niedziela, 8 września 2013

Recenzja: Rykarda Parasol - "Against The Sun" (2013, EMI Music)

Do nowej muzyki Rykardy zawsze warto wracać.















Schemat "smutna kobieta za mikrofonem" od pewnego czasu dla większości recenzentów równa się automatycznie PJ Harvey. Pamiętam, że kiedy Polly Jean przyjechała do Polski przy okazji promocji White Chalk, koncert Rykardy robił za pocieszenie części z tych, których nie było stać na bilety do Sali Kongresowej. Inne przewijające się porównanie to Tom Waits / Nick Cave w spódnicy. Mimo że „Atheist Have Songs Too” ma w sobie coś z klimatu „Murder Ballads” to żonglowanie tymi porównaniami oddaje bardziej lenistwo recenzentów niż charakter muzyki Rykardy, która od świetnej Our Hearts First Meet wypracowała swój odrębny dźwiękowy krajobraz. To, że ktoś używa podobnego instrumentarium, jeszcze nie determinuje jego ewentualnych inspiracji. Gdyby tak było, Witek z Atlantydy byłby w prostej linii spadkobiercą Nicka Drake'a. 

Po przygodach Rykardy z coldwave'owym Heart&Soul można było się spodziewać kontynuacje tego typu brzmień. Jednak wspólna epka okazała się raczej niezobowiązującym skokiem w bok niż kierunkiem rozwoju. Against The Sun nie przynosi nam muzyki zaskakującej. Dalej poruszamy się w obrębie podobnych tematów, podobnego instrumentarium, podobnej ekspresji wokalnej, nawet oprawa graficzna każdej z trzech solowych płyt utrzymana jest w tej samej estetyce. Nie sposób jednak mówić o rozczarowaniu. W stosunku do poprzedniej For Blood and Wine więcej tu tematów zapamiętywalnych. Tamten album był krokiem w stronę zadymionego baru. Na tym, mimo skromniejszych aranżacji, czuć więcej przestrzeni. Tyle różnic dla tych, którzy się wsłuchają, ale chyba nikt z miłośników tego typu muzyki nie spodziewał się ponownego odkrycia koła. 

Against The Sun jako całość pozostaje raczej płytą klimatów i momentów niż czymś, czego nie można przegapić. Są tutaj dwie perły - „Your Arrondissement or Mine?” i „Greetings From Kiecc, Xxoo” - wyjątkowo kameralne, ciche, bez zbędnego dźwięku, tak rozchwiane emocjonalne, że na trzeźwo ma się wrażenie obcowania z najlepszą przyjaciółką, która po obaleniu butelki whisky sprzedaje ci listę największych życiowych traum. Reszta to po prostu solidne Rykardowe piosenki. Jedyne, co mi przeszkadza w tej płycie, to fakt, że mimo spójności brak jej solidnej puenty. Czegoś, co kazałoby mi ją traktować jako zamkniętą całość, a nie tylko zbiór utworów. Do nowej muzyki Rykardy zawsze warto wracać, ale jej najlepszą płytą w dorobku pozostaje, moim zdaniem, Our Hearts First Meet.

6.5

Mateusz Romanoski






1 komentarz:

  1. Ich bin nicht einverstanden. Dies ist ihr bestes Album.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.