Wreszcie ukazało się Trespass,
czyli debiutancki krążek formacji Crab Invasion. I to właśnie z tej okazji,
choć nie tylko, postanowiliśmy porozmawiać z autorami albumu o ewolucji
zespołu, procesie twórczym, inspiracjach, koncertach i jeszcze wielu innych
rzeczach. Zespół reprezentują perkusista Tomek Skórzyński oraz wokalista i
gitarzysta składu, Jakub ZaStary Sikora
Zacznijmy od najważniejszej rzeczy w tej chwili. „Big day has arrived”,
czyli wreszcie ukazał się Wasz debiutancki album Trespass. Jak się z tym czujecie: w końcu opadło ciśnienie związane
z nagraniem albumu? A może to dla Was po prostu spełnienie jednego z marzeń?
Tomek Skórzyński: Moje marzenie się spełniło, chłopaków
chyba też. Wiesz, debiutuje się raz, a teraz mamy tę płytę, Nagrywaliśmy ją dwa
lata, razem z komponowaniem, to jest masa czasu i energii.
Kuba ZaStary Sikora: Same nagrania trwały oczywiście krócej,
najbardziej zintensyfikowały się w ostatnich miesiącach, wtedy nagraliśmy
najwięcej ścieżek, bo stwierdziliśmy, że trzeba to zamknąć.
T: Kilka moich partii było pojedynczymi take’ami, na przykład
„Always Now”. Albo końcówka „Pebbles, Beads And Mirrors” — też w jednym take’u,
więc spięliśmy się po prostu. Jesteśmy trochę tym zmęczeni, już myślimy o
kolejnym wydawnictwie, ale rozpiera mnie trochę duma, w sensie trzymam płytę, a
nie wszyscy mogą się tym pochwalić.
To teraz pytanie o tytuł otwieracza: zmieniliście tytuł „Trespass” na
„The Truth Is Out There”. Kto jest fanem ArchiwumX?
K: Ja. Trespass zaczyna
się jak odcinek Z archiwum X, albo
startujący statek kosmiczny.
Ok, to jeszcze dotkniemy tego tytułu: czy Trespass to bezpośredni hołd dla Genesis?
K: Nie, mówiąc tak zupełnie szczerze, tytuł Trespass powstał totalnie na szybko, przed zagraniem koncertuw Czwórce. To był utwór bez nazwy i musiałem podać tytuł do radia. Ostatecznie tytuł tej piosenki to „The Truth
Is Out There”. Zasadniczo piosenka, jak i cała płyta odnosi się do
przekraczania barier nie do przekroczenia, wychodzenie poza granice
przyzwyczajeń i poniekąd takim czymś jest również muzycznie. Single typu „Way
Too Close” czy „Dart”, a więc kierunek disco, były tak naprawdę zupełnym
odejściem od tego, od czego zaczynaliśmy. Ludzie przygotowani singlami na tę
płytę, spodziewali się albumu, który będzie w całości disco-popowy…
T: Na początku się spodziewali, że to będzie płyta w stylu „Lesson
01”/„Margin Of Order”, potem, że to będzie disco-pop.
K: A potem okazała się zupełnie czymś innym, więc jakby trzykrotnie
zmyliliśmy ludzi [śmiech].
Ale z tą okładką to już celowy zabieg z nawiązaniem do sofomora Genesis?
K: Z tym nożem to fakt — to zdjęcie tak się komponuje, ale to nie
jest celowy zabieg.
T: Szukaliśmy pomysłu na okładkę i Tomek Bala [klawiszowiec Krabów
— przyp. TS] podesłał zdjęcie koleżanki swojej dziewczyny, tak trochę dla
żartu, bo jest podobna do okładki Friendly
Fires, i mi się bardzo spodobała. Także jest ta analogia, ale tak naprawdę
spodobało się nam zdjęcie.
No dobrze, to teraz przejdźmy do innej kwestii. Jak doszliście do
stylistycznego momentu, w którym jesteście w tej chwili? Bo wydaliście epkę Extend Your Life, która jest
garażowo-gitarowa, dalej „Lesson 01” i „Margin Of Order”, więc znowu gitary, a
potem nagle „Caps”. Skąd ta zmiana?
K: Wiesz co, po prostu kwestia nowego składu – m.in. rozszerzyło
się nasze instrumentarium. Najważniejszym momentem w życiu tego zespołu był
ten, w którym dołączył do nas Tomek Skórzyński i Tomek Bala. Z tria, które
ciągle się rozpadało, staliśmy się trwałym, zgranym kwartetem. Musieliśmy się
zredefiniować, kładąc nacisk na to, co w naszych muzycznych gustach jest
wspólne. I „Caps” to był jeden z pierwszych etapów tej redefinicji. Na początku
mieliśmy iść w kierunku indie-funku.
Coś w rodzaju „The Rule”?
T: Tak to właśnie miało wyglądać. Cała płyta miała brzmieć mniej
więcej jak „The Rule”.
Ok, to lekko wyłania się nam kwestia inspiracji. Mówicie o tym
debiucie: kalejdoskopowy czy eklektyczny, no i wypisałem sobie kilka tropów.
Mamy najntisowy house, jest indie 90s, jest prog-rock, są jakieś drumowe pętle
w „Morganie Freemanie”, a nawet dubstep w „The Truth…”. Skąd to się wzięło,
czego słuchacie na co dzień? Słyszałem, że słuchaliście Palę Friendly Fires.
T: Tak, ja uwielbiam Palę,
ale Kuba chyba też.
K: To znaczy początkowo, jak Tomi [czyli Tomek Skórzyński — przyp.
TS] zarzucił mi tę płytę, przesłuchałem
i nie za bardzo do mnie trafiła, ale Plażowy strasznie się jarał. Pamiętam, że
na Openerze, na którym graliśmy, grali też Friendly Fires i pomyślałem: „dobra,
pójdę i zobaczę, o co mu chodzi”. Wyszedłem pod wielkim wrażeniem i
stwierdziłem, że dam płycie drugą szansę. Drugą, trzecią, czwartą i okazało
się, że Pala jest świetna, zresztą
pierwsza płyta Friendly Fires też jest zajebista.
Ok, a oprócz tego?
T: Słuchaj, coś, co z jednej strony wydaje się najbardziej
problematyczne, jest z drugiej strony najfajniejsze. Wypowiem się za siebie.
Uwielbiam muzykę popową i taneczną. Jestem człowiekiem, który uwielbia tańczyć.
Ale słucham naprawdę każdej muzyki, poprzez Aphex Twina, Simian Mobile Disco,
Kylie Minogue, a skończywszy na Toro Y Moi czy The Duke Spirit, który jest
garażowym zespołem, jak The Kills mniej więcej. Jest tak dużo dobrej muzyki, że
aż ciężko wymieniać. Chociaż bardzo podoba mi się wpływ czarnej muzyki w
zespole. Czasami na koncertach gra z nami Remek Zawadzki i wtedy czuć ten
groove.
Skoro zahaczyłeś o Remka, to zapytam o współpracę, bo to on jest Waszym
George'em Martinem. Jak w ogóle doszło do tej kooperacji?
K: Ja go poznałem na koncercie ZaStarego [solowy projekt Kuby —
przyp. TS] w Warszawie.
T: A ja go poznałem, bo grał kiedyś z Lorą Lie na wspólnym
koncercie.
K: Później spotkaliśmy się na Offie, pogadaliśmy, bardzo miło się
nam rozmawiało – mamy sporo wspólnego w podejściu do muzyki. Takim głównym
bodźcem do rozpoczęcia współpracy z Remkiem było Studio S7. Po letnich
festiwalach 2012 postanowiliśmy nagrać singiel i szukaliśmy studia. Wiedziałem,
że Remek produkował kilka albumów i że współpracował z ludźmi, których kumam
muzycznie. Wszedłem na stronę S7, zobaczyłem co tam mają i razem z Tomaszem
Balą zakochaliśmy się w liście sprzętowej. Postanowiliśmy: musimy tam pójść i
zagrać na moogu!
A jak wygląda kwestia dystrybucji Trespass?
Płytka wyszła w Waszym labelu Postaranie czy w Draw Records?
T: Założyliśmy swój label, bo skoro nie wydajemy w dużej wytwórni,
to lepiej zrobić to samemu. Jak coś nie wyjdzie, to sami będziemy kopać się po
dupach; nie będziemy nikogo obarczać. Natomiast co do Draw, to mieliśmy trochę
inną koncepcję.
K: Tak naprawdę wszystko z Draw Records wyszło od projektu
Manhattan [enigmatyczny projekt songwriterski, o którym więcej w dalszej części
wywiadu — przyp. TS] i od tego, że postanowiliśmy razem z Matuszem Tonderą,
Michałem Stambulskim i Borysem Dejnarowiczem utworzyć jakiś wspólny nurt, żeby
identyfikować naszą muzykę z konkretną nazwą, środowiskiem. Draw miało teraz
sporo ciekawych premier, natomiast my potrzebowaliśmy czyjegoś całkowitego
zaangażowania w promocję albumu i okazało się, że najlepiej zrobimy to sami
jako Postaranie.
To teraz trochę inne pytanie: czemu na debiucie nie ma „Margin Of
Order”?
K: „Margin Of Order” powstało zanim do składu dołączyli Tomek Bala
i Tomek Skórzyński. Takie było założenie: robimy nowy materiał i tylko on na
płytę.
Wasz rozwój, cała ewolucja stylistyczna, ale i styl sprawia, że
jesteście przez niektórych postrzegani jako The Car Is On Fire 2.0. Czy macie
tego świadomość i jaki jest Wasz pogląd na takie porównania?
T: Mnie już trochę męczą te porównania. Chodzi o to, że było The
Car Is On Fire, a jest Crab Invasion, i to są dwa osobne ciała. To tak jakby
porównywać Blink 182 do Sum 41 [śmiech].
Są takie głosy, ale to są głosy ludzi, którzy, mam wrażenie, mają trochę
zawężone pole widzenia. Powiedzmy — wpływy pewne są, wszyscy lubimy Lake & Flames, niemniej jednak
myślę, że to raczej wypadek przy pracy, kiedy muzyka wychodzi podobna.
K: Mamy z Borysem wiele wspólnych inspiracji. Z Kubą Czubakiem
zresztą też – świetnie nam się współpracowało podczas sesji w jego studiu –
zarówno przy Manhattanie, jak i jednym utworze z Trespass. Nie ukrywam też, że TCIOF był dla nas zawsze inspiracją i
strasznie szkoda, że zawiesili działalność. Mało jest w tym smutnym kraju tak
radosnej, przebojowej i jednocześnie mądrej muzyki. Myślę też jednak, że jeśli
ludzie przesłuchają całą naszą płytę, zweryfikują to porównanie, bo mimo
wszystko ten materiał odbiega dość mocno od tego, co robili Carsi.
To teraz o koncercie przed STRFKR. Jak się grało?
T: Grało się świetnie, organizator bardzo profesjonalnie podszedł
do tematu. Byliśmy w gazie, zagraliśmy krótki set, ale odbiór był ciepły,
publice bardzo się podobało. Goście ze STRFKR byli bardzo mili i zostaliśmy
bardzo miło potraktowani przez agencję koncertową, przez Tomka Skórkę z Much i
mamy nadzieję, że jeszcze nieraz pojawimy się gdzieś na scenie z Go Ahead.
To zostańmy w temacie koncertów. Co jest obecnie największym hitem Crab
Invasion?
T: Według mnie „Dart”, to jest piosenka idealna.
Myślałem, że odpowiedzią będzie „Caps”.
T: „Caps” jest najbardziej
popularny, bo pojawiliśmy się z nim gdzie trzeba, to był pierwszy singiel,
potem był teledysk.
K: Tak, ale jeśli słyszę jakieś głosy, że któraś z naszych
singlowych piosenek jest naprawdę zajebista, to z reguły jest to „Dart”.
Tomek Jaros [manager Crab Invasion]: Chyba że zagrają
dwudziestominutową wersję „Caps” [śmiech]
To teraz pytanie do Kuby o wspomniany już projekt Manhattan. O co w tym chodzi? Wiemy tylko tyle, że
jest to projekt eksperymentalny, skupiający w sobie śmietankę niezalowych
songwriterów.
K: To jest eksperyment na piosence. Odpowie nam na pytanie, co
stanie się, gdy ośmiu songwriterów o podobnej wrażliwości harmonicznej
rozsianych po pięciu polskich miastach zafiksuje się na swoich kompozycyjnych
zajawkach, zupełnie olewając zdrowy umiar i „odbiorcę”. Nie chcę zdradzać zbyt
dużo na tym etapie, bo zależy nam na niespodziance. W wakacje skomponowaliśmy i
wstępnie zaaranżowaliśmy materiał na długą płytę. Wszystko odbywało się
korespondencyjnie przez Internet. Teraz właśnie kończymy nagrania w We Love
Music Studio Kuby Czubaka i chcielibyśmy jeszcze w tym roku opublikować
pierwszą część materiału. Powiem tylko, że chyba nikt nie robi obecnie czegoś takiego.
Mega podjarka. Będzie dużo dziwnych melodii, masa komplikacji, nieskrępowana
pretensjonalność i teksty Afrojaxa. Strach się bać.
No to wróćmy jeszcze do Krabów. Za chwilę kończy się Wasz Autumn Tour.
Co dalej? Jakie macie plany?
T: Mamy dużo planów, ale nie chcemy ich zdradzać. Plany się okażą
wtedy, gdy już będą wiadome.
Tomek Jaros: Najbardziej ogólnie: na okres poświąteczny
wstrzymujemy chwilowo koncerty, ale nie wstrzymujemy działalności. Nadal będzie
się u nas sporo działo, ale nie będzie nas można zobaczyć w klubach. Będzie nas
można zobaczyć gdzie indziej. Teraz planujemy trochę odpocząć, bo w ten ostatni
okres włożyliśmy wiele pracy i energii. Ale nie będzie o nas cicho, pojawi się
kilka niespodzianek jeszcze przed świętami i być może na początku roku też
będzie o nas głośno.
Dobrze, zatem ostatnie pytanie: mamy grudzień, miesiąc podsumować.
Zdradzicie jakie płyty lub piosenki podobały się Wam najbardziej w tym roku?
K: Nasze podejście do zagranicznej muzyki jest dosyć podobne, więc
ja się wypowiem odnośnie polskiej muzyki, a Tomi powie o zagranicznej.
T: Z zagranicznej muzyki moje pierwsze trzy płyty roku to Toro Y
Moi Anything In Return, AlunaGeorge Body Music i Disclosure Settle. To są płyty genialne
produkcyjnie ze świetnie skrojonymi piosenkami. Same single plus zachwycająca
produkcja. To są moje typy.
K: Ja słucham bardzo mało współczesnej muzyki. Ze staroci –
najbardziej zajarałem się dyskografią Briana Eno – tą przed-ambientową i to
była ostatnia rzecz, która rzuciła mnie na kolana. Przede wszystkim Another Green World i Before
And After Science. Ale w Brianie Eno najbardziej zachwyca mnie jego
skupienie na kreatywnym procesie. W ogóle teraz właśnie to interesuje mnie w
muzyce: bardziej ciekawi mnie proces niż efekt.
Ok, no to teraz polska muzyka.
K: To ja powiem: Armando Suzette [epka Calendar — przyp. TS]. Słucham od tygodnia non stop, płyta jest
trudna, dziwna i piękna. Zresztą – uwielbiam Mateusza [Tonderę — przyp. TS],
absolutnie kupuję w całości jego styl piosenkowej narracji. Wymienię jeszcze
singiel Sorji Morji, „Nowy Utwór/ Stany” — dawno żadna polska muzyka nie
dotknęła mnie w taki sposób. Nie potrafię do końca tego nazwać i chyba właśnie
w tym tkwi siła tych genialnych piosenek. Są odhumanizowane i zimne, ale pod
tym wszystkim siedzi coś bardzo kruchego i bliskiego. No i oczywiście świetne
teksty, harmonie, melodie. Zasadniczo – wszystko się zgadza.
Rozmawiał Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.