Relacja z warszawskiego koncertu Barn Owl, który odbył się w Powiększeniu.
Miałem mieszane uczucia, kiedy jechałem do Powiększenia na występ tych typków z San Francisco. W sierpniu byłem w Powie na Mount Fuji Doomjazz Corporation i jak lubię słuchać ich w domowych pieleszach, tak na żywo trochę zamulili. Nie była to kwestia nagłośnienia, zwyczajnie trochę zmęczyli bułę. Bałem się, że podobnie może być w przypadku Barn Owl. Dzięki Perunowi set płomykówki miał to, czego brakowało na żywo Holendrom.
Sztuczny dym walił po gałach bez miłosierdzia. Dało
się jednak dostrzec, że koleżkowcy z BO mocno odeszli od organicznego
instrumentarium. W czasie setu tylko raz sięgnęli po gitarę.
Na najnowszym albumie skupiają się na bardziej syntetycznych dźwiękach, generowanych przez rozmaite pady i inne elektroniczne klamoty.
Użytkowanie takiego intuicyjnego sprzętu wpływa na konstrukcję setu.
Odgrywanie tych samych sekwencji, które pojawiają się na płycie, jest
zarówno nużące, jak i przewidywalne. Typy spod znaku płomykówki wybrnęli z
tego obronną ręką. Cały set był jedynie wariacją budowaną wokół nich. Swój
eksperymentalny, ambientowy groove łamali intensyfikacją drone'owych
przestrzeni. Kręcenie gałami drażniące diody potencjometrów przenikało
się z masującymi zwoje rezonansami. Płynąc na fluidach improwizacji dobrnęli do końca koncertu. Dźwięki dogasały powoli, aż nastała cisza
szybko przerwana gromkimi brawami.
Wyszedłem z klubu w pełni usatysfakcjonowany tym, co
zaprezentowali Amerykanie. Byłem odprężony i pełen wewnętrznej harmonii.
Koncert dotknął mnie zarówno na płaszczyźnie intelektualnej, jak i
emocjonalnej. Niektórzy znajomi zarzucali niedosyt występowi duetu, ale
czasem lepiej pozostawić trzy kropki, zamiast kropki nad "i".
Grzegorz Ćwieluch
w ogóle nie sięgnęli po gitarę
OdpowiedzUsuńk.