wtorek, 3 grudnia 2013

Recenzja: Cults - Static




WYTWÓRNIA: Columbia
WYDANE: 14 października 2013

Kiedy Cults wypuszczali pierwsze single zapowiadające debiutanckie Cults, można było ostrzyć sobie ząbki na dobry album. Wyszło, jak wyszło, czyli wszyscy pamiętamy jak. Raz lepiej, raz gorzej, raz ciekawiej, a raz usypiająco i nieciekawie. "Średnia z akcentami" - to określenie idealnie pasowało do wydanej dwa lata temu płyty. Minęło kilkanaście miesięcy, o zespole było raz głośniej (single), raz ciszej (nic?), trochę się o Cults zapomniało, bo w końcu Cults zniewalającym krążkiem nie szło nazwać, więc jak już przychodziła znienacka ochota na ten duet (a przychodziła?), to raczej na rewelacyjne single.

W przypadku Static wydaje się, że mamy ten sam kejs, co przy debiucie. Zresztą już sam tytuł albumu jest wielce wymowny. Statyczny perfekcyjnie oddaje charakter wydawnictwa. Niby jest lepiej, a to ze względu na mocny początek, ale tak naprawdę tak samo. A może i kapkę gorzej?

W telegraficznym skrócie i zaczynając od najsłabszych momentów Static: album można podzielić na dwie części - tę przebojową, która, jak to często bywa, ulokowała się głównie na pierwszych indeksach, i nieciekawą, stanowiącą coś jakby zapchajdziurę płyty. Te czasoumilacze, których w sumie na drugim wydawnictwie Cults jest sześć, po prostu zanudzają. Tak po ludzku, męczą i ciągną się w nieskończoność, pozostawiając może błędną, a może i w pełni uzasadnioną opinię, że to po prostu średni album. Jak jest, każdy oceni sobie sam, natomiast pierwszym słabym punktem Static jest już "Were Before", taka hybryda-potworek, która skacze między stylistykami, zmieniając tempo i brzmienie. Raz mamy usypiającą balladkę, by docisnąć trochę energii w refrenie. Wszystko zabijają jednak nieciekawe i dość mdłe zwrotki.
"So Far" kontynuuje nijakość i zbędny sentymentalizm (o tym będzie za chwilę), a lekko kiczowate klawisze Casio w żadnym wypadku nie dodają utworowi uroku. Nie najlepiej prezentuje się też nazbyt patetyczny wokal Madeline Follin, który w drugiej części płyty, choć w planach raczej melodramatycznie, wypadł dość płasko. "Keep Your Hands Up", już po rozkręceniu, bo początek to prawdziwa susza, przypomina co słabsze nagrania chociażby takich The Ting Tings, i w ogóle jest jakoś tak nieprzebojowo. 
"Shine a Light" z założenia miało brzmieć cukierkowo i romantycznie, i tak momentami jest, ale to niestety tylko momenty, które zatracają się przy okazji kiczowatych klawiszy, a "No Hope" faktycznie pozbawione jest jakiejkolwiek nadziei.

Ufff, tyle o negatywach. A co z pozytywów? 

Praktycznie cały początek, bo kwartet "I Know"-"I Can Hardly Make You Mine"-"Always Forever"-"High Road" naprawdę może się podobać. Otwierający Static utwór, chociaż pełniący raczej rolę intra, aniżeli pełnoprawnej kompozycji, hipnotyzuje lekkością brzmienia i eterycznym wydźwiękiem (urokliwie wkomponowane chórki w powolną melodię ciągnącej się gitary). Mogą przypomnieć się najlepsze momenty z Cults. "I Can Hardly Make You Mine" to bodaj najlepsza pozycja na tej płycie. Przebojowa perkusja, chwytliwy refren, ładny wokal Madeline i idealnie dopieszczone partie gitary. Minus? Za dużo przepychu, za mało lo-fi, jak to miało miejsce na debiucie. Nie zmienia to faktu, że to najbardziej reprezentatywny kawałek ze Static i nie bez powodu został wybrany na singla. 
Drugiego, bo na pierwszy promocyjny track Cults udostępnili "High Road". Ciężka melodia o lekko przydymionym charakterze to z kolei skojarzenia z Blonde Redhead. Kolejny highlight płyty. Z kolei "Always Forever" mogłoby się spokojnie znaleźć na Cults. Słodkie dźwięki sixtiesowego indiepopu, którym nowojorski duet, a niegdyś i para, raczył słuchaczy w 2011 roku. 

Mało tych mocnych stron? Trochę tak, ale te lepsze kompozycje lekko przyćmiewają te gorsze momenty. Nowe wydawnictwo Cults brzmi o tyle dziwnie, że już trochę nieautentycznie. Debiut był uroczy, oparty na związku dwojga muzyków. Przy okazji Static Madeline i Brian zakończyli swój związek i taki jest też tematycznie ten album. Nie zmienia to jednak faktu, że po tej dwójce, mając w pamięci całkiem niezłą pierwszą płytę, można było oczekiwać więcej.

5.5

Piotr Strzemieczny

Zobacz także:
Recenzja: Cults - Cults, 2011 In the Name Of


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.