Drugi album K-X-P wypada nieco gorzej w porównaniu z debiutem.
Zaczyna się z przytupem. Trochę jak Efterklang na Piramidzie, ale to nie może dziwić - w końcu Skandynawia. "Ydolem", pełniące rolę intra w II, rozpoczyna się iście północnymi pejzażami opartymi na brzmieniu rogów i trąbek, które ciągną się zaledwie przez trzydzieści sekund, ale już we wstępie dają nadzieję, na całkiem niezły materiał. Tezę tę potwierdza pierwszy pełnometrażowy utwór i tak już jest praktycznie do końca płyty. "Melody" witają masywne syntezatory, do których po chwili dołącza żywa i energiczna perkusja. Całość prezentuje się dość radośnie i tanecznie, gdyby wyjąć szeptany wokal, który nadaje utworowi aurę intymności. Ta zanika wraz z refrenem - patetycznym z wykrzykiwanym wręcz tekstem, a gdyby pokusić się o porównania, to w tych melodiach opartych na pędzącej wręcz linii basu i delikatnych syntezatorach czai się gdzieś duch Dana Deacona na środkach uspokajających. I nawet jeśli momentami jest aż nazbyt patetycznie (chóralne trąbki w tle), to następujący po "Melody" "Staring at the Moon" śmiało można nazwać highlightem II. Ta sześciominutowa kompozycja ma wszystko czego potrzeba, żeby utwór wgniótł w ziemię. Są stroboskopowe, niemalże apokaliptyczne syntezatory, pulsująca gitara, mroczne efekty i szeptany w refrenie, a wypełniony echem w refrenach (również patetycznych) wokalem. Gdzieś na początku przebija się też złowrogie krakanie wrony, a pod koniec sprzężona gitara i przyśpieszona perkusja brzmią jak gdyby zaraz K-X-P mieli wybuchnąć jakimś metalem. To jednak tylko pozory, bo Finowie nadal lecą ze swoim lekko Goldfrappowym synthpopem, a czasami wtrącają gdzieś monumentalne partie post-rockowe, które w "Rbjtev" przechodzą niemal w drone.
Zmianę przynosi "Magnetic North", przywodzący na myśl prawdziwą niemiecką/brytyjską dyskotekę z lat osiemdziesiątych. Metronom pracował w najlepsze, perkusja, razem z eterycznymi, łączonymi wokalami, hipnotyzuje ( “for those who are bored, Satan is Lord”), a klawisze bawią, że aż miło. Tego nie można niestety powiedzieć o "In the Valley", utworze chyba najbardziej irytującym z całego albumu. Kawałek jest co prawda bardzo różnorodny, złożony z wielu motywów, które przechodzą przez siebie z częstotliwością odbijanej piłeczki ping-pongowej, ale razem to jakoś nie za bardzo styka. Co ważne, nie sprawdzają się te tribalowe przyśpiewki, nadające utworowi folklorystycznego wydźwięku. Brzmi to dość tandetnie, a w połączeniu z fletami, wiejsko. Skojarzenia? O wiele gorsza wersja Young Magic z Melt, zwłaszcza na wysokości drugiej minuty. Zbudowanie "In the Valley" z tylu elementów męczy, a zaproszenie do współpracy przy wokalach "zawsze-nudnej-Annie" tylko to uczucie pogłębia. Niczym szczególnym nie wyróżnia się też kolejny indeks. "Tears (Extended Interlude)" co prawda ciekawie łączy się z końcówką "In the Valley", ale kościelne chóry na początku utworu gryzą się z następującymi eightiesowymi klawiszami i pojękującym w tle, dwugłosowym "aaaaaaaaa". Całość kompozycji również schodzi do poziomu oznaczonego nazwą "apokaliptyczny post-rock", czytaj: nudy, stoicyzm.
Ciekawie robi się znowu przy "Flags and Crosses", gdzie Finowie zanurzają się w krautrockowe odmęty, a motywem przewodnim kawałka jest wyśpiewywane “Let’s die tonight, let’s stay alive tonight" i przy okazji mieszane znowu z noise'em, muzyką symfoniczną (4:15), freak-folkiem (okolice 40 sekundy), math-rockiem charakterystycznym dla większości nagrań Foals z Antidotes, a przynajmniej z tej dodatkowej edycji albumu (i tych bonusowych utworów). "Easy (Infinity Waits)" buja na całego swoim żywym tempem, skocznymi syntezatorami, brzmieniem jak z berlińskich parkietów w klubach dla swingerów, przyśpiewkami (i melodią!) kojarzącymi się z nagraniami Boots Electric i kipiącą wręcz seksem po przyćpaniu rozwiązłością. "Dark Satellite" to nawiązanie do minimalnego techno lat dziewięćdziesiątych i kolejny ukłon w stronę niemieckiej sceny techno. W tle słychać też przebłyski Kraftwerk, co potwierdza tylko hybrydową formę albumu i niezdecydowanie wśród muzyków co do ostatecznego wyglądu II.
W porównaniu z pochodzącym sprzed dwóch lat debiutanckim KXP sofomor wypada nieco gorzej. Kompozycje już nie są tak ciekawe, nie chwytają z taką łatwością i, pomijając niektóre wyjątki, raczej szybko wymskną się z pamięci. II można oczywiście posłuchać i wypadałoby to zrobić, bo K-X-P mają całkiem ciekawe pomysły. Może trzeci album wypadnie trochę bardziej kolorowo?
6
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.