„Thanks
Warsaw, we had a blast!!” - to chyba najlepszy komentarz do tego, co działo się
wczoraj w Hydrozagadce.
Swój koncert Amerykanie rozpoczęli od skocznego „Malmö”,
który szybko rozbujał gęstniejący wokół sceny tłum. Szczerze mówiąc,
doświadczony chociażby przedwakacyjnym koncertem Breton (który jeśli chodzi o
publikę okazał się dla mnie ogromnym rozczarowaniem), nie spodziewałem się, że
będzie aż tak tłoczno. Pierwsza wizyta STRFKR w Polsce zadziałała jednak jak magnes.
Ogromną przyjemność sprawia mi udowadnianie, szczególnie tym zespołom, które
dotychczas raczej omijały Polskę, że mają czego żałować. Wczoraj był właśnie
jeden z takich wieczorów. Zaskoczenia nie krył też lider zespołu, Josh Hodges,
który kilkukrotnie dziękował ze sceny za tak dobre przyjęcie (i chyba nie była
to tylko kurtuazja).
Panowie z Portland zaserwowali ponadgodzinny set, w którym
utwory łączyły się puszczanymi w tle mówionymi frazami, znikającymi za
dźwiękami kolejnych kawałków. Zdecydowanie dominował materiał z najnowszej
płyty Miracle Mile, który publiczność przyjmowała chyba z największym
entuzjazmem. Było świetne „While I'm Alive”, było ulubione przez Josha „Kahlil
Gibran”, było „Leave It All Behind” i co najważniejsze, materiał w wersji live
prezentował się równie okazale, co w wersji studyjnej. A w tle błyskały
zsynchronizowane z muzyką panele LED. W pewnym momencie na kilka kawałków Josh
i Keil zamienili się miejscami. Ten pierwszy usiadł za perkusją, a drugi
przejął mikrofon i klawisze. I nie był to zabieg pod publiczkę, bo jakość
grania w ogóle na tym nie straciła. Największą euforię wywołał jednak grany w
końcówce cover „Girls Just Want to Have Fun” - wystartowały flesze aparatów i
kamer, w ruch poszły telefony.
Po niespełna godzinie grania STRFKR zeszli ze sceny,
jednak warszawska publika nie zamierzała tak łatwo odpuścić i po kilku chwilach
panowie znów pojawili się na niej. W ramach bisu zagrali dwa kawałki. W trakcie
ostatniego Josh zeskoczył (ku uciesze tych stojących najbliżej) z mikrofonem do
publiczności i dotrwał tak już do końca występu. Później wszyscy przenieśli się
do stoiska przy wyjściu, gdzie można było nie tylko kupić płyty, koszulki,
przypinki, naklejki (asortyment był naprawdę imponujący), ale też zbić piątkę,
zrobić zdjęcie, czy wymienić parę zdań z Joshem, Keilem, Shawnem i Partickiem.
Aż szkoda było wychodzić i wracać do domu...
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.