sobota, 30 listopada 2013

Recenzja: Danny Brown - Old



WYTWÓRNIA: Fool's Gold
WYDANE: 8 października 2013

W recce Doris Wojtek propsował sofomor (do The Hybrid bardziej pasuje status mixtape’u) Danny’ego Browna, zaznaczając przy tym, że to kompletnie inna rzecz w porównaniu z materiałem podopiecznego Odd Future. Rzeczywiście, przy rozbuchanym, maksymalistycznym w zamierzeniu Old, longplay Earla jawi się nieśmiałym pamiętnikiem trochę zagubionego dzieciaka. Zresztą nawet XXX blednie i normalnieje w zderzeniu z tym pełnym rozmachu, kalejdoskopowym krążkiem. Ale „spójrzmy prawdzie w oczy” – na to się właśnie zanosiło. Od jakiegoś czasu Danny to najbardziej barwna postać w rap-grze (no dobra, jedna z najbarwniejszych). Tyle tylko, że w przeciwieństwie do takiego Kanye'ego, gość nie tylko wzbudza tanie kontrowersje czy popada w niezłe akcje (bo czasem, choć przypadkowo, i to mu się zdarza), ale potrafi przełożyć swój pokręcony obraz na tracki. I tu zaczyna się rozmowa.

„It’s a party album, but it’s dark” – tak o Old mówi sam autor. Chyba prostszej, a zarazem trafniejszej charakterystyki nie da się wykuć. Ale Danny mówi jeszcze, że postrzega XXX jako swój OK Computer, a więc Old to jego Kid A. I może przy pierwszym podejściu wydawać się to może dość zabawne (jak się ma skrzeczący głos DB do mistyki LP Radiohead?), to jednak jest coś w tej śmiałej analogii jest. Widać jasno, że na tegorocznym krążku Danny zdecydowanie się rozwinął, postawił na jeszcze bardziej eksperymentalne podkłady, zachowując przy tym popowy sznyt. Wiadomo, to jeszcze nie jest Kid A hip-hopu. Do tego trochę daleko, bo po pierwsze, przy całej oryginalności postaci Danny’ego Browna nie spostrzegłem tu znamion czegoś zupełnie wyjątkowego i unikatowego. A po drugie, gościu trochę rozpędził się w selekcji numerów. Kilka kawałków spokojnie można by sobie odpuścić, na przykład harlemshake’owy „Break It (Go)”, niespecjalnie porażający „Side B” (po takim typie jak Rustie spodziewałem się znacznie więcej), a także zniósłbym brak z lekka patetycznego „Torture”. Oczywiście to nie są totalnie złe czy nawet słabe rzeczy – zwyczajnie wyraźnie odstają od tych najmocniejszych, skrytych w trackliście fragmentów.

A do tych zaliczam muśnięty g-funkowym vibem „The Return” (Aquemini!), ufundowany przez Purity Ring, mrugający okiem do fanów witch-house’owych sytuacji „25 Bucks”, full gangsterka „Gremlins”, zwiewny, a równocześnie trochę paranoiczny „Lonely” oraz popylający na skrawku wyjętym jakby z „Hey Boy Hey Girl”, singlowy „Dip”. A highlightem, który rozniósł mnie zupełnie, jest kawałek pojawiający się zaraz potem – „Smokin & Drinkin” oparty na trochę absurdalnej post-rave’owej pętli, to najbardziej rasowy hip-hopowy banger roku. Gdy zbliża się chorus i Danny wyrzuca z siebie kolejne linijki tekstu, przez parkiet przechodzi tornado, bar ulega totalnemu rozpierdolowi, a publika próbuje złapać oddech. Podejrzewam, że młodzież licealna zgodnie uznałaby, że pierdolnięcie zostało tu zawarte.

Zostaje jeszcze kilka wałków, jak otagowany łatką „wtf” „Handstand”, swagerski „Kush Coma” czy udekorowany dziewczęcym zaśpiewem Charli XCX, zadumany closer „Float On” (również highlight!), co dobitnie świadczy o dużym rozstrzale stylistycznym Danny’ego. Jak widać, warto eksperymentować, bo efekty takich działań nie zawsze muszą dać kiepski rezultat. A najlepsze jest w tym wszystkim to, że chyba nadal DB nie nagrał swojego Kid A. Ba, myślę, że nawet nie wziął się za swój OK Computer. Powiedzmy, że udało mu się nagrać własne The Bends, a więc (rym!) najlepsze wciąż przed nami. I z takim stanem rzeczy zostańmy do premiery kolejnego długograja rapera.


7.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.