Żeńska odpowiedź na R.U.T.A. (co jest niesamowicie
wyświechtanym i wielokrotnie powtarzanym frazesem), zgrabne połączenie muzyki
etnicznej i punku, a może głośno wykrzyczany kobiecy manifest wypełniony od lat
pielęgnowanymi tematami tabu?
To pierwsze raczej nie, chociaż – co już wielokrotnie
podkreślano - część Pochwalonych współpracowało razem z R.U.T.A. przy
nagrywaniu Gore. Oba projekty łączy
też sam muzyczny klimat, częściej i czytelniej nazywany po prostu „szufladką
gatunkową”, i koncepcja, chociaż tutaj droga nieco się rozgałęzia. W przypadku
Pochwalonych chodziło o połączenie dwóch biegunów – starych, tradycyjnych
tekstów z nowoczesną poezją, tego formacji R.U.T.A. zabrakło (?), bo tamże
skupiono się na liryce ludowej. Melodyjnie jednak oba projekty leżą blisko
siebie.
Cóż, tak to już bywa, gdy zechce się połączyć ze sobą muzykę
etniczną i szeroko pojętą muzykę rockową. O ile jednak jakoś nigdy nie byłem
fanem folku w tejże odsłonie, a R.U.T.A. nie sprawiała, bym się w niej zasłuchiwał,
tak Czarny war, chociaż przy
pierwszych podejściach powodował u mnie pewien sceptycyzm, to z każdym kolejnym
odsłuchem chwytał coraz bardziej. Pominę
te najbardziej powtarzane sformułowania, które znaleźć można w większości
recenzji, a których przepisywanie w innej formie niczemu nie służy, a tylko,
zbędnie, powiększy ten tekst. Pominę, że debiutancki długograj Pochwalonych
miesza ze sobą rdzenny folk ziem słowiańskich z rockowym sznytem, że ogromna w
tym rola Marii Magdaleny, czyli Niki z Post Regimentu, że można dosłyszeć się
też elementów ska („nie taka”), psycho-improwizacji przesiąkniętej
kakofonicznymi smykami („czarny war”), a momentami w słuchacza uderzają partie
jazzowe („lokale”). A ten punk? No też jest, ale nie na tyle, by nazwać Czarny war albumem kipiącym od
przysłowiowego brudu, kurzu, zgrzytów i innych przesterów. Pochwalone bawią się
natężeniem głośności zmieszanym z krzykiem przeplatanym śpiewem, przez co
otrzymujemy płytę niezmiernie eklektyczną. I choć nie lubię tego określenia,
wydaje się, że idealnie ono oddaje klimat Czarnego
waru.
Kwestia tekstów? Wspomniano o tym wszędzie, ale z tak
zwanego dziennikarskiego obowiązku wspomnę, że to manifesty kobiet poniżanych,
bitych, jednocześnie jednak pewnych siebie. Są historie, co tu dużo mówić,
nieciekawe („ballada masochistyczna”), rozwijające się pomyślnie („zimny Piotr”)
i o zabarwieniu humorystycznym („litania”). Czarny
war to także płyta bardzo mocna i dosadna. Nie stroni otwartych przekazów („Ty, chłopaku myślisz/Że ja o cię stoję/A ja
mam cię w dupie/I mądrości twoje”), przywołuje panujące przed laty chore
zwyczaje męskiej dominacji nad kobietami („Jasiu
kochany, od Boga dany/Nie bij mnie u ludzi, A bij mnie doma, bom twoja
żona/Niech mnie nikt nie widzi”), aż w końcu odcina się od tego niegdyś
stereotypowego myślenia i pokazuje kontr-pogląd na sprawy damsko-męskie, jak
chociażby w najlepszym na płycie „Fora, fora!” („Fora, fora, z mego dwora!/Żebyś o tym wiedział/Wszystkie stołki powymywam/Coś
ty na nich siedział/I podłogę każę umyć/Żeby nie śmierdziała/Żeby ludzie nie
gadali/Żem durnia kochała”).
Czarny war nie jest albumem lekkim i przyjemnym. Słucha się go stosunkowo ciężko. Ale to wydawnictwo, nad którym warto pochylić się chwilę dłużej, bo, mimo pierwszych negatywnych odczuć, Pochwalone naprawdę trzeba pochwalić. Nawet gdy nie jest się fanem etnobrzmień.
6.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.