Dźwięk brytyjskiej przeciętności.
Koncert zespołu Breton to nie najlepszy sposób na spędzenie niedzielnego wieczoru. W tym samym czasie wbijanie gwoździ czy obejrzenie filmu z Nicolasem Cage’em przyniesie więcej satysfakcji i zadowolenia z dobrze spędzonego czasu. Jeśli jednak już jakimś cudem znajdziecie się na takim wydarzeniu, przygotujcie się na godzinę przeciętności graniczącej z nudą.
19 maja do Poznania, a dokładniej do Meskaliny, zawitała brytyjska grupa Breton,
promując swoją pierwszą płytę, Other People's Problems. Był to ostatni koncert na trasie, jednak członkowie zespołu wcale nie
wyglądali na zmęczonych (mimo że nigdy nie widziałem ich na oczy, wśród ludzi
kręcących się między stolikami od razu rozpoznałem muzyków). Zagadkowo dla
mnie, nie zgadzała się arytmetyka, ponieważ internet podpowiadał, że
członków zespołu jest pięciu, natomiast na scenie było ich tylko czterech –
perkusista, basista, spec od sampli i frontman grający na gitarze (i do tego
całkiem nieźle mówiacy po polsku). Pierwszy kawałek zaczął się energicznie,
dance-punkowo, a cały zespół prezentował się spójnie i promieniował (minimalnie
bo minimalnie) klimatem. Szybko jednak przejrzałem przedstawienie, jakie
przygotował dla widzów Breton. Każdy kolejny utwór był podobny do poprzedniego,
dance-punk został zepsuty zwolnieniami, emo-chórkami i kiepskimi syntezatorami.
Perkusista korzystał literalnie z trzech motywów, które są znane każdemu
słuchaczowi współczesnej muzyki, niczym Funky Drummer słuchaczom
hip-hopu. W ogóle taneczny rock jest strasznie ograny, a próba wzbogacenia go o
melodyczne elementy przywodzące na myśl emo jest nieporozumieniem. Muzyka
sprawiała wrażenie, jakby była adresowana do niezbyt rozwinętych emocjonalnie
licealistek. Mimo wszystko, końcówka koncertu wypadła najmocniej, ponieważ na
koniec zespoł zostawił najenergiczniejsze, najmocniejsze kawałki.
Jeśli
chodzi o otoczkę, trzeba powiedzieć, że Meskalina nie jest najlepszym miejscem
na taki koncert. Nastoletniość całego przedsięwzięcia wskazuje najbardziej na
trzeciorzędne letnie festiwale, tutaj
natomiast koncert oglądało góra 30 osób, średnio zainteresowanych muzyką i
zespołem. Parkiet był zastawiony stolikami, a gdy pod koniec wokalista zaprosił
publiczność pod scenę, ta była w stanie wydobyć z siebie jedynie mało
entuzjastyczne gibanie. Większość osób wyglądało na znudzone, a jedyne wykazujące
jakikolwiek entuzjazm były bardzo nietrzeźwe i zapewne nawet nie znały zespołu.
Pod koniec byłem zażenowany i znudzony. Znudzony przeciętną muzyką i zażenowany
sztywną publicznością. Koncert tego typu byłby znośny latem o 16:00, jednak na
pewno specjalnie do klubu na zespół pokroju Breton nie warto się wybierać.
Jędrzej Siarkowski
panie Jędrzeju- dziwię się że wybrał się pan na taki a nie inny koncert w Meskalinie. bo wybór kiepski. zdecydowanie lepsza recenzja byłaby z Evening Hymns, którzy zawitali do Poznania w zeszły poniedziałek. było bajecznie.
OdpowiedzUsuńps: sztywny koncert to i sztywna publiczność!