Relacja z warszawskiego koncertu Napoleon i Being As An Ocean w Hydrozagadce.
Jako że na support niestety nie zdążyłem (niestety, bo słyszałem od paru osób, że Sigh To Behold wypadli grubo), krótką relację zacznę od laurki dla chłopaków z Post-Rock PL. Za to, że to już kolejna (po między innymi świetnych gigach XERXES i The Tidal Sleeps) organizowana przez nich poza-post-rockowa impreza. Na ściągane przez nich rzeczy można chodzić w ciemno, mogąc być praktycznie pewnym, że wszystko odbędzie się bez dwugodzinnej obsuwy, będzie konkretnie nagłośnione, a występujące składy nie odwalą fuszery. Cieszy fakt ściągania do Polski (przy dramatycznej frekwencji nawet w przypadku takich kozaków jak Gallows) średnio znanych kapel, które grają muzykę na światowym poziomie. Ślę wam chłopaki bardzo dużą piąteczkę.
Napoleon? Nie wiedziałem, że po nagraniu debiutanckiej epki już zdążyli zmienić
wokalistę, jako że nie przyglądałem się ich wizerunkowi, zmiana była dla mnie
praktycznie niesłyszalna, choć rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że
nowy krzykacz jeszcze nie czuję się na scenie do końca pewnie. Co nie zmienia
bardzo pozytywnego wrażenia, które
pozostawili po sobie jako zespół. Już na płycie słychać, że muzycy to, w
ramach uprawianej melodyjno-hardcore'owej stylistyki, nieźli kombinatorzy,
szczególnie pochylony w
skupieniu nad swoim instrumentem gitarzysta. Bardziej kosmicznego hardcore'owca
widziałem tylko na koncercie niestety już nieistniejącego Isaiah. Reszta
muzyków mu nie ustępowała.
Mimo dosyć standardowego składu brzmienie było bardzo gęste, a basista
szczelnie zapełniał wszystkie luki, które powstawały, kiedy gitarowy oddawał się solówkowemu wywijaniu. Niestety na palcach jednej
ręki można było policzyć osoby z publiczności bawiące się bardziej hardo
niż kiwając głową.
Kolejny raz sprawdziła się w moim przypadku złota zasada, że najbardziej
zaskakują rzeczy, co do których
nie ma się sprecyzowanych oczekiwań. Do Hydrozagadki przyszedłem głównie na Napoleona. Stety albo
niestety, dopiero po paru utworach Being As An Ocean stwierdziłem, że
kolejność występów była
w pełni uzasadniona. BAAO, któremu
komercyjny potencjał pozwolił przedrzeć się im na listę Billboardu, na
żywo jawi się jako skład mogący obdzielić energią kilka całkiem mocno
naparzających punkowych kapel. Miotający się wśród publiczności pod sceną wokalista (w
jednym numerze dołączył do niego też jeden z wiosłowych), pełne oddanie muzyce,
fani wyrywający sobie mikrofon podczas refrenów. Takie obrazki zawsze robią wrażenie. Koncertowe mięcho też
skutecznie niwelowało coś, co moim zdaniem jest bolączką ich Dear G-d,
przeprodukowanie materiału. Wolę niedoskonałość śpiewanych partii, niż
ich nachalne ugładzanie. Momenty, kiedy muzycy udają się w bardziej
przestrzenne rejony mogące nudzić w nagraniach, na żywo idealnie dozowały
napięcie. Nieczęsto można obejrzeć takie naładowane pasją koncerty, chociaż
przy skromnej, ale zdecydowanie nad ruchliwej grupce fanów chłopaki mieli trochę ułatwione
zadanie.
Już
teraz czekam na następne smakowitości, jakie zgotują nam chłopaki z Post-Rock
PL. Łączę wyrazy szacunku.
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.