piątek, 24 maja 2013

Recenzja: Christine Owman – "Little Beast" (2013, Glitterhouse/Gusstaff)

Fani The xx będą zachwyceni.













Christine Owman jest sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Pochodząca ze Szwecji artystka, performerka oraz multiinstrumentalistka lubi eksperymentować z przeróżnymi efektami dźwiękowymi. Gra na pile, wiolonczeli, skrzypcach, gitarze, fortepianie, ukulele i wielu innych. Zajęła się również produkcją swojego trzeciego albumu. Ponadto wraz z Lasse Johanssonem z Cardigans gra w psychodelicznej stonerowej grupie DunDun. Mimo że to wszystko dość imponująco się prezentuje, to słuchając jej ostatniej solowej płyty mam wrażenie, jakby jeszcze nie do końca odnalazła swój styl, miotając się między leniwym folkiem, rockiem, a czasem nawet bluesem doprawionym ścianami dźwięków.



Przy pierwszym utworze – „Wait No” - byłam jeszcze pozytywnie nastawiona do Little Beast. Zrobiło mi się miło, leniwie i poczułam jak zaczynam się odprężać po ciężkim dniu w pracy. Jednakże już jakoś w połowie albumu zaczęłam odczuwać znudzenie, a pod koniec mój początkowy relaks zmienił się w lekkie poirytowanie.



Bardzo fajna aranżacja muzyczna oraz mniej zawodzący, trochę szeptany śpiew Christine w „Fear & The Body” sprawiają, że ten akurat utwór jest całkiem do zniesienia i po kilku odsłuchach nawet trochę zaczął mi się podobać. Podobnie „I’m sorry I”, który przywodzi na myśl niektóre produkcje Archive. Ten sam ciężki beat i przesterowane, niewyraźne tło jak u Brytyjczyków. I tutaj również głos Christine wypada całkiem nieźle. Znacznie lepiej brzmi, gdy wyciąga wysokie tony nieomal piszcząc, niż te trochę niższe, ocierające się o fałsz, co dokładnie słychać np. w „Devils Walk”. „I’d rather die than play dead” to już szczyt zawodzenia doprawiony patetyczną muzyką. Zaczynam po woli ziewać. A przy kolejnym - ostatnim utworze na płycie - „Your Blood”, zasypiam na stojąco. W dwóch utworach – „One of the Folks” i „Familiar Act” - artystce towarzyszy wokalnie Mark Lanegan, co wprowadza trochę inny, jeszcze bardziej mroczny i tajemniczy klimat. Jednakże znów zawodzenie niczym zza grobu może powodować u słuchacza nudności.



W zasadzie ktoś mógłby pomyśleć, że przecież jest miło, spokojnie i nastrojowo, jednak na dłuższą metę  Little Beast męczy, nudzi i usypia. Zawodzenie Christine momentami brzmi zupełnie jak The xx. Całość trochę ratuje spore zaplecze instrumentów z przebijająca się wiolonczela na czele (dobrze ją słychać w „Your Blood”).



Akurat jak piszę tę recenzję, na dworze jest szaro i trochę pada, więc powiedzmy, że muzyka oddaje mój obecny stan duszy. Ale jakby wyszło słońce, to marzyłabym o włączeniu czegoś żywszego i mniej mdłego. Obawiam się, że raczej nie powrócę do tego krążka i będzie się tylko kurzyć na mojej półce, jednak nie wykluczam, że fani The xx będą płytą zachwyceni.



5.5



Agnieszka Strzemieczna


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.