piątek, 20 grudnia 2013

Zaległości recenzenckie #1: Anna Calvi, Glasser, Savages, Summer Camp, Zagi


Powoli nadrabiamy zaległości recenzenckie. Kilka słów o albumach wydanych w mijającym roku. Anna Calvi, Glasser, Savages, Summer Camp oraz Zagi. Recenzuje Piotr Strzemieczny.


Anna Calvi - One Breath
2013, Domino/Nopaper

W 2011 roku Anna zrobiła wszystko i jeszcze więcej, żeby było o niej głośno. Co mianowicie? Nagrała po prostu zajebisty album oparty na urokliwych i mrocznych balladach, zbudowanych na jej pięknym i mocnym głosie. Dwa lata później te same zabiegi straciły trochę na znaczeniu. Debiutu słuchało się przyjemnie, z radością, a takie utwory jak "The Devil", "First We Kiss" czy "Suzanne and I" radowały serca fanów i zdobywały uznanie innych słuchaczy. Przygotowane na One Breath kawałki trochę męczą i, no cóż, nie posiadają tej odczuwalnej w 2011 roku świeżości. Ciężko jest wyróżnić jakikolwiek utwór, który wyróżniałby się na tle pozostałych, bo cały album tworzy pewną swoistą papkę dźwięków zlewających się w jedność. Nie tego można się było spodziewać po uroczej Annie, chociaż wierzę, że na koncercie nadal to wszystko będzie brzmieć porządnie i... zachęcająco. Albumowo jednak wielkie rozczarowanie.

4.5
***

Glasser - Interiors
2013, Matador/Sonic Records

Przy Interiors nawet okładka zdawała się mówić: to będzie dobra płyta! I rzeczywiście tak jest. Glasser nie zeszła z poziomu wydanego w 2010 roku Ring, rozwinęła muzyczne schematy, dodała więcej urokliwych melodii i na dodatek wokal został tak jakby wysunięty na pierwszy plan. Kolejna nowość? Kawałki nabrały dynamizmu, są mocniejsze i żywsze, a idealnym przykładem niech będzie "Design" czy "Keam Theme". 
Intrygują natomiast najbardziej najkrótsze kompozycje na Interiors, numerowane utwory z serii "Window". Ciekawe, co Mesirow pokaże na albumie numer trzy.

7  

***

Savages - Silence Yourself
2013, Matador/Sonic Records

Jeden z najbardziej przereklamowanych albumów bieżącego roku. Na Silence Yourself nie ma po prostu ciekawych kawałków. Wszystkie utwory wykonano praktycznie na jedną modłę - wokalistka się wydziera z artystyczną manierą, gitary grają mrocznie, perkusja ciężko i mamy tutaj trochę post-punku dla ubogich. Oczywiście jest ciekawiej niż na najnowszym albumie Vampire Weekend, ale to i tak nie jest TO. Udziały na światowych festiwalach nieuzasadnione, wysokie oceny Silence Yourself również.
A jeśli ktoś chce posłuchać dobrze brzmiącego female'owego post-punku, niech zapuści sobie cokolwiek z dyskografii Juliette and The Licks. O, takie "Purgatory Blues" wciąga nosem wszystkie te "Waiting For the Sign", "She Will" czy inne "City's Full". Warto się zapoznać, jeśli nazwisko Juliette Lewis nic nikomu nie mówi. No i też filmy dobre, takie z lat młodości!

3

***

Summer Camp - Summer Camp
2013, Moshi Moshi

Na całą płytę czekałem odkąd usłyszałem gdzieś tam jeden z pierwszych singli. Opłaciło się? Jeszcze jak! Summer Camp mają w sobie wszystko to, co miało Cults na debiucie, a zatraciło przy Static. Wszystko to, czym raczyli nas Best Coast na pierwszym długograju, a co zaginęło przy sofomorze. Wszystko to, o czym marzyły Dum Dum Girls, a nie udało im się nigdy nagrać. Luźny indiepop, którego słucha się tak przyjemnie, jak przyjemna jest letnia woda nad mazurskim jeziorem w sierpniu, jak śnieg padający wieczorem w Wigilię Bożego Narodzenia i taniec z najładniejszą dziewczyną na balu maturalnym. A ile hitów znajdziemy na Summer Camp! Jest "Fresh", jest "Keep Falling" czy "Everything Has Changed". No i jest jeszcze więcej. Oczywiście są też słabsze momenty, które przeskoczymy bez sentymentu, ale dla tych kilku mocnych akcentów warto zapoznać się z Summer Camp. Gdyby ktoś miał olej w głowie, w 2014 widzielibyśmy ten zespół na którymś z festiwali albo na dobrej trasie koncertowej w największych polskich miastach. Jedna z lepszych rzeczy wydana w mijającym roku.

8

***

ZAGI - UKE
2013, wydawnictwo własne

Do zespołów biorących udział w przeróżnych przesłuchaniach i programach typu talent show można mieć mieszane uczucia. Wiadomo, pierwsze etapy konkursów to na ogół głosowanie internetowe, czyli działa zasada "ilu masz znajomych, którzy poświęcą swój czas i oddadzą na ciebie głos". No i nie zawsze przechodzą ci najciekawsi, a bywa tak, że z tego ochłapu internetowego jury musi wybrać jakąś perełkę, którą dalej się trochę popromuje. Przypadku Natalii Wójcik nie śledziłem na bieżąco, nie wchodziłem na Zrób Głośniej! i te sprawy. Doszedł do mnie finalny produkt, UKE. A jaka jest debiutancka płyta Zagi? Bardzo zróżnicowana, miła dla ucha i wypadająca jednak lepiej, gdy Natalia śpiewa po polsku. Ładnie brzmi otwierające całość "Być" z nienachalną linią melodyczną, przyjemnie prezentuje się sam śpiew Zagi. Udanie prezentuje się też "Nic" i "Peekaboo". I? I to wszystko z takich mocniejszych akcentów UKE, bo pozostałe kawałki albo trochę męczą przekombinowanym podejściem do kompozycji ("Monday"), albo są po prostu nudne ("Grass"). Niby osiem kawałków, ale muzyki niecałe dwadzieścia pięć minut. Natalia jest na początku swojej muzycznej drogi i po tym albumie warto się zastanowić, w którą stronę pójść. Dla tego singlowego "Być" płyty warto jednak posłuchać. A może ktoś znajdzie dla siebie coś jeszcze? 

5

***

Teksty przygotował Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.