że kolejna płyta będzie jeszcze bardziej otwartą formą – możliwe, że w ogóle nie będzie na niej tekstów.

Sasza: Słuchając naszych poprzednich płyt doszedłem do wniosku, że właśnie tak powinniśmy nagrać kolejną płytę. Włączyć w to saksofon, żeby powstały fajne dźwięki. I będzie to tylko czysta muzyka. Może cząstkowo pojawi się gdzieś tekst, oczywiście w języku polskim, ale myślę, że będzie to płyta bardziej instrumentalna, niż instrumentalno–wokalna.

Piotr: W ogóle przestajemy się spinać takim myśleniem, że na płycie musi być jakiś singiel, bo to i tak nie funkcjonuje tak jak powinno. Bo jest singlem właściwie tylko dla nas i dla fanów, bo w radio i tak w tej formie nie zaistnieje...

Sasza: I coraz mniej przejmujemy się, żeby mieć taki singiel... Może dlatego, że nasz zespół nazywa się Psychocukier, a nie na przykład Bajm. Więc staramy się robić wszystko coraz bardziej po swojemu. W ogóle teraz duża część zespołów z Łodzi, która kiedyś grała ostrą muzykę, trochę wymiękła i poszła w stronę popu. Nie wiem kompletnie czy coś im to dało, czy nie, i czy zrobili to świadomie. W każdym razie my poszliśmy w inną stronę i stwierdziliśmy, że nie chodzi o to, żeby podlizywać się publiczności, która żąda jakiegoś prostego bitu czy muzyki do tańczenia – chrzanić to!

Skoro wspomnieliście o waszym mieście, to ile prawdy jest, waszym zdaniem, w powielanym wiele razy twierdzeniu, że Łódź jest zagłębiem polskich niezależnych zespołów?

Sasza: Trudno jest mi to stwierdzić, bo nie mam porównania z innymi miastami. Na pewno w Łodzi jest dużo zespołów, które cały czas działają, próbują coś robić.

Piotr: A ja zawsze powtarzam, że zespołów jest wiele, a kluby są tylko dwa: ŁKS i RTS. (śmiech)

Sasza: Faktem jest, że w Łodzi gra dużo zespołów, ale czy grają dobrze, czy nie – nie nam to oceniać.

Piotr: My tak naprawdę na siłę nie identyfikujemy się z żadną sceną. Po prostu Łódź jest siłą rzeczy miastem, w którym żyjemy i ono ma wpływ na to, jaką muzykę robimy. Ale nie przywiązujemy do tego większej wagi, czy to jest Łódź, czy Gdynia. Nie wiem - może w Gdyni byłoby jeszcze lepiej nagrywać te utwory.

Sasza: Może gdybyśmy pomieszkali przez 3 lata w Gdyni, to nagralibyśmy zupełnie inną płytę, niż gdybyśmy mieszkali w Łodzi – nie wiadomo. Ale może byłaby smutniejsza, bo byłaby nasycona nostalgią do rodzinnego miasta.

Piotr: To musiałbyś tam założyć rodzinę – wtedy Gdynia byłaby dla ciebie miastem rodzinnym. (śmiech)

Album Diamenty wydaliście na początku grudnia. Czy przez to nie zredukowaliście do minimum potencjalnego szumu wokół płyty? Albumy wydawane na początku roku z mniejszym lub większym poślizgiem są wałkowane przez serwisy muzyczne przez kilka miesięcy. A w takiej sytuacji nikt raczej nie chce odgrzewać zeszłorocznych kotletów w styczniu...

Sasza: Z tego, co obserwuję internet, mamy bardzo dużo recenzji blogowych czy dziennikarskich. I nie znalazłem tam zdania, które określałoby Diamenty jako złą płytę. Chociaż i tak najbardziej zależy nam nie na opiniach dziennikarzy, ale na odbiorcach, którzy przyjdą na nasz koncert, kupią bilet czy płytę. Ale podkreślam jeszcze raz, że nie będziemy się nikomu podlizywać. To ludzie mają wykumać to, co my gramy, a nie odwrotnie. Bo gramy to, co chcemy i co lubimy, a jeżeli ktoś to podłapie – jest ok, jeżeli nie – też jest ok. Bo nikt nie potrafi zagrać muzyki dla wszystkich. Muzyka dla wszystkich to tak naprawdę muzyka dla nikogo – to jest muzak – wchodzisz do supermarketu i słyszysz muzak, który ma zachęcić klienta do kupna jak największej ilości produktów za największą ilość pieniędzy. A my nie robimy muzaka, tylko muzykę, która przede wszystkim nam ma się podobać. A jeżeli ktoś poza nami to polubi, to zajebiście, to jest nasz...

Przy okazji wydania Diamentów zmieniliście też oficynę wydawniczą. Królestwo tłoczyła Antena Krzyku. Jaki był powód rozstania?

Sasza: Nie rozstaliśmy się z Anteną Krzyku, to była raczej naturalna konsekwencja. Tak samo, jak przy każdej płycie mamy innego realizatora, nagrywamy w innym miejscu. Tak samo przy okazji tej płyty zmieniliśmy oficynę wydawniczą...

Piotr: …ja nie wiem, czy Antena Krzyku w ogóle nadal wydaje jakieś płyty. Z tego co wiem, to Arek Marczyński wydaje teraz winylowe single, a z takiego regularnego wydawania płyt się trochę wycofał. Ale nadal jesteśmy w dobrym kontakcie z Arkiem i był bardzo zainteresowany tym materiałem, ale to że wydajemy jednak u Mikołaja Bugajaka wynikło zupełnie naturalnie. Kiedy Mikołaj był już w to zaangażowany, to chcieliśmy, żeby miał nad tym kontrolę od początku do końca – stwierdziliśmy że tak po prostu będzie najlepiej.

Skoro jesteśmy przy produkcji, to skąd wziął się pomysł na współpracę z Noonem (Mikołajem Bugajakiem) przy produkcji waszej płyty?

Piotr: Z Mikołajem to było tak, że znajomość między nami nawiązała się, kiedy Marcin zaprosił go na jakiś nasz koncert w Warszawie. To był chyba Sen Pszczoły, jakoś w 2010 roku. I od tego czasu przychodził za każdym razem, kiedy graliśmy w Warszawie i zawsze mówił, że na koncertach mamy zajebiste brzmienie, a na płytach to wszystko jest zepsute. Że na płycie nie ma tego brzmienia, które on słyszy na koncercie. I twierdził, że on wie, jak takie brzmienie osiągnąć, jak tego wszystkiego nie zepsuć w studio. Więc kiedy zaczęliśmy planować czwartą płytę, pomyśleliśmy: skoro on tak twierdzi, to trzeba spróbować, trzeba dać mu szansę, żeby się sprawdził. Nad nikim innym się nie zastanawialiśmy. Cieszymy się, że Mikołaj w to wszedł i że udało nam się to zrealizować... i przede wszystkim jesteśmy zadowoleni z efektu.

Sasza: ...i że udało się na to zdobyć pieniądze, bo nie ukrywając to też jest ważne. I ostatecznie dogadaliśmy nagrywanie wspólnie płyty, kiedy spotkaliśmy się z Mikołajem na jakimś koncercie w Cafe Kulturalna. Siedzieliśmy już po zamknięciu klubu, piliśmy różne alkohole i mizialiśmy się po pytach. (śmiech) Pokazywaliśmy sobie siusiaki, bo już byliśmy nieźle wcięci. (śmiech)
Piotr: ...a Marcin stawiał Jägermeistery. Tak to właśnie wyglądało... I doszliśmy do wniosku, że warto razem coś zrobić.

Mój kolega z redakcji, kiedy dowiedział się, że będę z wami rozmawiał, chciał, żebym koniecznie zapytał was, jakim cudem zagraliście przed Placebo na Torwarze?

Piotr: Właśnie to jest bardzo ciekawe, bo kilka osób pisało do nas maile, z jakichś zespołów, które marzą, żeby zagrać kiedyś przed Placebo: „Jak to zrobiliście?”, „Jaka jest ścieżka, którą trzeba przebyć, żeby zagrać przed Placebo?”. Niewiele mogę tym ludziom doradzić, gdyż w ogóle nie chcieliśmy grać przed Placebo jakoś specjalnie. To nie był nasz cel. My nawet nie wiedzieliśmy, że Placebo będzie grało w Warszawie. I napisał do nas gość z Live Nation i zapytał, czy chcemy zagrać przed Placebo. Ja zapytałem chłopaków – co oni na to i mówię: "Nie zapłacą nam w ogóle, musimy mieć akustyka od przodu, akustyka od sceny i oświetleniowca. Jeżeli nie będziemy ich mieli, to za każdą osobę z obsługi płacimy 70 euro". I zapytałem, czy gramy, czy nie...

Sasza: Gramy!

Piotr: I tak to wyglądało - dostaliśmy propozycję i stwierdziliśmy, że jak nie skorzystamy, to zaoszczędzimy 200 euro, ale pewnie później będziemy sobie pluli w brody, że nie skorzystaliśmy i nie zagraliśmy przed Placebo, nie zobaczyliśmy, jak to jest. No i było zarąbiście , była super obsługa, która razem z nimi przyjechała kilkoma autokarami. Nosili nasz sprzęt, chociaż ich nie prosiliśmy, byli grzeczni, uprzejmi, profesjonalni. Akustyka od przodu i od sceny przywieźliśmy z Łodzi, więc mieliśmy pełną kontrolę nad brzmieniem – myślę, że nie było złe. Z oświetleniowcem się jakoś dogadałem przed koncertem - zapłaciłem mu 70 euro, więc nie powinien żałować. I nie było żadnych zabiegów z naszej strony, żaden promotor nam tu nie pomógł. Podejrzewam, że mogło być tak, że jakieś bardziej znane zespoły odmówiły i pomyśleli: „Dobra, weźmy ten Psychocukier – będą skakać z radości”. W tym momencie trochę żartuję, ale ty, Sasza, skakałeś z radości, uwielbiasz Placebo.

Sasza: No, może znam parę kawałków, ale jak oglądałem ten koncert już z boku, to dla mnie było trochę za głośno, ludzi też nie było jakoś sporo...

Piotr: ...może to dla tego, że podobno były drogie bilety.

Jakich płyt słuchaliście najchętniej i najczęściej w 2013 roku?

Sasza: W 2013 najczęściej słuchałem debiutanckiej płyty zespołu Supergrass I should coco. Nie wiem, z którego ona jest roku. Włączam ją sobie, kiedy stoję za barem i wtedy robota idzie mi jak z płatka.

Piotr: A ja muszę się przyznać, że w 2013 słuchałem w większości techno, przede wszystkim z Turbo Recordings – wytwórni Tigi. A z gitarowej muzyki raczej nie przypominam sobie, żebym specjalnie czymś się zachwycał. Mogło coś takiego być, ale właściwie nie pamiętam. Niedawno właściwie dostaliśmy od jakiegoś serwisu muzycznego propozycję, żeby zrobić swój top najlepszych płyt, ale pomyślałem, że to niemożliwe. I tu nie chodzi o jakąś ignorancję, bo staram się być na bieżąco, ale nie zachwyca mnie takie elektroniczno–akustyczne plumkanie, taki dziwny pop. A jeśli chodzi o gitary, to cały czas bardzo podoba mi się The Stubs i zdaje się, że ich ostatnia płyta jest właśnie z 2013...

Sasza: A ja powtarzam: Supergrass i ich pierwszy album - I should coco - jest wyjebany w pizdę, zajebisty – to jest rozpierducha maksymalna. I oczywiście, jeśli jesteśmy w knajpie i poleci Nevermind the Bollocks Sex Pistols, to też fajnie – można zrzucić ekspres do kawy, można rzucać fotelami – to jest też zajebista płyta, ponadczasowa.

No i to by było na tyle – dzięki.

Piotr: Szkoda, bo właśnie teraz się nakręciliśmy. (śmiech)

***

Rozmawiał Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.