Fani
The xx będą zachwyceni.
Christine
Owman jest sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Pochodząca ze Szwecji artystka,
performerka oraz multiinstrumentalistka lubi eksperymentować z przeróżnymi
efektami dźwiękowymi. Gra na pile, wiolonczeli, skrzypcach, gitarze,
fortepianie, ukulele i wielu innych. Zajęła się również produkcją swojego
trzeciego albumu. Ponadto wraz z Lasse Johanssonem z Cardigans gra w
psychodelicznej stonerowej grupie DunDun. Mimo że to wszystko dość imponująco
się prezentuje, to słuchając jej ostatniej solowej płyty mam wrażenie, jakby
jeszcze nie do końca odnalazła swój styl, miotając się między leniwym folkiem, rockiem,
a czasem nawet bluesem doprawionym ścianami dźwięków.
Przy
pierwszym utworze – „Wait No” - byłam jeszcze pozytywnie nastawiona do Little Beast. Zrobiło mi się miło,
leniwie i poczułam jak zaczynam się odprężać po ciężkim dniu w pracy. Jednakże
już jakoś w połowie albumu zaczęłam odczuwać znudzenie, a pod koniec mój
początkowy relaks zmienił się w lekkie poirytowanie.
Bardzo
fajna aranżacja muzyczna oraz mniej zawodzący, trochę szeptany śpiew Christine
w „Fear & The Body” sprawiają, że ten akurat utwór jest całkiem do
zniesienia i po kilku odsłuchach nawet trochę zaczął mi się podobać. Podobnie „I’m
sorry I”, który przywodzi na myśl niektóre produkcje Archive. Ten sam ciężki
beat i przesterowane, niewyraźne tło jak u Brytyjczyków. I tutaj również głos
Christine wypada całkiem nieźle. Znacznie lepiej brzmi, gdy wyciąga wysokie
tony nieomal piszcząc, niż te trochę niższe, ocierające się o fałsz, co
dokładnie słychać np. w „Devils Walk”. „I’d
rather die than play dead” to już szczyt zawodzenia doprawiony patetyczną muzyką.
Zaczynam po woli ziewać. A przy kolejnym - ostatnim utworze na płycie - „Your
Blood”, zasypiam na stojąco. W dwóch utworach – „One of the Folks” i „Familiar
Act” - artystce towarzyszy wokalnie Mark Lanegan, co wprowadza trochę inny,
jeszcze bardziej mroczny i tajemniczy klimat. Jednakże znów zawodzenie niczym
zza grobu może powodować u słuchacza nudności.
W
zasadzie ktoś mógłby pomyśleć, że przecież jest miło, spokojnie i nastrojowo, jednak
na dłuższą metę Little Beast męczy, nudzi i usypia. Zawodzenie Christine momentami brzmi
zupełnie jak The xx. Całość trochę ratuje spore zaplecze instrumentów z przebijająca
się wiolonczela na czele (dobrze ją słychać w „Your Blood”).
Akurat
jak piszę tę recenzję, na dworze jest szaro i trochę pada, więc powiedzmy, że
muzyka oddaje mój obecny stan duszy. Ale jakby wyszło słońce, to marzyłabym o
włączeniu czegoś żywszego i mniej mdłego. Obawiam się, że raczej nie powrócę do
tego krążka i będzie się tylko kurzyć na mojej półce, jednak nie wykluczam, że fani
The xx będą płytą zachwyceni.
5.5
Agnieszka
Strzemieczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.