Przedstawiamy relację z festiwalu Audioriver. Przez dwie noce mieliśmy styczność z bodajże najlepszą edycją płockiego festiwalu.
Piątek
Julia Marcel
Main Stage, 22:50 - 23:50
To był pierwszy raz, kiedy miałam okazję zobaczyć Julię na
żywo i bardzo się cieszę, że zdążyłam dotrzeć na jej koncert. Było bardzo żywiołowo,
Julia skakała po scenie, a potem również i z niej zeskoczyła, aby ludzie spod
barierek mogli za nią powtórować refren „CTRL”. Mimo że pod sceną wszyscy
dobrze się bawili to niestety widownia nie była pełna. W sumie gdy
organizatorzy podawali po kolei wykonawców tegorocznej edycji, byłam trochę
zdziwiona obecnością Julii Marcel w line-upie. Jakoś niespecjalnie mi pasowała
do dotychczasowych, elektronicznych standardów Audioriver i może to spowodowało
nie za dużą frekwencję. Na koncercie zagrała głównie ze swojej ostatniej płyty June. [Agnieszka Strzemieczna]
Ed Rush
Last fm Hybrid Tent, 0:45 -
2:00
Jak wiadomo, na festiwalach nie da się zobaczyć
wszystkiego tego, co sobie człowiek zaplanuje, a już na pewno mała szansa
zobaczyć wszystkie te koncerty w całości. Dlatego też niestety na Edzie Rushu
byłam tylko niecałe pół godziny, bo za chwilę na scenie głównej miał zacząć
grać wyczekiwany przeze mnie Netsky. Tym ciężej było mi opuścić set Rusha, że
grał naprawdę świetnie. Zaczął od nowego kawałka Dirtyphonics - „Los Angeles”, utrzymując
stały poziom energii rozkręconej przez wcześniej grających chłopaków z
Dobrebity.pl. Jednak stara szkoła drumów nie ma sobie równych. Nawet grając
nowsze bangery d’n’b robił to w iście oldskulowy sposób. Ale jednak z wielkim
bólem serca poszłam na Netsky, który na całe szczęście zrekompensował mi tę
stratę. [Agnieszka Strzemieczna]
Fani muzyki d'n'b mieli tego wieczora nie lada problem. Pójść na show Netsky’a
na głównej scenie czy odwiedzić starego przyjaciela Eda Rusha, który swój set
prezentował na mniejszym, bocznym namiocie. Ja na szczęście nie przepadam za
nowymi nagraniami Belga, więc wybór był oczywisty. Ed Rush w Hybrid Tent był
świetną decyzją. Rush zaprezentował dość krótki, acz bardzo energetyczny set.
Do tego sam DJ świetnie się bawił, co chwila zachęcając publiczność do tego
samego. [Wojtek Irzyk]
Netsky live
Main Stage 1:15-2:15
To był mój drugi raz z Netskyem i ten był bez porównania
lepszy od poprzedniego. No ale jak wiadomo nie wszystko od razu za pierwszym
razem jest najlepsze. Nie jest nowością, że DJ-sety na ogół słabiej wypadają
niż występy live, zwłaszcza gdy artysta gra tylko swoje produkcje. A tym razem
z Netskyem przyjechała perkusja, klawisze, syntezatory, młodziutki i dość
rozbrykany MC oraz urocza wokalistka. Mieliśmy okazję poskakać zarówno do
kawałków z ostatniej płyty 2 - „Come
Alive”, „Puppy (We can only live today)”, „Love Has Gone” a także starsze
„Everyday” oraz „Iron Heart”. Zabrakło mojego ulubionego „Pirate Bay”, ale
ciężko zmieścić więcej utworów w czasie jednej godziny. Nie wiem czemu Netsky
nie grał choć pół godziny dłużej, przez to został mi jakby niewielki niedosyt
po tym koncercie. [Agnieszka Strzemieczna]
MR. Oizo
Main Stage, 02:30-03:45
Mimo że Francuz nie przyciągnął tylu fanów
pod główną scenę, co Paul Kalkbrenner, w piątek na atmosferę nie można było
narzekać. Wydaje się, że Oizo trochę się dostosował do charakteru festiwalu i
jak na siebie zagrał dość zachowawczo. Co nie znaczy, że jego występ był nudny.
Wprost przeciwnie! Występując po Netsky'u musiał sprostać oczekiwaniom nie
tylko swoich wielbicieli, ale również amatorów innych klimatów. Set był świetną
mieszanką dobrego electro i techno. Nie zabrakło oczywiście takich przebojów
producenta jak „Positif”. [Wojtek Irzyk]
Klute b2b Nymfo
Last fm Hybrid Tent, 03:00 - 4:30
W zeszłym roku Nymfo zamykał na scenie głównej drugi dzień
Audioriver, kończąc grubo po godzinie 5. W tym roku pojawił się w towarzystwie
Klute i grał pierwszej nocy w Last.fm Hybrid Tent. Gdy wpadłam do namiotu,
przeżyłam deja vu. Znów było mrocznie, ciężko i bardzo techstepowo. Jednak
Nymfo pewniej niż poprzednim razem obdarzał, skaczącą po piasku, publikę
szerokim uśmiechem i co chwila robił telefonem zdjęcia tłumu, zupełnie jakby nie
mógł uwierzyć, że tyle osób przyszło, żeby ich zobaczyć. I tu znów się cieszę,
że mimo komunikacyjnych problemów z resztą znajomych (sieci komórkowe odmówiły
posłuszeństwa) oraz braku papierowej wersji timetable udało mi się na czas
dotrzeć na właściwą scenę, zrobić dla was porcję zdjęć oraz zostawić resztki
własnej energii pod sceną. [Agnieszka Strzemieczna]
Monoloc+ Jeff Mills + Oxia
Circus Tent, 23:30-01:00) + (01:00-03:00) + (03:00-04:30).
Monoloc oraz grający po nim Jeff Mills
zaprezentowali jedne z najlepszych technicznych setów, jakie miałem okazję
usłyszeć na festiwalu Audioriver. Monoloca udało mi się zobaczyć jedynie
końcówkę, jednak to, co wtedy pokazał, porządnie przygotowało mnie na Jeffa
Millsa. Ten weteran techno wiedział jak rozruszać płocką publiczność. Nie
odpuszczał od początku do końca, okraszając swój set sztosami takimi jak słynne
„The Bells”. Po Millsie zagrał nie mniej zasłużony dla tanecznej sceny Oxia, który w przeciwieństwie do
poprzedzających do dj-ów rzadko wychodzi poza ramy muzyki house. Niestety jego
występ był dość usypiający i nudny w porównaniu z tym, co zaprezentowali
koledzy. Najjaśniejszym punktem było zagranie przez niego swojego największego
hitu „Domino”. [Wojtek Irzyk]
Function live
Wide Stage, 03:45-04:45
Function grał dłużej niż było to
zaplanowane, dlatego osoby znudzone dość leniwym setem Dixona i Âme miały
świetną alternatywę na scenie Wide. Pomimo iż fani techno byli już w dużej
mierze zaspokojeni przez występy Jeffa Millsa i Monoloca, dość okazale stawili
w pełnym słońcu na niezadaszonej najmniejszej scenie festiwalu. [Wojtek Irzyk]
Sobota
Submotion Orchestra live
Main Stage, 22:30-23:30
Zaraz po Julii Marcel to był drugi moment na Audioriver,
kiedy można było na momencik przenieść się w zupełnie inną czasoprzestrzeń,
pełną cudownych, rozleniwiających brzmień oraz słodkiego głosu pięknej
wokalistki Ruby Wood. Oczywiście nie mogło zabraknąć ich największego hitu „All
Yours”. Grali tak pięknie, że ciężko było się potem przestawić na syntetyczne
brzmienie elektroniki, która przecież gra pierwsze skrzypce na Audioriver.
Koncert Submotion Orchestra to jeden z tych, na których można było również docenić
świetne nagłośnienie festiwalu. [Agnieszka Strzemieczna]
Sibot live
Wide Stage, 23:30-00:30
Sibot był dla mnie czarnym koniem tego festiwalu. Ten bardzo popularny w swoim kraju muzyk jest u nas stosunkowo mało znany. Może po jego występie to się zmieni, gdyż jego set był jednym z najciekawszych na tegorocznym festiwalu. Sibot, jak żaden artysta grający w Płocku, potrafił porwać powiększającą się z minuty na minutę publikę. Poza tym, że jego set był zagrany w pełni na żywo, ramię w ramie stała odpowiedzialna za wizualizacje Toyota, która pomaga mu na wszystkich koncertach. Jeśli chodzi o muzykę, to wywodzący się z RPA Sibot zalał nas falą bitów i sampli wygrywanych na swoich kilku panelach, wspomagając się syntezatorami i laptopem. [Wojtek Irzyk]
Paul Kalkbrenner
Main Stage, 23:45-01:30
Nudy, nudy, nudy. Nie da się ukryć, że popularność Paula dalej
jest ogromna. Dlatego nie dziwi fakt, iż podczas jego występu pod główną sceną
zebrały się dość pokaźne tłumy. Choć nie do końca rozumiem dlaczego. W czasie
jego setu na bocznych scenach grali ciekawsi artyści (Sibot na Wide Stage), a
sam Kalkbrenner nie zachwycił selekcją utworów czy sceniczną energią. Na
szczęście Paul zakończył utworami z Berlin Calling, co wprawiło mnie w jeszcze
lepszy nastrój. [Wojtek Irzyk]
Rockwell
Wide Stage, 00:30-02:00
Rockwell mimo niewielkiej publiczności zgromadzonej w
niecce pod Wide Stage (której BTW szukałam chyba całą piątkową noc!) dał z
siebie tyle muzycznej energii, że temperatura, i tak dość wysoka tego wieczora,
podniosła się o kolejne kilka stopni. Rockwell grał różnorodnie – od drumów w
stylu Renegade Hardware, przez dubstepowy „Contact” Noisii i Foreign Beggars,
aż po trapy z „Mercy” Kanyego Westa na czele. W miarę trwania setu Rockwella
dobijało coraz więcej ludzi, jednak nie da się tego porównać z ilością osób,
jakie były na bardziej znanych przedstawicielach sceny drum’n’bass na
tegorocznym Audioriver. [Agnieszka Strzemieczna]
Surkin + Gesaffelstein
Hybryd Tent, 01:00-02:30 + 02:30-04:00
Surkin nie zaskoczył muzyczną selekcją, ale podobnie jak Oizo świetnie potrafił poruszyć płocką publikę. Ten wyglądający na dzieciaka dwudziestoośmiolatek idealnie przygotował fanów francuskiej muzyki elektronicznej na występ swojego przyjaciela Gesaffelsteina.
Mistrz mrocznego techno z Paryża, mimo że na jego występ przyszło mniej ludzi niż powinno, pokazał klasę. Na płockiej plaży pokazał się fanom w bardziej wakacyjnej wersji, bez białej koszuli i garnituru, jedynie w czarnym tiszercie i marynarce, którą czym prędzej z siebie zrzucił. Jak można było się spodziewać, Francuz potraktował nas ścianą bitów i basu, miksując swoje największe hity. Nie zabrakło oczywiście takich utworów jak „Viol” czy „Pursuit”. [Wojtek Irzyk]
Rudimental live
Main Stage, 01:45-02:45
Trochę drumów, trochę 2stepów, żywe instrumenty i tańczące
pod sceną blogerki – szafiarki. Tak można w skrócie opisać koncert. Było słodko
i poprawnie. W zasadzie od początku chciałam zobaczyć ten koncert, ale nie
spodziewałam się specjalnych fajerwerków, bo Rudimental działają bardzo krótko
i mają na swoim koncie tylko jeden album, który ponadto odniósł wielki sukces
komercyjny. W czasie godzinnego występu zagrali większość znanych wszystkim na
pamięć hitów, czyli „Waiting All Night”, „Babe”, „Feel The Love” i inne. Cały
tłum śpiewał razem ze wszystkimi wokalistami Rudimental. W trakcie koncertu zdążyli
również wcisnąć w setlistę stary hit The Fugees - „Ready Or Not”, w wersji
przerobionej nawet nie przez nich, tylko Aphrodite, który każdy szanujący się
fan drum’n’bassu powinien znać. Ci, którzy nie znają tego klasyka zapewne
pomyśleli, że to właśnie Rudimental dokonał tego oryginalnego remixu, ale tego
już nie mam zamiaru komentować, bo ta ogromna ilość ludzi na koncercie od sceny
aż do połowy skarpy, w dużej mierze z drum’n’bassem nie miała zapewne wiele
wspólnego. [Agnieszka Strzemieczna]
Dirtyphonics live
Main Stage, 03:00-04:00
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wielka energia
przetoczyła się wraz z setem Dirtyphonics na scenie głównej Audioriver. To
zupełnie tak, jakby nagle przez nadwiślańską plażę przeleciał huragan! Od
poprzedniego występu Dirtyphonics w Polsce, w poznańskim Eskulapie, różnił się
tylko tym, że całkiem niedawno wydali w końcu swój długogrający debiut i koncert
ten stanowił element ich trasy Irreverence
Tour. Dlatego też grali głównie kawałki z tego właśnie albumu, między które
wpletli trochę hałasu nie tylko własnej produkcji. Przez moment próbowało się nawet
przebić „Bangarang” Skrillexa - Dirtyphonics znani są ze swojej przyjaźni z nim,
a także Steve'em Aoki, co czuć dużo w twórczości Francuzów. W Płocku chłopaki
pokazały swoje najbardziej dzikie oblicze. Skakali po scenie i stołach
didżejskich, zeskakiwali, albo raczej spadali pod barierki, krzyczeli do
mikrofonów, robili stage diving i stawiali pieczątki ze swoim logo na dekoltach
zgromadzonych pod barierkami pań oraz bicepsach panów. Trochę przypominało to
wariactwo Enter Shikari z zeszłego roku, z tym że instrumenty były syntetyczne.
[Agnieszka Strzemieczna]
Reza
Main Stage, 04:00-05:30
W tym roku Reza był dla mnie tym, kim Nymfo w zeszłym roku
– słyszałam go po raz pierwszy w życiu, a tym samym zamykał mój cały
Audioriver. I tak samo jak Nymfo sprawił, ze mimo braku sił, wcale nie chciało
mi się spać, a pora była dość senna, gdyż Reza skończył grać przed 6 (nie
wszyscy mają zdrowie naszego Wojtka, żeby dotrwać w namiocie na techno do 7
rano!). Z tym, że Reza to nasz rodzimy DJ i producent pochodzący z Gdańska.
Grał trochę spokojniej i mniej wariacko niż Dirtyphonics, ale i tak sprawił, że
całkiem spora grupa osób pod sceną dziarsko podrygiwała w rytm połamanych
beatów. [Agnieszka Strzemieczna]
Tale Of Us + Minilogue live
Circus Tent, (03:30-05:00) + (05:00-07:30)
Sobotnią noc, podobnie jak większość wytrwałych festiwalowiczów, zakończyliśmy
w namiocie Circus. Włosi z Tale Of Us od początku do końca zaskoczyli fanów
grając naprawdę mocno w porównaniu do swoich nagrań studyjnych. Jednak ich mix
nie był tak jednostajny, jak chociażby piątkowy set Jeffa Millsa. Pod koniec
chłopaki grały bardziej „południowe” rytmy, co chyba nie wszystkim zebranym fanom
techno przypadło do gustu. Dla mnie był to jeden z najlepszych występów na
tegorocznym festiwalu. Do tego dopisała publika, która stawiła się tej nocy w
namiocie Circus równie tłumnie, co poprzedniego dnia.
Po nich swój występ „live” rozpoczęli Szwedzi z Minilogue, którzy, jak na przedstawicieli progresywnego house'u przystało, zaczęli bardzo spokojnie, z czasem przechodząc w coraz mocniejsze i mroczniejsze klimaty, wspaniale zamykając festiwal o poranku. [Wojtek Irzyk]
***
Podsumowując, to chyba był mój najlepszy Audioriver jak do
tej pory, a byłam na wszystkich od początku istnienia festiwalu. Najlepszy
muzycznie i organizacyjnie, bo do tych dwóch kwestii nie można było się
przyczepić. Jednak zrobiło się trochę tłoczno. Frekwencja była największa jak
do tej pory – każdego dnia przez płocką plażę przewinęło się ponad 20 000
osób. Nie do końca cieszy mnie ta nadmierna popularność festiwalu. Wiele osób,
które się pojawiły, nigdy nie powinny tam trafić. To miało być święto
niezależnej elektroniki, a stało się rewią mody szafiarek, które obejrzały
„Berlin Calling” i koniecznie musiały mieć zdjęcie z Paulem Kalkbrennerem, a Rudimental
znają z chwytających za serce teledysków na MTV. [Agnieszka Strzemieczna]
bardzo dobra recenzja, choć brakuje bardzo mocnego punktu, a mianowicie koncertu GusGus ;)
OdpowiedzUsuńo minus recording zapomnieliście, gdzie richie? gdzie matador się pytam się?
OdpowiedzUsuń