wtorek, 30 lipca 2013

Relacja: Audioriver Festival


Przedstawiamy relację z festiwalu Audioriver. Przez dwie noce mieliśmy styczność z bodajże najlepszą edycją płockiego festiwalu. 



Piątek


Julia Marcel

Main Stage, 22:50 - 23:50
To był pierwszy raz, kiedy miałam okazję zobaczyć Julię na żywo i bardzo się cieszę, że zdążyłam dotrzeć na jej koncert. Było bardzo żywiołowo, Julia skakała po scenie, a potem również i z niej zeskoczyła, aby ludzie spod barierek mogli za nią powtórować refren „CTRL”. Mimo że pod sceną wszyscy dobrze się bawili to niestety widownia nie była pełna. W sumie gdy organizatorzy podawali po kolei wykonawców tegorocznej edycji, byłam trochę zdziwiona obecnością Julii Marcel w line-upie. Jakoś niespecjalnie mi pasowała do dotychczasowych, elektronicznych standardów Audioriver i może to spowodowało nie za dużą frekwencję. Na koncercie zagrała głównie ze swojej ostatniej płyty June [Agnieszka Strzemieczna]

Ed Rush
Last fm Hybrid Tent, 0:45 - 2:00
Jak wiadomo, na festiwalach nie da się zobaczyć wszystkiego tego, co sobie człowiek zaplanuje, a już na pewno mała szansa zobaczyć wszystkie te koncerty w całości. Dlatego też niestety na Edzie Rushu byłam tylko niecałe pół godziny, bo za chwilę na scenie głównej miał zacząć grać wyczekiwany przeze mnie Netsky. Tym ciężej było mi opuścić set Rusha, że grał naprawdę świetnie. Zaczął od nowego kawałka Dirtyphonics - „Los Angeles”, utrzymując stały poziom energii rozkręconej przez wcześniej grających chłopaków z Dobrebity.pl. Jednak stara szkoła drumów nie ma sobie równych. Nawet grając nowsze bangery d’n’b robił to w iście oldskulowy sposób. Ale jednak z wielkim bólem serca poszłam na Netsky, który na całe szczęście zrekompensował mi tę stratę. [Agnieszka Strzemieczna]

Fani muzyki d'n'b mieli tego wieczora nie lada problem. Pójść na show Netsky’a na głównej scenie czy odwiedzić starego przyjaciela Eda Rusha, który swój set prezentował na mniejszym, bocznym namiocie. Ja na szczęście nie przepadam za nowymi nagraniami Belga, więc wybór był oczywisty. Ed Rush w Hybrid Tent był świetną decyzją. Rush zaprezentował dość krótki, acz bardzo energetyczny set. Do tego sam DJ świetnie się bawił, co chwila zachęcając publiczność do tego samego. [Wojtek Irzyk]



Netsky live
Main Stage 1:15-2:15

To był mój drugi raz z Netskyem i ten był bez porównania lepszy od poprzedniego. No ale jak wiadomo nie wszystko od razu za pierwszym razem jest najlepsze. Nie jest nowością, że DJ-sety na ogół słabiej wypadają niż występy live, zwłaszcza gdy artysta gra tylko swoje produkcje. A tym razem z Netskyem przyjechała perkusja, klawisze, syntezatory, młodziutki i dość rozbrykany MC oraz urocza wokalistka. Mieliśmy okazję poskakać zarówno do kawałków z ostatniej płyty 2 - „Come Alive”, „Puppy (We can only live today)”, „Love Has Gone” a także starsze „Everyday” oraz „Iron Heart”. Zabrakło mojego ulubionego „Pirate Bay”, ale ciężko zmieścić więcej utworów w czasie jednej godziny. Nie wiem czemu Netsky nie grał choć pół godziny dłużej, przez to został mi jakby niewielki niedosyt po tym koncercie. [Agnieszka Strzemieczna]

MR. Oizo
Main Stage, 02:30-03:45
Mimo że Francuz nie przyciągnął tylu fanów pod główną scenę, co Paul Kalkbrenner, w piątek na atmosferę nie można było narzekać. Wydaje się, że Oizo trochę się dostosował do charakteru festiwalu i jak na siebie zagrał dość zachowawczo. Co nie znaczy, że jego występ był nudny. Wprost przeciwnie! Występując po Netsky'u musiał sprostać oczekiwaniom nie tylko swoich wielbicieli, ale również amatorów innych klimatów. Set był świetną mieszanką dobrego electro i techno. Nie zabrakło oczywiście takich przebojów producenta jak „Positif”. [Wojtek Irzyk]


Klute b2b Nymfo
Last fm Hybrid Tent, 03:00 - 4:30
W zeszłym roku Nymfo zamykał na scenie głównej drugi dzień Audioriver, kończąc grubo po godzinie 5. W tym roku pojawił się w towarzystwie Klute i grał pierwszej nocy w Last.fm Hybrid Tent. Gdy wpadłam do namiotu, przeżyłam deja vu. Znów było mrocznie, ciężko i bardzo techstepowo. Jednak Nymfo pewniej niż poprzednim razem obdarzał, skaczącą po piasku, publikę szerokim uśmiechem i co chwila robił telefonem zdjęcia tłumu, zupełnie jakby nie mógł uwierzyć, że tyle osób przyszło, żeby ich zobaczyć. I tu znów się cieszę, że mimo komunikacyjnych problemów z resztą znajomych (sieci komórkowe odmówiły posłuszeństwa) oraz braku papierowej wersji timetable udało mi się na czas dotrzeć na właściwą scenę, zrobić dla was porcję zdjęć oraz zostawić resztki własnej energii pod sceną.  [Agnieszka Strzemieczna]

Monoloc+ Jeff Mills + Oxia
Circus Tent, 23:30-01:00) + (01:00-03:00) + (03:00-04:30).
Monoloc oraz grający po nim Jeff Mills zaprezentowali jedne z najlepszych technicznych setów, jakie miałem okazję usłyszeć na festiwalu Audioriver. Monoloca udało mi się zobaczyć jedynie końcówkę, jednak to, co wtedy pokazał, porządnie przygotowało mnie na Jeffa Millsa. Ten weteran techno wiedział jak rozruszać płocką publiczność. Nie odpuszczał od początku do końca, okraszając swój set sztosami takimi jak słynne „The Bells”. Po Millsie zagrał nie mniej zasłużony dla tanecznej sceny  Oxia, który w przeciwieństwie do poprzedzających do dj-ów rzadko wychodzi poza ramy muzyki house. Niestety jego występ był dość usypiający i nudny w porównaniu z tym, co zaprezentowali koledzy. Najjaśniejszym punktem było zagranie przez niego swojego największego hitu „Domino”. [Wojtek Irzyk]

Function live
Wide Stage, 03:45-04:45
Function grał dłużej niż było to zaplanowane, dlatego osoby znudzone dość leniwym setem Dixona i Âme miały świetną alternatywę na scenie Wide. Pomimo iż fani techno byli już w dużej mierze zaspokojeni przez występy Jeffa Millsa i Monoloca, dość okazale stawili w pełnym słońcu na niezadaszonej najmniejszej scenie festiwalu. [Wojtek Irzyk]

Sobota



Submotion Orchestra live
Main Stage, 22:30-23:30
Zaraz po Julii Marcel to był drugi moment na Audioriver, kiedy można było na momencik przenieść się w zupełnie inną czasoprzestrzeń, pełną cudownych, rozleniwiających brzmień oraz słodkiego głosu pięknej wokalistki Ruby Wood. Oczywiście nie mogło zabraknąć ich największego hitu „All Yours”. Grali tak pięknie, że ciężko było się potem przestawić na syntetyczne brzmienie elektroniki, która przecież gra pierwsze skrzypce na Audioriver. Koncert Submotion Orchestra to jeden z tych, na których można było również docenić świetne nagłośnienie festiwalu.  [Agnieszka Strzemieczna]

Sibot live
Wide Stage, 23:30-00:30
Sibot był dla mnie czarnym koniem tego festiwalu. Ten bardzo popularny w swoim kraju muzyk jest u nas stosunkowo mało znany. Może po jego występie to się zmieni, gdyż jego set był jednym z najciekawszych na tegorocznym festiwalu. Sibot, jak żaden artysta grający w Płocku, potrafił porwać powiększającą się z minuty na minutę publikę. Poza tym, że jego set był zagrany w pełni na żywo, ramię w ramie stała odpowiedzialna za wizualizacje Toyota, która pomaga mu na wszystkich koncertach. Jeśli chodzi o muzykę, to wywodzący się z RPA Sibot zalał nas falą bitów i sampli wygrywanych na swoich kilku panelach, wspomagając się syntezatorami i laptopem. [Wojtek Irzyk]

Paul Kalkbrenner
Main Stage, 23:45-01:30
Nudy, nudy, nudy. Nie da się ukryć, że popularność Paula dalej jest ogromna. Dlatego nie dziwi fakt, iż podczas jego występu pod główną sceną zebrały się dość pokaźne tłumy. Choć nie do końca rozumiem dlaczego. W czasie jego setu na bocznych scenach grali ciekawsi artyści (Sibot na Wide Stage), a sam Kalkbrenner nie zachwycił selekcją utworów czy sceniczną energią. Na szczęście Paul zakończył utworami z Berlin Calling, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy nastrój. [Wojtek Irzyk]

Rockwell
Wide Stage, 00:30-02:00
Rockwell mimo niewielkiej publiczności zgromadzonej w niecce pod Wide Stage (której BTW szukałam chyba całą piątkową noc!) dał z siebie tyle muzycznej energii, że temperatura, i tak dość wysoka tego wieczora, podniosła się o kolejne kilka stopni. Rockwell grał różnorodnie – od drumów w stylu Renegade Hardware, przez dubstepowy „Contact” Noisii i Foreign Beggars, aż po trapy z „Mercy” Kanyego Westa na czele. W miarę trwania setu Rockwella dobijało coraz więcej ludzi, jednak nie da się tego porównać z ilością osób, jakie były na bardziej znanych przedstawicielach sceny drum’n’bass na tegorocznym Audioriver.  [Agnieszka Strzemieczna]

Surkin + Gesaffelstein
Hybryd Tent, 01:00-02:30 + 02:30-04:00
Surkin nie zaskoczył muzyczną selekcją, ale podobnie jak Oizo świetnie potrafił poruszyć płocką publikę. Ten wyglądający na dzieciaka dwudziestoośmiolatek idealnie przygotował fanów francuskiej muzyki elektronicznej na występ swojego przyjaciela Gesaffelsteina. 

Mistrz mrocznego techno z Paryża, mimo że na jego występ przyszło mniej ludzi niż powinno, pokazał klasę. Na płockiej plaży pokazał się fanom w bardziej wakacyjnej wersji, bez białej koszuli i garnituru, jedynie w czarnym tiszercie i marynarce, którą czym prędzej z siebie zrzucił. Jak można było się spodziewać, Francuz potraktował nas ścianą bitów i basu, miksując swoje największe hity. Nie zabrakło oczywiście takich utworów jak „Viol” czy „Pursuit”. [Wojtek Irzyk]

Rudimental live
Main Stage, 01:45-02:45
Trochę drumów, trochę 2stepów, żywe instrumenty i tańczące pod sceną blogerki – szafiarki. Tak można w skrócie opisać koncert. Było słodko i poprawnie. W zasadzie od początku chciałam zobaczyć ten koncert, ale nie spodziewałam się specjalnych fajerwerków, bo Rudimental działają bardzo krótko i mają na swoim koncie tylko jeden album, który ponadto odniósł wielki sukces komercyjny. W czasie godzinnego występu zagrali większość znanych wszystkim na pamięć hitów, czyli „Waiting All Night”, „Babe”, „Feel The Love” i inne. Cały tłum śpiewał razem ze wszystkimi wokalistami Rudimental. W trakcie koncertu zdążyli również wcisnąć w setlistę stary hit The Fugees - „Ready Or Not”, w wersji przerobionej nawet nie przez nich, tylko Aphrodite, który każdy szanujący się fan drum’n’bassu powinien znać. Ci, którzy nie znają tego klasyka zapewne pomyśleli, że to właśnie Rudimental dokonał tego oryginalnego remixu, ale tego już nie mam zamiaru komentować, bo ta ogromna ilość ludzi na koncercie od sceny aż do połowy skarpy, w dużej mierze z drum’n’bassem nie miała zapewne wiele wspólnego.  [Agnieszka Strzemieczna]


Dirtyphonics live
Main Stage, 03:00-04:00
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wielka energia przetoczyła się wraz z setem Dirtyphonics na scenie głównej Audioriver. To zupełnie tak, jakby nagle przez nadwiślańską plażę przeleciał huragan! Od poprzedniego występu Dirtyphonics w Polsce, w poznańskim Eskulapie, różnił się tylko tym, że całkiem niedawno wydali w końcu swój długogrający debiut i koncert ten stanowił element ich trasy Irreverence Tour. Dlatego też grali głównie kawałki z tego właśnie albumu, między które wpletli trochę hałasu nie tylko własnej produkcji. Przez moment próbowało się nawet przebić „Bangarang” Skrillexa - Dirtyphonics znani są ze swojej przyjaźni z nim, a także Steve'em Aoki, co czuć dużo w twórczości Francuzów. W Płocku chłopaki pokazały swoje najbardziej dzikie oblicze. Skakali po scenie i stołach didżejskich, zeskakiwali, albo raczej spadali pod barierki, krzyczeli do mikrofonów, robili stage diving i stawiali pieczątki ze swoim logo na dekoltach zgromadzonych pod barierkami pań oraz bicepsach panów. Trochę przypominało to wariactwo Enter Shikari z zeszłego roku, z tym że instrumenty były syntetyczne.  [Agnieszka Strzemieczna]


Reza
Main Stage, 04:00-05:30
W tym roku Reza był dla mnie tym, kim Nymfo w zeszłym roku – słyszałam go po raz pierwszy w życiu, a tym samym zamykał mój cały Audioriver. I tak samo jak Nymfo sprawił, ze mimo braku sił, wcale nie chciało mi się spać, a pora była dość senna, gdyż Reza skończył grać przed 6 (nie wszyscy mają zdrowie naszego Wojtka, żeby dotrwać w namiocie na techno do 7 rano!). Z tym, że Reza to nasz rodzimy DJ i producent pochodzący z Gdańska. Grał trochę spokojniej i mniej wariacko niż Dirtyphonics, ale i tak sprawił, że całkiem spora grupa osób pod sceną dziarsko podrygiwała w rytm połamanych beatów.  [Agnieszka Strzemieczna]

Tale Of Us + Minilogue live
Circus Tent, (03:30-05:00) + (05:00-07:30) 

Sobotnią noc, podobnie jak większość wytrwałych festiwalowiczów, zakończyliśmy w namiocie Circus. Włosi z Tale Of Us od początku do końca zaskoczyli fanów grając naprawdę mocno w porównaniu do swoich nagrań studyjnych. Jednak ich mix nie był tak jednostajny, jak chociażby piątkowy set Jeffa Millsa. Pod koniec chłopaki grały bardziej „południowe” rytmy, co chyba nie wszystkim zebranym fanom techno przypadło do gustu. Dla mnie był to jeden z najlepszych występów na tegorocznym festiwalu. Do tego dopisała publika, która stawiła się tej nocy w namiocie Circus równie tłumnie, co poprzedniego dnia.

Po nich swój występ „live” rozpoczęli Szwedzi z Minilogue, którzy, jak na przedstawicieli progresywnego house'u przystało, zaczęli bardzo spokojnie, z czasem przechodząc w coraz mocniejsze i mroczniejsze klimaty, wspaniale zamykając festiwal o poranku. 
[Wojtek Irzyk]


***
Podsumowując, to chyba był mój najlepszy Audioriver jak do tej pory, a byłam na wszystkich od początku istnienia festiwalu. Najlepszy muzycznie i organizacyjnie, bo do tych dwóch kwestii nie można było się przyczepić. Jednak zrobiło się trochę tłoczno. Frekwencja była największa jak do tej pory – każdego dnia przez płocką plażę przewinęło się ponad 20 000 osób. Nie do końca cieszy mnie ta nadmierna popularność festiwalu. Wiele osób, które się pojawiły, nigdy nie powinny tam trafić. To miało być święto niezależnej elektroniki, a stało się rewią mody szafiarek, które obejrzały „Berlin Calling” i koniecznie musiały mieć zdjęcie z Paulem Kalkbrennerem, a Rudimental znają z chwytających za serce teledysków na MTV.  [Agnieszka Strzemieczna]



2 komentarze:

  1. bardzo dobra recenzja, choć brakuje bardzo mocnego punktu, a mianowicie koncertu GusGus ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. o minus recording zapomnieliście, gdzie richie? gdzie matador się pytam się?

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.