czwartek, 28 marca 2013

Recenzja: K-X-P - "II" (2013, Melodic)

Drugi album K-X-P wypada nieco gorzej w porównaniu z debiutem.










Zaczyna się z przytupem. Trochę jak Efterklang na Piramidzie, ale to nie może dziwić - w ‎końcu Skandynawia. "Ydolem", pełniące rolę intra w II, rozpoczyna się iście północnymi ‎pejzażami opartymi na brzmieniu rogów i trąbek, które ciągną się zaledwie przez trzydzieści ‎sekund, ale już we wstępie dają nadzieję, na całkiem niezły materiał. Tezę tę potwierdza ‎pierwszy pełnometrażowy utwór i tak już jest praktycznie do końca płyty. "Melody" witają ‎masywne syntezatory, do których po chwili dołącza żywa i energiczna perkusja. Całość ‎prezentuje się dość radośnie i tanecznie, gdyby wyjąć szeptany wokal, który nadaje ‎utworowi aurę intymności. Ta zanika wraz z refrenem - patetycznym z wykrzykiwanym ‎wręcz tekstem, a gdyby pokusić się o porównania, to w tych melodiach opartych na ‎pędzącej wręcz linii basu i delikatnych syntezatorach czai się gdzieś duch Dana Deacona ‎na środkach uspokajających. I nawet jeśli momentami jest aż nazbyt patetycznie ‎‎(chóralne trąbki w tle), to następujący po "Melody" "Staring at the Moon" śmiało można ‎nazwać highlightem II. Ta sześciominutowa kompozycja ma wszystko czego potrzeba, ‎żeby utwór wgniótł w ziemię. Są stroboskopowe, niemalże apokaliptyczne syntezatory, ‎pulsująca gitara, mroczne efekty i szeptany w refrenie, a wypełniony echem w refrenach ‎‎(również patetycznych) wokalem. Gdzieś na początku przebija się też złowrogie krakanie ‎wrony, a pod koniec sprzężona gitara i przyśpieszona perkusja brzmią jak gdyby zaraz K-X-‎P mieli wybuchnąć jakimś metalem. To jednak tylko pozory, bo Finowie nadal lecą ze swoim ‎lekko Goldfrappowym synthpopem, a czasami wtrącają gdzieś monumentalne partie post-‎rockowe, które w "Rbjtev" przechodzą niemal w drone. ‎

Zmianę przynosi "Magnetic North", przywodzący na myśl prawdziwą niemiecką/brytyjską ‎dyskotekę z lat osiemdziesiątych. Metronom pracował w najlepsze, perkusja, razem z ‎eterycznymi, łączonymi wokalami, hipnotyzuje ( “for those who are bored, Satan is Lord”), a ‎klawisze bawią, że aż miło. Tego nie można niestety powiedzieć o "In the Valley", utworze ‎chyba najbardziej irytującym z całego albumu. Kawałek jest co prawda bardzo różnorodny, ‎złożony z wielu motywów, które przechodzą przez siebie z częstotliwością odbijanej ‎piłeczki ping-pongowej, ale razem to jakoś nie za bardzo styka. Co ważne, nie sprawdzają ‎się te tribalowe przyśpiewki, nadające utworowi folklorystycznego wydźwięku. Brzmi to ‎dość tandetnie, a w połączeniu z fletami, wiejsko. Skojarzenia? O wiele gorsza wersja ‎Young Magic z Melt, zwłaszcza na wysokości drugiej minuty. Zbudowanie "In the Valley" z ‎tylu elementów męczy, a zaproszenie do współpracy przy wokalach "zawsze-nudnej-Annie" ‎tylko to uczucie pogłębia. Niczym szczególnym nie wyróżnia się też kolejny indeks. "Tears ‎‎(Extended Interlude)" co prawda ciekawie łączy się z końcówką "In the Valley", ale ‎kościelne chóry na początku utworu gryzą się z następującymi eightiesowymi klawiszami i ‎pojękującym w tle, dwugłosowym "aaaaaaaaa". Całość kompozycji również schodzi do ‎poziomu oznaczonego nazwą "apokaliptyczny post-rock", czytaj: nudy, stoicyzm. ‎

Ciekawie robi się znowu przy "Flags and Crosses", gdzie Finowie zanurzają się w ‎krautrockowe odmęty, a motywem przewodnim kawałka jest wyśpiewywane “Let’s die ‎tonight, let’s stay alive tonight" i przy okazji mieszane znowu z noise'em, muzyką ‎symfoniczną (4:15),  freak-folkiem (okolice 40 sekundy), math-rockiem ‎charakterystycznym dla większości nagrań Foals z Antidotes, a przynajmniej z tej ‎dodatkowej edycji albumu (i tych bonusowych utworów). "Easy (Infinity Waits)" buja na ‎całego swoim żywym tempem, skocznymi syntezatorami, brzmieniem jak z berlińskich ‎parkietów w klubach dla swingerów, przyśpiewkami (i melodią!) kojarzącymi się z ‎nagraniami Boots Electric i kipiącą wręcz seksem po przyćpaniu rozwiązłością. "Dark Satellite" to nawiązanie do minimalnego techno lat ‎dziewięćdziesiątych i kolejny ukłon w stronę niemieckiej sceny techno. W tle słychać też ‎przebłyski Kraftwerk, co potwierdza tylko hybrydową formę albumu i niezdecydowanie ‎wśród muzyków co do ostatecznego wyglądu II. ‎

W porównaniu z pochodzącym sprzed dwóch lat debiutanckim KXP sofomor wypada nieco ‎gorzej. Kompozycje już nie są tak ciekawe, nie chwytają z taką łatwością i, pomijając ‎niektóre wyjątki, raczej szybko wymskną się z pamięci. II można oczywiście posłuchać i ‎wypadałoby to zrobić, bo K-X-P mają całkiem ciekawe pomysły. Może trzeci album ‎wypadnie trochę bardziej kolorowo?‎

6‎

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.