Julianna Barwick jest młodą,
nową artystką która, w przeciwieństwie do wielu innych młodych, nowych artystów,
których okrzykiwano rewolucyjnymi, w istocie jest nowatorska. W dzisiejszych
czasach coraz to młodsi twórcy są wypychani przez krytyków i marketing wirusowy
na szczyty, nawet jeśli na to nie zasługują (np. King Krule). Inaczej jest z
Julianną Barwick. W jej wypadku cały hype jest zasłużony. Dało się ją pominąć
przy debiucie. Pierwszy album, The Magic Place, był raczej schematem
tego, w jaki sposób chce realizować się w muzyce – zasamplowane chóralne
wokale, jednakże bez słów i dużo przestrzeni. Krótko mówiąc, ambient pop, coś
jak dystyngowana Grimes. Mimo wszystko, jej debiut był raczej zbiorem pomysłów
niż faktycznym albumem. Inaczej jednak jest na jej kolejnym wydawnictwie – Nephente.
Album otwiera „Offing”,
ściśle w stylu, który ustaliła na poprzednim krążku. Sample jej głosu układają
się niczym pociągnięcia pędzlem w abstrakcyjny, marzycielski obraz. Klimat jest
podobny do tego w nagraniach new-age'owych z lat osiemdziesiątych, właściwie
jedyny konkretniejszy obraz, jaki przychodzi mi do głowy, to rozświetlone
drobiny kurzu obracające się gdzieś w przestrzeni. Tu jeszcze nie słychać
większych zmian stylowych w porównaniu z poprzednimi albumami. Jednakże,
kolejny utwór „The Harbringer” obrazuje krok na przód, jaki wykonała Barwick.
Przede wszystkim pierwszą rolę gra w nim fortepian, wygrywając linię melodyczną
i prowadząc piosenkę. Sample wokalne są przeważnie tłem i tylko w niektórych
momentach prowadzą dialog z fortepianem. W połowie kawałek uderza w wysokie
tony i słychać nawet ślady instrumentów smyczkowych. Całość jest wręcz
nowatorska w sposobie prowadzenia kompozycji. Nie mam wątpliwości, że jest to
jeden z lepszych utworów na płycie. „One Half” jest jedną z bardziej
konwencjonalnych piosenek na tej płycie, posiada tekst i wyraźny rytm,
zdecydowanie odbiegając od ambientowego stylu reszty kawałków, wciąż jednak
będąc daleka od tego, co zwykliśmy nazywać popem. A jednak jest to bardzo dobry
pop. „Pyrhic” z kolei operuje znacznie mroczniejszym klimatem, przede wszystkim
za pomocą niskich partii smyczkowych. Chwilami brzmi to nawet dark ambientowo,
zwłaszcza gdy pojawia się wiolonczela. „Forever” powraca do schematu, jaki
został zastosowany na pierwszych utworach płyty. Tutaj znów główną rolę grają
sample wokalne, szczególnie udane w drugiej połowie kompozycji. Melodia jest
nikła, jednak wyczuwalna i to chyba jest powód, dla którego ten kawałek jest tak
fantastyczny – wiele elementów kompozycji jest tylko zasugerowanych. Album kończy
się utworem „Waving to You”. W nim Barwick wykorzystała instrumenty dęte (tak
mi się przynajmniej wydaje). Ta kompozycja jest jedną z najbardziej
awangardowych dotąd, przypominając nawet współczesną muzykę klasyczną.
Kompletny brak elementów popowych i folkowych.
Cały album jest zdecydowanie
sukcesem. Pomysł, jeśli chodzi o środki tworzenia muzyki, jest fantastyczny i
przede wszystkim nowatorski. Klucz do tego sukcesu jest bardzo prosty i da się
go określić jednym słowem – subtelność. Dzisiejsza muzyka zdecydowanie zbyt
często traktuje słuchacza jak idiotę i podaje wszystko na tacy. Inne podejście
prezentuje Barwick, która zostawia spore pole do popisu dla wyobraźni słuchacza
– czy jeśli chodzi o obrazy, jakie jej muzyka przywodzi na myśl, czy też jeśli
chodzi o muzykę samą w sobie – nie wszystkie melodie, kompozycje i struktury są
zaznaczone wyraźnie. Album ten też jest na pewno nowatorski – osobiście nie
znam żadnego artysty, który zastosowałby podobne środki. Co prawda, jak już zresztą
napisałem wcześniej, efekt jej zabiegów, czyli klimat jaki wywołuje Nephente,
jest podobny jak na albumach Briana Eno czy Steve'a Roacha, jednak to nie jest
moim zdaniem w żaden sposób ujmą dla Julianny Barwick. No i spójrzcie na tę
okładkę!
9
Jędrzej Siarkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.