To nie jest powrót
roku. To nie jest nawet najlepszy album Sebadoh. Ale to wystarczy, żeby
przyznać - tak brzmi legenda.
Czternaście lat - tyle czasu musiało minąć, by Sebadoh zebrali się w sobie i nagrali następcę The Sebadoh. Długo? I to jak! Przez ten okres na świecie wiele się zmieniło - weszliśmy do Unii, zawaliły się dwie wieże, wybuchło kilka wojen, a PRZEDE WSZYSTKIM wydano masę dobrych płyt. Cóż, przez czternaście lat nie próżnował również Lou Barlow, który znowu zaczął kumplować się z J Mascisem i reaktywował Dinosaur Jr. Mało tego, nagrał trzy bardzo dobre albumy i wyjątkowo zahaczył o Polskę, konkretniej o OFF Festival.
A w ubiegłym roku wydał, już z Sebadoh, mini-album o
wdzięcznym tytule Secret EP, a sam
materiał jawił się zarówno świeżością, jak i charakterystycznym brzmieniem
zespołu. Fani mogli być ukontentowani.
Epka to jednak epka, więc ci zadowoleni z Secret fani mieli prawo oczekiwać
długograja. Zwłaszcza, że sam Barlow głosił: "Album ukaże się w niedalekiej przyszłości". Cóż, na tę przyszłość musieliśmy czekać blisko rok,
bo tak jak latem udostępniono Secret,
tak i w wakacje Sebadoh udostępnili pierwszy utwór zapowiadający pełnoprawny
album studyjny. "I Will" może i nie porażało niczym wyjątkowym, ale
było jednocześnie tym, czego od Amerykanów mogliśmy wymagać - kawałem dobrego
indierocka.
Tym sposobem przechodzimy do siedemnastego dnia września,
premiery Defend Yourself . I co można
powiedzieć o tej płycie? Dla Sebadoh czas nie stanął. Wydawać się może, że tych
czternastu lat po prostu nie było. Amerykanie mają się dobrze, a utwór
otwierający to potwierdza. Już w "I Will" Barlow
śpiewa Things have changed / No longer need to
be with you / I’m still the same / And if it’s leaving I must do, to be true /
I will.” I nawet jeśli te słowa odnoszą się do byłego małżeństwa Lou,
to można je spokojnie odnieść do obecnej sytuacji. Czasy się zmieniły, Sebadoh
są tacy sami. Trochę sentymentalni, trochę gówniarsko koledżowi. Lata
dziewięćdziesiąte nadal trwają, chociaż wszyscy są już po czterdziestce. Te
gitary nadal urzekają, konserwują muzyków, a słuchaczy przenoszą w przeszłość. A
co z młodszymi fanami? Tymi, którzy nie mieli szansy poznać Amerykanów? Cóż, Defend Yourself to kolejna pozycja
udowadniająca, że obecne "indie" różni się od tego klasycznego indie
rocka. No dobrze, ale co znajdziemy na ósmym długograju Sebadoh?
Tak jak wspomniałem, melodyjne ballady
przeplatają się z agresywnymi post-grunge'owymi wygrzewami. Są też bujające,
mocno poskładane utwory, w których Sebadoh mieszają wszystkie charakterystyczne
dla siebie wątki. Takim tworem jest właśnie singlowe "I Will", które
rozpoczyna się spokojnie, by wraz z biegiem czasu rozbujać się i siebie, i
słuchacza melodyjnymi gitarami, najtisowymi solówkami i wciągającymi refrenami.
"Love You Here" mogłoby się znaleźć na odrzutowej płycie z sesji do Bakesale, bodajże najlepszego albumu
Sebadoh. To mocny kawałek, ze schodzącymi chorusami, twardo brzmiącą perkusją i
nostalgicznym wydźwiękiem. Mocny, chociaż wcale nie taki, by można śmiało
nazwać go jednym z lepszych utworów zespołu.
Wtem! Sebadoh bombardują słuchaczy
siedmioma z rzędu bardzo dobrymi, z czego aż pięcioma rewelacyjnymi pozycjami.
Zaczyna się od "Beat", który z miejsca hipnotyzuje brzmieniem gitary,
a gdy wchodzi wokal Barlowa, z płuc ulatnia się całe powietrze. Post-grunge'owy
kawałek to jednak tylko przedsmak tego, co Amerykanie przygotowali w "Defend
Yr Self" - piszczące gitary budzące skojarzenia trochę z Sunny Day Real
Estate, a trochę z The Wire, i więcej tutaj podobieństw do tych drugich. Klasyka
brzmień końcówki ubiegłego tysiąclecia. Co więcej, "Defend Yr Self"
to chyba jeden z lepszych utworów, jakie Sebadoh nagrali od 1996 roku, czyli od
wydania Harmacy.
"Oxygen" może kojarzyć się z
Weezer, ale w wersji bardziej "alternatywny rock używany do filmów dla
amerykańskich nastolatków". Może nie jest to idealna rekomendacja, a sam
utwór raczej znalazłby się w drugiej trzydziestce najlepszych nagrań Sebadoh, ale
dla tych nabuzowanych energią refrenów warto posłuchać kilka razy. Instrumentalny
"Once" mógłby znaleźć się na którejś z pierwszych płyt Amerykanów,
chociaż momentami monotonne brzmienie gasi wcześniejsze kawałki.
Zmiana przychodzi wraz z
"Inquiries", najmniej Sebadohowym kawałku. Połamane tempo i masa
chaosu każe się doszukiwać bliskich relacji z Jesus Lizard, niekiedy również z
Shellac, a gdzieś tam zza winkla wyglądają chłopacy z Primus. Za perełkę Defend Yourself śmiało można uznać
"Final Days" - utwór, którego powinni nasłuchać się Foo Fighters i
inne przebrzmiałe grunge'owe gwiazdki. Takich kawałków już się raczej nie robi,
a Sebadoh stanęli na wysokości zadania. "Cant Depend" przypomina, że
Barlow to również członek Dinosaur Jr., jedna z ważniejszych postaci indie
rocka. Melodyjna kompozycja pozwala cofnąć się do przełomu lat osiemdziesiątych
i dziewięćdziesiątych, kiedy muzyką gitarową "rządzili" Pavement,
Wedding Present, Replacements czy Galaxie 500, a nie Arctic Monkeys,
KOL, Editors czy inne smuty.
Co więc mamy? Kolejny dobry powrót w
bieżącym roku. Kolejną dobrą rockową płytę w tym roku. Kolejny indierockowy
klasyk w wykonaniu Sebadoh i jednocześnie dowód na to, że czternaście lat to
nic dla legendarnych formacji. Bo za takich można uznać Lou Barlowa i Jasona
Loewensteina - dwa główne filary zespołu. Sebadoh wysmażyli album, którego nie
muszą się wstydzić. Wierni fani mogą się zasłuchiwać, a nowi słuchacze mogą
stawać się fanami.
7
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.