czwartek, 18 lipca 2013

Wywiad: Imprezy? Robimy je z myślą o Warszawie! || wywiad z organizatorami Music of the Future

Już w najbliższą sobotę odbędą się drugie urodziny Music of the Future i właśnie z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z Anną Żurek i Kacprem Peresadą o całym tym przedsięwzięciu. Zachęcamy do tej długiej - i ciekawej - lektury.


Przede wszystkim dlaczego właśnie Music of the Future? Co Was skłoniło rozpoczęcia tej inicjatywy?

Kacper Peresada: Zawsze doceniałem mój własny gust muzyczny i po prostu chciałem pokazać świetną muzykę szerszemu gronu odbiorców. To wszystko. Nic więcej skomplikowanego nam nie chodziło po głowach. Grając w Mustnotsleep z Fauem zawsze przekopywaliśmy się przez to, co nowe i fajne w muzyce i graliśmy właśnie to w naszych setach. Tak, wiem, mieliśmy mały epizod dubstepowo-wiertarowy, ale szybko nam przeszło, bo zauważyliśmy, że ta muzyka nic nie wnosi i dalej się nie rozwija. No i jako Mustnotsleep też chcieliśmy zostać promotorami. Gdy Fau zaczął pracować z Kratką w Śnie Pszczoły, pojawiło się brakujące ogniwo. Dla naszych zapędów muzycznych znaleźliśmy promotorkę, która pomogła spiąć wszystko organizacyjnie. Po pewnym czasie Fau skręcił mocno w techno, a ja dalej bujam się po tej najnowszej, najbardziej “future” muzyce. Dzięki temu MOTF jest wielowymiarowe.


Po prostu wszyscy wierzymy, że artyści, których promujemy zasługują na to, aby w Polsce stać się tak rozpoznawalni jak w Niemczech czy Anglii. Wierzyliśmy i wierzymy, że można zmienić polską scenę klubową tak, abyśmy idąc do pierwszego lepszego klubu usłyszeli dobrą elektronikę, a nie wixiarskie klimaty. To Future w nazwie odnosiło się do tego, że w Polsce często jesteśmy kilka lat w plecy, jeśli chodzi o rozpoznawanie muzycznych trendów. Oczywiście internet to przyspiesza, ale dalej jesteśmy zawsze z tyłu. Jest to po prostu bardzo łopatologiczna nazwa, ale bez filozoficznego dodatku.

Anna Żurek: Sprawą zaraził mnie Kacper oczywiście, to on jest napędem kreatywnym, ja wykonuję mrówczą robotę - męczę media, kluby, akustyków, grafików.. ogólnie właśnie tak: Kacper męczy mnie - zróbmy tego artystę, a ja potem dalej męczę ludzi, by to się udało. Myślę, że redakcja FYH coś o tym wie, gdy co miesiąc zalewana jest przeze mnie mailami, a to plakat, a to teaser, a to drugi ogłoszony artysta. Taka już moja rola. Ale w sumie nie żałuję, że dałam się namówić. Poznałam dzięki temu masę dobrej muzyki klubowej, choć zawsze wolałam gitary, a także, co chyba jeszcze ważniejsze, trafiłam na mnóstwo świetnych ludzi. Wokół MOTF stworzyło się bardzo prężne środowisko producenckie, dj-skie, promotorskie. Myślę, że owocem tego jest budująca inicjatywa tego środowiska, czyli nasza pierwsza składanka MOTF vol.1 i impreza, jaką wspólnie z ekipą 1500 zorganizowaliśmy w Niedorzecznych czternastego czerwca, a która chyba przejdzie do historii.


Dwa lata to szmat czasu. Przez ten okres zmienialiście kilka razy miejsca imprez. Niedorzeczni, jako przestrzeń plenerowa, i 1500, jako ten główny klub, to już ostateczna ostateczność?


Anna:
MOTF to inicjatywa wędrująca. Związaliśmy się z 1500 i jego ekipą, bo są tam świetne warunki dla takich imprez jak nasze, doskonałe nagłośnienie, dobra przestrzeń i fantastyczni ludzie, którzy bardzo nas wspierają. Ale fajnie wychodziły też imprezy w 55, które jakoś zmieniło profil i może dlatego już tam nie wróciliśmy.

Nie wykluczamy współpracy z innymi miejscami, np. Cząstki Elementarne są nadzieją dla elektroniki w Warszawie, Cafe Kulturalna rozbudowuje soundsystem etc. Z plenerów natomiast Niedorzeczni są dla nas bezkonkurencyjni, to jedyne miejsce, które nie boi się zagrać mocniej, basowo i ma świetne nagłośnienie, a do tego wymarzoną lokalizację.

Bok Bok, Kowton, Georgie Fitzgerald, Cosmin TRG, L-Vis 1990, Blawan i Pariah czy Roska - artyści, których zapraszaliście, wzbudzają podziw. Ciężko zabookować takich wykonawców?


Kacper:
Nie wiem czy ciężko. Raczej normalnie. Na początku managerowie artystów, wiadomo, patrzą na ciebie jak na jakiegoś oszołoma, który znalazł maila w sieci i napisał, więc początki są zawsze trudne. Dodatkowo rozmowa o pieniądzach z kimś obcym nigdy nie jest prosta, nie znasz stawek, nie wiesz jak negocjować. Potem z czasem, jak coraz bardziej rośnie ci portfolio i ludzie, którzy wcześniej grali, wspominają cię pozytywnie, jest coraz łatwiej. Ktoś komuś powie, że było fajnie, więc łatwiej się zgodzi, aby do nas przyjechać. Jeśli współpracowaliśmy już z jakimś managerem, to kolejny booking jest już znacznie łatwiejszy. Samo klepnięcie artysty najczęściej nie jest trudne, potem zaczyna się faktyczna praca. Oczywiście mieliśmy kilku artystów, których zabukowanie było cholernie trudne, ale ostatecznie się udawało. Długo dobijaliśmy się o Joya Orbisona, a najdłużej o Mount Kimbie. Nie zdarzyło nam się nigdy nic zawalić, spóźnić z płatnością, czegoś nie dopilnować, więc feedback mamy dobry. Budujemy naszą markę w agencjach już dość długo, więc teraz kontakt z agentami to sama przyjemność.


A jak to jest z finansami? Za wszystko płacicie Wy czy może szukacie funduszy po sponsorach, może coś dokłada miasto?


Anna:
Kasa to ciężki temat, może lepiej o tym nie gadajmy, żeby nie psuć sobie humoru. Sponsorami jesteśmy my sami w znacznej mierze. Z miastem nigdy nie współpracowaliśmy, kilka razy udało się ustrzelić sponsoring, ale najczęściej nie były to dofinansowania w jakichś znaczących kwotach. Nieważne. Przemilczmy.


Line-up zeszłorocznych urodzin nieoczekiwanie zmniejszył się o Falty DL. Żal Wam tego artysty?


Anna:
To był wielki pech. Nieudana kooperacja z promotorem krakowskim, który nas najnormalniej w świecie zostawił na lodzie mimo tego, że buking zrobiony wspólnie, a część kasy już była zapłacona przez nas. To jedyny raz, gdy coś odwołaliśmy. Ale nie chcieliśmy ot tak zmniejszyć line-upu. Nie wiem, czy pamiętasz, ale w miejsce FaltyDL zabukowaliśmy Dauwda, który został rewelacyjnie przyjęty przez publikę.


Wasze drugie urodziny - szykuje się duża impreza. Dzielicie wydarzenie na dwie odrębne sceny, dwa line-upy, dwa odmienne sposoby wejścia i jeden naprawdę duży headliner. Opowiedzcie coś o nadchodzącej imprezie.


Anna:
No więc podział na dwa miejsca to pomysł, by dopasować się do wymagań, jakie stawiają wakacje. Ludzie chcą się bawić w plenerach, a Niedorzeczni bardzo nam się jako miejsce podobają. Niestety nie do końca są tam warunki, by przeprowadzić tak wymagający koncert, jak Mount Kimbie. Na szczęście 1500 jest tak blisko, że nikomu nie sprawi problemu mały spacer nad Wisłę przez jedne pasy. Dodatkowo akurat takie klimaty, jak muzyka MK naszym zdaniem doskonale pasują do przestrzeni 1500. Dla osób, które nie mają ochoty na słuchanie koncertu, przygotowaliśmy odrębną imprezę nad Wisłą, gdzie będzie od początku do końca bangerowe szaleństwo, bo wszyscy grający - zarówno supporty w postaci BLCKSHP, Marcina Krupy, JNKP i Mustnotsleep jak i przede wszystkim drugi headliner, Dark Sky - gwarantują szał na parkiecie...z trawy.


A nie boli Was, że Mount Kimbie mogą być postrzegani jako tak zwany odgrzewany kotlet? Support przed xxi występ na HOF r a c z e j Wam nie pomogły.


Anna:
A widzisz, patrzymy na to zupełnie inaczej. Po pierwsze: na naszej imprezie są headlinerem, więc fani zespołu mogą się skupić wyłącznie na ich występie, wydaje nam się, że publika MK raczej w niewielkiej mierze pokrywa się z fanami chociażby The xx, my np. nie przepadamy za tym zespołem. Na oba wydarzenia, na których pokazali się w Polsce Mount Kimbie bilety były bardzo drogie, u nas można zobaczyć zespół za marne 30 i 35 złotych. Ciężko też mówić o odgrzewanym kotlecie, skoro ich płyta wyszła pod koniec maja, przed the xx grali materiał mieszany, ale głównie stare numery. Wiadomo, że festiwalowy buking to nie to samo, co indywidualny występ. Nasz gig w dalszym ciągu pozostaje jedynym promującym ich nowy album i dedykowany jest publice zorientowanej i znającej MK. Nie celujemy w randomowych festiwalowiczów ani balladowiczów rozkochanych w The xx. A druga rzecz jest taka, że supportując The xx, którzy mają masowego odbiorcę, i grając dla masówki na Openerze, Mount Kimbie wychodzą na trochę inny poziom odbioru. Chyba każdy pamięta, jak było z Moderatem supportującym Radiohead w Poznaniu. Zresztą czekaliśmy na to dwa lata, od początku istnienia MOTF jednym z marzeń było zaproszenie MK. Nic nam nie zepsuje tej radochy.


Jakie plany na następne imprezy cyklu?

Anna: Kroją się pewne zmiany, chcemy trochę przeformułować projekt. Zobaczymy, co z tego będzie. Na razie wszystko w sferze planów. Możliwe, że nic się nie zmieni, jesteśmy dość mocno uzależnieni od tych imprez. Jak kończymy promocję i organizację jednej, zaraz wskakujemy w następną. Przed nami na pewno jeszcze wydarzenie sierpniowe w Niedorzecznych, o którym zaraz po weekendzie będziemy trąbić. Co dalej - się zobaczy. Możemy jedynie zdradzić, że marzy nam się małe odejście od typowo DJ-skich imprez, na pewno jeszcze w sezonie jesiennym zaeksperymentujemy koncertowo.


Nie sposób nie spytać Was o poboczne projekty. Kacper, Ty działasz jako dziennikarz i DJ. Ania, Ty z kolei współpracowałaś z kilkoma knajpami i klubami w Warszawie. Opowiedzcie coś o sobie, Waszym działaniu w sferze wspierania kultury w stolicy. Da się z tego spokojnie wyżyć?

Kacper: Na pewno da się z tego wyżyć, po prostu mało kto ma tyle w sobie samozaparcia, aby po kilku błędach czy porażkach dalej to ciągnąć. Aby po kilku następnych błędach zmienić podejście. Aby po kolejnych kilku kolejnych błędach nauczyć się tyle i wykorzystać wszystkie lekcje, aby w końcu zarabiać. Każda impreza, którą robimy kosztuje nas masę nerwów, ryzykowania pieniędzy i jak każdy w takich sytuacjach mamy co chwila momenty załamania, ale naprawdę wierzymy w ten projekt. I wierzymy, że robimy coś fajnego i istotnego dla kultury muzycznej w Warszawie. Nie chcę brzmieć jak jakiś palant, ale tak po prostu jest.


Anna:
Dla takiej pracy-zabawy porzuciłam nudny PR. Praca agencyjna szybko mi zbrzydła. Mimo pewnej kasy, umowy czy świadczeń czmychnęłam zza agencyjnego biurka. Pracowałam kolejno w Śnie Pszczoły, Jedynym Wyjściu, Cudzie Nad Wisłą, Absurdzie228, teraz udzielam się w Warszawskiej i wspieram Niedorzecznych. Praca jest luźna i przyjemna, mogę ją wykonywać z domu, potrzebny tylko komputer i telefon. Dzięki temu mogę prowadzić własne projekty, takie jak np. cykliczny slam poetycki w Krakowie, zawieszone na jakiś czas targi sztuki Art Inn, czy właśnie MOTF. Ale przyznam, że chętnie już wypłynę na szersze wody. To ma trochę wspólnego z dalszym planem na MOTF, zobaczymy, co z tego będzie. Czy da się spokojnie wyżyć, hm. Tak jak poprzednio - nie rozmawiajmy o pieniądzach, po co psuć ładny obrazek. Tak czy inaczej - jakoś dajemy radę i z dobrą miną do dobrej lub złej gry bawimy się w to.

Rozmawiał Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.