Powoli nadrabiamy zaległości recenzenckie. Kilka słów o albumach wydanych w mijającym roku. Classixx, Earth Wind & Fire, Ejecta, Le Couler oraz Shook.
Classixx - Hanging
Gardens
2013, Innovative Leisure
Ci goście też długo kazali czekać
na swój debiut. Ale chyba było warto, bo Hanging
Gardens to całkiem udany imprezowy zestaw z kilkoma przykuwającymi uwagę
fragmentami. Nawet nie chodzi mi o potraktowanie całkiem ze smakiem motywiku z
„Little Lies” Fleetwood Mac w utworze tytułowym otwierającym płytę, bo już
następujący po nim „All You’re Waiting For” to kapitalny radiowy singiel, który
powinien trząść dancefloory waszych ulubionych klubów. Podobnie zresztą jak
popylający na sprężystym basie „Holding On” czy znany już od dawna pewniak
„I’ll Get You”. Są oczywiście nieco spokojniejsze i wolniejsze numery w stylu
„Long Lost” czy „Dominoes, które też pod każdym względem się bronią. Zresztą
nawet „Rhythm Santa Clara” brzmiący jak wyzuty z fajności remix daftpunkowego
„Phoenix” czy trochę beztreściowe „Borderline” dają radę. Innymi słowy Classixx
sprostali zadaniu i nagrali porządny parkietowy krążek w duchu nu-disco.
7
***
Earth Wind & Fire - Now, Then & Forever
2013, All Ways
Gone
Kolejny wielki, acz nieoczekiwany
tegoroczny powrót, który niezwykle cieszy. To było całkiem spore zaskoczenie,
gdy pojawił się singiel „My Promise”, brzmiący w zasadzie jak stare killery
bandu. Zero żenady, żadnego skoku na kasę czy podobnych rzeczy. A najlepsze, że sięgnięcie po album wcale nie
zmienia tego obrazu. Jest wszystko to, co stanowi o niepodważalnej zajebistości
Earth, Wind & Fire, a więc bogate aranżacje, niedościgniona sekcja rytmiczna
z giętkimi basami, wypolerowana produkcja, funkowy feeling i niepodważalnie
nośne chorusy. Już „Sign On” ma w sobie to wszystko i z gracją otwiera Now, Then & Forever. A są jeszcze
niemniej groove’iaste „Dance Floor” i „Night Of My Life”. A oprócz ekstatycznych
momentów znajdą się jeszcze bardziej balladowe. Najlepszym wydaje mi się „Love
Is Law”, który odnalazłby się bez problemu na The 20/20 Experience. W sumie nie ma co pisać o słabszych czy
bardziej średnich momentach, bo zwyczajnie nie mam serca krytykować tak
radosnej płyty. Udany powrót, o którym trzeba pamiętać!
6.5
***
Ejecta - Dominae
2013, Driftless Recordings
Ktoś by powiedział: Z DUŻEJ
CHMURY MAŁY DESZCZ i ciężko takiemu komuś nie przyznać racji. To miał być
zajebisty debiut zanurzony po brzegi w ejtisowym popie. Podstawy ku takim
oczekiwaniom oparte były na składzie tego duetu, a więc na znanej ze współpracy
z Neon Indian songwriterce Leanne Macomber oraz na znanym z wielu projektów
(chociażby Ford & Lopatin, Airbird czy Tigercity) Joelu Fordzie. Forpoczty Dominae, a więc „Jeremiah (The Denier)”
czy „it’s Only Love” brzmiały zachęcająco i dawały spore nadzieje. Niestety w
całości album nie jest tak wyborny jak rzeczone single — zdarzają się nudne
fragmenty (takie „Small Town Girl” chociażby), szczególnie pod koniec, ale
największą wadą długograja jest jego nieprzekonujący poziom przebojowości
(„Mistress” czy „Silver” są ok, ale nic więcej). Oczywiście to bardzo fajna płyta,
kilka tracków się broni (głównie znane wcześniej single), ale generalnie
poniżej oczekiwań, bo to mogłaby być mocarna rzecz. Szkoda.
6.5
***
Le Couler - Voyage Love EP
2013, Lisbon Lux Records
Ostatnio zupełnie przypadkiem
wpadłem na epkę tego mało znanego projekty, ale zupełnie trafiła do mnie wizja
synth-popu, jaki można znaleźć na Voyage
Love. Po prostu zespól tworzy bardzo chwytliwe i melodyjne tune’y, przy
których można i poskakać, i potańczyć. Jeśli nie jesteście pewni i raczej w to
wątpicie, sprawdźcie przebojowy otwieracz „Voyage Amoureux”, aby przekonać się
o sile rażenie francuskojęzycznej formacji. Jeśli wam przypasuje, sprawdźcie
też melancholijny, ale równie udany „Femme” albo zdecydowanie bardziej
parkietowy „Vacances De 87” ,
żeby w pełni wyrobić sobie zdanie o tej małej płytce. Moim zdaniem Le Couler
może nieźle namieszać w przyszłości, bo ponoć niedługo ma ukazać się kolejna
płyta (mają już na koncie album Origami),
która zapowiada się naprawdę spoko. Jeśli nudzi was ostatni longplay Cut Copy,
sięgajcie po tych ancymonów.
6.5
***
Shook - Shook 2013, Epicenter
Pod pseudonimem Shook ukrywa się
Jasper Wijnands, czyli spadkobierca i fanboy Daft Punk, a ściślej mówiąc fanboy
Discovery. Po całej serii mocnych
singli (między innymi „Distorted Love” z gościnnym udziałem Roniki albo „Love
For You”, czyli urocza mimikra „Something About Us”) gościu wreszcie
skompletował cały materiał na longplaya. I wyszło to całkiem nieźle, bo choć
nie brak momentów nasyconych groove'em (choćby opener „Tonight”) czy bardziej
nastrojowych kawałków („Walking To The Sun” bądź „Cloud Symphony”), to jednak
całość jest trochę za długa, zbyt rozwlekła, a przez to trochę nużąca pod
koniec. Wydaje się, że można by trochę uszczuplić tracklistę i wtedy taka
skondensowana materia raziłaby zdecydowanie bardziej. Ale oczywiście debiutu tego
maniaka french-touchu słucha się bardzo przyjemnie. I tak miało być.
6.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.