poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Recenzja: Mikal Cronin - "MCII" (2013, Merge)



Druga płyta Mikala Cronina to zbiór bardzo zgrabnie skomponowanych słonecznych, rokendrolowych piosenek. Aż i tylko tyle. 













Kalifornijski songwriter, a zarazem basista zespołu Ty Segalla, wydał w tym roku następcę fantastycznego, żywiołowego debiutu pełnego luźnych nawiązań do muzyki lat sześćdziesiątych - od Beach Boys po Jethro Tull. Pierwszy album obfitował w szaleńcze rozwiązania i zaskakujące zwroty akcji, co wyróżniało go na tle przeciętnych, garażowo-popowych składów z Kalifornii.
Na MCII niestety nie uświadczymy zbyt wielu niespodzianek. I to jest mój główny zarzut wobec płyty.

Każdy z dziesięciu utworów posiada wyraźną melodię i dramaturgię – słuchając tego albumu mam jednak wrażenie, że debiut był dużo bardziej spontaniczny i barwny – po prostu ciekawszy. MCII wydaje się być raczej doskonale wykonaną rzemieślniczą robotą niż błyskotliwym dziełem. Niestety brakuje tym kompozycjom drapieżności i zadziorności przez co najnowsze wydawnictwo może wydawać się albumem nieco wyblakłym, pozbawionym siły rażenia debiutu – tak jakby został nagrany przez facetów, którzy umieją przegadać całą imprezę tylko i wyłącznie o gitarach i wzmacniaczach – nie wspominając nic o muzyce samej w sobie. Chyba przede wszystkim brakuje tu szaleństwa. Porównajcie sobie zakończenia obu płyt. Smętna i przewidywalna „Piano Mantra” wypada bardzo blado przy błyskotliwym „The Way Things Go” z pierwszej płyty.

Tego typu porównania niestety można by mnożyć. MCII nie jest płytą złą – słucha się tego naprawdę całkiem miło, nie wyobrażam sobie jednak żebym miał wrócić do tych piosenek za pięć lat. Nie jestem nawet w stanie wyróżnić najlepszego i najsłabszego momentu tego materiału.

6.5

Jakub Lemiszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.