niedziela, 22 grudnia 2013

Wywiad: Trzykrotnie zmyliliśmy ludzi || Crab Invasion

 
Foto. Emilia Sałajczyk/mat. promo
Wreszcie ukazało się Trespass, czyli debiutancki krążek formacji Crab Invasion. I to właśnie z tej okazji, choć nie tylko, postanowiliśmy porozmawiać z autorami albumu o ewolucji zespołu, procesie twórczym, inspiracjach, koncertach i jeszcze wielu innych rzeczach. Zespół reprezentują perkusista Tomek Skórzyński oraz wokalista i gitarzysta składu, Jakub ZaStary Sikora


Zacznijmy od najważniejszej rzeczy w tej chwili. „Big day has arrived”, czyli wreszcie ukazał się Wasz debiutancki album Trespass. Jak się z tym czujecie: w końcu opadło ciśnienie związane z nagraniem albumu? A może to dla Was po prostu spełnienie jednego z marzeń?

Tomek Skórzyński: Moje marzenie się spełniło, chłopaków chyba też. Wiesz, debiutuje się raz, a teraz mamy tę płytę, Nagrywaliśmy ją dwa lata, razem z komponowaniem, to jest masa czasu i energii.

Kuba ZaStary Sikora: Same nagrania trwały oczywiście krócej, najbardziej zintensyfikowały się w ostatnich miesiącach, wtedy nagraliśmy najwięcej ścieżek, bo stwierdziliśmy, że trzeba to zamknąć.

T: Kilka moich partii było pojedynczymi take’ami, na przykład „Always Now”. Albo końcówka „Pebbles, Beads And Mirrors” — też w jednym take’u, więc spięliśmy się po prostu. Jesteśmy trochę tym zmęczeni, już myślimy o kolejnym wydawnictwie, ale rozpiera mnie trochę duma, w sensie trzymam płytę, a nie wszyscy mogą się tym pochwalić.

To teraz pytanie o tytuł otwieracza: zmieniliście tytuł „Trespass” na „The Truth Is Out There”. Kto jest fanem ArchiwumX?

K: Ja. Trespass zaczyna się jak odcinek Z archiwum X, albo startujący statek kosmiczny.

Ok, to jeszcze dotkniemy tego tytułu: czy Trespass to bezpośredni hołd dla Genesis?

K: Nie, mówiąc tak zupełnie szczerze, tytuł Trespass powstał totalnie na szybko, przed zagraniem koncertuw Czwórce. To był utwór bez nazwy i musiałem podać tytuł do radia. Ostatecznie tytuł tej piosenki to „The Truth Is Out There”. Zasadniczo piosenka, jak i cała płyta odnosi się do przekraczania barier nie do przekroczenia, wychodzenie poza granice przyzwyczajeń i poniekąd takim czymś jest również muzycznie. Single typu „Way Too Close” czy „Dart”, a więc kierunek disco, były tak naprawdę zupełnym odejściem od tego, od czego zaczynaliśmy. Ludzie przygotowani singlami na tę płytę, spodziewali się albumu, który będzie w całości disco-popowy…

T: Na początku się spodziewali, że to będzie płyta w stylu „Lesson 01”/„Margin Of Order”, potem, że to będzie disco-pop.

K: A potem okazała się zupełnie czymś innym, więc jakby trzykrotnie zmyliliśmy ludzi [śmiech].

Ale z tą okładką to już celowy zabieg z nawiązaniem do sofomora Genesis?

K: Z tym nożem to fakt — to zdjęcie tak się komponuje, ale to nie jest celowy zabieg.

T: Szukaliśmy pomysłu na okładkę i Tomek Bala [klawiszowiec Krabów — przyp. TS] podesłał zdjęcie koleżanki swojej dziewczyny, tak trochę dla żartu, bo jest podobna do okładki Friendly Fires, i mi się bardzo spodobała. Także jest ta analogia, ale tak naprawdę spodobało się nam zdjęcie.

No dobrze, to teraz przejdźmy do innej kwestii. Jak doszliście do stylistycznego momentu, w którym jesteście w tej chwili? Bo wydaliście epkę Extend Your Life, która jest garażowo-gitarowa, dalej „Lesson 01” i „Margin Of Order”, więc znowu gitary, a potem nagle „Caps”. Skąd ta zmiana?

K: Wiesz co, po prostu kwestia nowego składu – m.in. rozszerzyło się nasze instrumentarium. Najważniejszym momentem w życiu tego zespołu był ten, w którym dołączył do nas Tomek Skórzyński i Tomek Bala. Z tria, które ciągle się rozpadało, staliśmy się trwałym, zgranym kwartetem. Musieliśmy się zredefiniować, kładąc nacisk na to, co w naszych muzycznych gustach jest wspólne. I „Caps” to był jeden z pierwszych etapów tej redefinicji. Na początku mieliśmy iść w kierunku indie-funku.

Coś w rodzaju „The Rule”?

T: Tak to właśnie miało wyglądać. Cała płyta miała brzmieć mniej więcej jak „The Rule”.

Ok, to lekko wyłania się nam kwestia inspiracji. Mówicie o tym debiucie: kalejdoskopowy czy eklektyczny, no i wypisałem sobie kilka tropów. Mamy najntisowy house, jest indie 90s, jest prog-rock, są jakieś drumowe pętle w „Morganie Freemanie”, a nawet dubstep w „The Truth…”. Skąd to się wzięło, czego słuchacie na co dzień? Słyszałem, że słuchaliście Palę Friendly Fires.

T: Tak, ja uwielbiam Palę, ale Kuba chyba też.

K: To znaczy początkowo, jak Tomi [czyli Tomek Skórzyński — przyp. TS] zarzucił mi tę płytę,  przesłuchałem i nie za bardzo do mnie trafiła, ale Plażowy strasznie się jarał. Pamiętam, że na Openerze, na którym graliśmy, grali też Friendly Fires i pomyślałem: „dobra, pójdę i zobaczę, o co mu chodzi”. Wyszedłem pod wielkim wrażeniem i stwierdziłem, że dam płycie drugą szansę. Drugą, trzecią, czwartą i okazało się, że Pala jest świetna, zresztą pierwsza płyta Friendly Fires też jest zajebista.

Ok, a oprócz tego?

T: Słuchaj, coś, co z jednej strony wydaje się najbardziej problematyczne, jest z drugiej strony najfajniejsze. Wypowiem się za siebie. Uwielbiam muzykę popową i taneczną. Jestem człowiekiem, który uwielbia tańczyć. Ale słucham naprawdę każdej muzyki, poprzez Aphex Twina, Simian Mobile Disco, Kylie Minogue, a skończywszy na Toro Y Moi czy The Duke Spirit, który jest garażowym zespołem, jak The Kills mniej więcej. Jest tak dużo dobrej muzyki, że aż ciężko wymieniać. Chociaż bardzo podoba mi się wpływ czarnej muzyki w zespole. Czasami na koncertach gra z nami Remek Zawadzki i wtedy czuć ten groove.

Skoro zahaczyłeś o Remka, to zapytam o współpracę, bo to on jest Waszym George'em Martinem. Jak w ogóle doszło do tej kooperacji?

K: Ja go poznałem na koncercie ZaStarego [solowy projekt Kuby — przyp. TS] w Warszawie.

T: A ja go poznałem, bo grał kiedyś z Lorą Lie na wspólnym koncercie.

K: Później spotkaliśmy się na Offie, pogadaliśmy, bardzo miło się nam rozmawiało – mamy sporo wspólnego w podejściu do muzyki. Takim głównym bodźcem do rozpoczęcia współpracy z Remkiem było Studio S7. Po letnich festiwalach 2012 postanowiliśmy nagrać singiel i szukaliśmy studia. Wiedziałem, że Remek produkował kilka albumów i że współpracował z ludźmi, których kumam muzycznie. Wszedłem na stronę S7, zobaczyłem co tam mają i razem z Tomaszem Balą zakochaliśmy się w liście sprzętowej. Postanowiliśmy: musimy tam pójść i zagrać na moogu!

A jak wygląda kwestia dystrybucji Trespass? Płytka wyszła w Waszym labelu Postaranie czy w Draw Records?

T: Założyliśmy swój label, bo skoro nie wydajemy w dużej wytwórni, to lepiej zrobić to samemu. Jak coś nie wyjdzie, to sami będziemy kopać się po dupach; nie będziemy nikogo obarczać. Natomiast co do Draw, to mieliśmy trochę inną koncepcję.

K: Tak naprawdę wszystko z Draw Records wyszło od projektu Manhattan [enigmatyczny projekt songwriterski, o którym więcej w dalszej części wywiadu — przyp. TS] i od tego, że postanowiliśmy razem z Matuszem Tonderą, Michałem Stambulskim i Borysem Dejnarowiczem utworzyć jakiś wspólny nurt, żeby identyfikować naszą muzykę z konkretną nazwą, środowiskiem. Draw miało teraz sporo ciekawych premier, natomiast my potrzebowaliśmy czyjegoś całkowitego zaangażowania w promocję albumu i okazało się, że najlepiej zrobimy to sami jako Postaranie.

To teraz trochę inne pytanie: czemu na debiucie nie ma „Margin Of Order”?

K: „Margin Of Order” powstało zanim do składu dołączyli Tomek Bala i Tomek Skórzyński. Takie było założenie: robimy nowy materiał i tylko on na płytę.

Wasz rozwój, cała ewolucja stylistyczna, ale i styl sprawia, że jesteście przez niektórych postrzegani jako The Car Is On Fire 2.0. Czy macie tego świadomość i jaki jest Wasz pogląd na takie porównania?

T: Mnie już trochę męczą te porównania. Chodzi o to, że było The Car Is On Fire, a jest Crab Invasion, i to są dwa osobne ciała. To tak jakby porównywać Blink 182 do Sum 41 [śmiech]. Są takie głosy, ale to są głosy ludzi, którzy, mam wrażenie, mają trochę zawężone pole widzenia. Powiedzmy — wpływy pewne są, wszyscy lubimy Lake & Flames, niemniej jednak myślę, że to raczej wypadek przy pracy, kiedy muzyka wychodzi podobna.

K: Mamy z Borysem wiele wspólnych inspiracji. Z Kubą Czubakiem zresztą też – świetnie nam się współpracowało podczas sesji w jego studiu – zarówno przy Manhattanie, jak i jednym utworze z Trespass. Nie ukrywam też, że TCIOF był dla nas zawsze inspiracją i strasznie szkoda, że zawiesili działalność. Mało jest w tym smutnym kraju tak radosnej, przebojowej i jednocześnie mądrej muzyki. Myślę też jednak, że jeśli ludzie przesłuchają całą naszą płytę, zweryfikują to porównanie, bo mimo wszystko ten materiał odbiega dość mocno od tego, co robili Carsi.

To teraz o koncercie przed STRFKR. Jak się grało?

T: Grało się świetnie, organizator bardzo profesjonalnie podszedł do tematu. Byliśmy w gazie, zagraliśmy krótki set, ale odbiór był ciepły, publice bardzo się podobało. Goście ze STRFKR byli bardzo mili i zostaliśmy bardzo miło potraktowani przez agencję koncertową, przez Tomka Skórkę z Much i mamy nadzieję, że jeszcze nieraz pojawimy się gdzieś na scenie z Go Ahead.

To zostańmy w temacie koncertów. Co jest obecnie największym hitem Crab Invasion?

T: Według mnie „Dart”, to jest piosenka idealna.

Myślałem, że odpowiedzią będzie „Caps”.

T: „Caps” jest najbardziej popularny, bo pojawiliśmy się z nim gdzie trzeba, to był pierwszy singiel, potem był teledysk.

K: Tak, ale jeśli słyszę jakieś głosy, że któraś z naszych singlowych piosenek jest naprawdę zajebista, to z reguły jest to „Dart”.

Tomek Jaros [manager Crab Invasion]: Chyba że zagrają dwudziestominutową wersję „Caps” [śmiech]

To teraz pytanie do Kuby o wspomniany już projekt Manhattan. O co w tym chodzi? Wiemy tylko tyle, że jest to projekt eksperymentalny, skupiający w sobie śmietankę niezalowych songwriterów.

K: To jest eksperyment na piosence. Odpowie nam na pytanie, co stanie się, gdy ośmiu songwriterów o podobnej wrażliwości harmonicznej rozsianych po pięciu polskich miastach zafiksuje się na swoich kompozycyjnych zajawkach, zupełnie olewając zdrowy umiar i „odbiorcę”. Nie chcę zdradzać zbyt dużo na tym etapie, bo zależy nam na niespodziance. W wakacje skomponowaliśmy i wstępnie zaaranżowaliśmy materiał na długą płytę. Wszystko odbywało się korespondencyjnie przez Internet. Teraz właśnie kończymy nagrania w We Love Music Studio Kuby Czubaka i chcielibyśmy jeszcze w tym roku opublikować pierwszą część materiału. Powiem tylko, że chyba nikt nie robi obecnie czegoś takiego. Mega podjarka. Będzie dużo dziwnych melodii, masa komplikacji, nieskrępowana pretensjonalność i teksty Afrojaxa. Strach się bać.

No to wróćmy jeszcze do Krabów. Za chwilę kończy się Wasz Autumn Tour. Co dalej? Jakie macie plany?

T: Mamy dużo planów, ale nie chcemy ich zdradzać. Plany się okażą wtedy, gdy już będą wiadome.

Tomek Jaros: Najbardziej ogólnie: na okres poświąteczny wstrzymujemy chwilowo koncerty, ale nie wstrzymujemy działalności. Nadal będzie się u nas sporo działo, ale nie będzie nas można zobaczyć w klubach. Będzie nas można zobaczyć gdzie indziej. Teraz planujemy trochę odpocząć, bo w ten ostatni okres włożyliśmy wiele pracy i energii. Ale nie będzie o nas cicho, pojawi się kilka niespodzianek jeszcze przed świętami i być może na początku roku też będzie o nas głośno.

Dobrze, zatem ostatnie pytanie: mamy grudzień, miesiąc podsumować. Zdradzicie jakie płyty lub piosenki podobały się Wam najbardziej w tym roku?

K: Nasze podejście do zagranicznej muzyki jest dosyć podobne, więc ja się wypowiem odnośnie polskiej muzyki, a Tomi powie o zagranicznej.

T: Z zagranicznej muzyki moje pierwsze trzy płyty roku to Toro Y Moi Anything In Return, AlunaGeorge Body Music i Disclosure Settle. To są płyty genialne produkcyjnie ze świetnie skrojonymi piosenkami. Same single plus zachwycająca produkcja. To są moje typy.

K: Ja słucham bardzo mało współczesnej muzyki. Ze staroci – najbardziej zajarałem się dyskografią Briana Eno – tą przed-ambientową i to była ostatnia rzecz, która rzuciła mnie na kolana. Przede wszystkim Another Green World i Before And After Science. Ale w Brianie Eno najbardziej zachwyca mnie jego skupienie na kreatywnym procesie. W ogóle teraz właśnie to interesuje mnie w muzyce: bardziej ciekawi mnie proces niż efekt.

Ok, no to teraz polska muzyka.

K: To ja powiem: Armando Suzette [epka Calendar — przyp. TS]. Słucham od tygodnia non stop, płyta jest trudna, dziwna i piękna. Zresztą – uwielbiam Mateusza [Tonderę — przyp. TS], absolutnie kupuję w całości jego styl piosenkowej narracji. Wymienię jeszcze singiel Sorji Morji, „Nowy Utwór/ Stany” — dawno żadna polska muzyka nie dotknęła mnie w taki sposób. Nie potrafię do końca tego nazwać i chyba właśnie w tym tkwi siła tych genialnych piosenek. Są odhumanizowane i zimne, ale pod tym wszystkim siedzi coś bardzo kruchego i bliskiego. No i oczywiście świetne teksty, harmonie, melodie. Zasadniczo – wszystko się zgadza.

Rozmawiał Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.