Te dźwięki trzeba odbierać duszą i sercem. Chłodne analityczne rozważania nie będą chyba dobrym wyjściem.
Całkiem nieźle rozkręca nam
się nowy rok, obfitujący w wiele ciekawych, a czasem nawet bardzo zaskakujących
wydarzeń. W samym tylko lutym z łatwością można wskazać kilka highlightów (i to
nie tylko muzycznych, wiecie o co chodzi). A przed nami jeszcze premiery nowych
płyt Davida Bowie’ego, Justina Timberlake’a, The Flaming Lips, Phoenix czy The
Knife. Taki zestaw może porażać, a nie wypada zapominać o artystach, którym
lata czy nawet dekady zajmuje cyzelowanie do perfekcji swoich nowych dzieł.
Kevin Shields zrzucił wreszcie ciężkie kajdany, uporał się ze wszystkimi
przeciwnościami losu i wraz z My Bloody Valentine wydał w końcu tak długo
oczekiwany follow-up Loveless. Ale grono szarlatanów-perfekcjonistów nadal
prezentuje się niezwykle okazale. Któż z nas nie chciałby dostać w swoje ręce
nowego albumu The Avalanches, Dr. Dre, Deltrona 3030, Ścianki lub D’Angelo?
Jeśli chodzi o tego ostatniego, to wiemy tylko, że album ma ukazać się w tym
roku i tyle. Mając na uwadze ostatnie wydarzenia, możemy założyć, że tym razem
wreszcie się uda, ale wciąż pozostaje tylko nadzieja i oczekiwania. Na
szczęście te oczekiwania może umilić inny krążek, który wcale nie musi być
tylko krótkotrwałym paliatywem James River. Mowa oczywiście o No
World.
Za krążek odpowiedzialni są
dwaj bracia: Andrew i Daniel Aged, ukrywający się pod nazwą Inc. Już
wcześniejsze dokonania tej dwójki, czyli single wydane jeszcze pod aliasem Teen
Inc., np. „Friend Of The Night” czy „Fountains” pokazywały, że drzemie w nich
olbrzymi songwriterski potencjał. Niestety duet nie zdobył popularności, bo
raz: ich kawałki nie predestynują do bycia wielkimi radiowymi przebojami, dwa:
niewielu wiedziało o istnieniu tych singli, bo bracia obracali się w niezalowym
środowisku blogów, więc nie mogli dojść ze swoją muzyką do szerokiego kręgu
odbiorców. Dopiero po dołączeniu do 4AD i wydaniu epki 3 ten obraz
nieznacznie, ale jednak, uległ zmianie. Jeszcze większe zamieszanie wokół
zespołu, choć nadal wszystko ma miejsce w skali mikro, pojawiło się po
zaanonsowaniu przez label debiutanckiego longplaya. Mimo to łatwo przewidzieć
reakcje recenzenckiego światka – album zostanie pominięty, albo potraktowany
olewczo. A szkoda, bo to album doprawdy znakomity.
No World nie jest zwykłym
zbiorem piosenek – to raczej konstelacja autentycznie wzruszających,
melancholijnych serenad, bezbłędny bukiet miłosnych poematów z perłowej krainy
sophisti-avant-retro-soul-funkowego nu-r’n’b. No i oczywiście mesmeryczny hołd
dla pociętych rytmicznych struktur Last Exit, zmysłowych medytacji z Brown
Sugar, wyrafinowanych akordowych progresji Neptunes (notabene Pharrell
pomagał przy nagrywaniu) i Prince’owskiej filozofii popu. A wszystko to
skorelowane pasją, emocjami i kapitalnym songwritingiem. Debiut Inc. nie jest
spektakularną, maksymalistyczną pop-produkcją, mającą na celu pomóc braciom w
opanowaniu muzycznego rynku i umożliwić im wdrapanie się na fotel, w którym
zasiadają zarabiające miliony i błyszczące w świetle reflektorów gwiazdy popu.
Można by raczej rzec, że jest to skromna, intymna płyta, nie trafiająca w gusta
każdego, a na pewnie nie w gusta zblazowanej nu-indie publiki, bo ta, jeśli już
zainteresuje się graniem w duchu Inc., to sięgnie raczej po ckliwy pop dla
zbuntowanych nastolatek w rodzaju The xx. Smutna prawda, ale prawda.
Ale wracając do No World
– nie wiem czy jest sens aby poddawać obszernej analizie każdy osobny track na
tym dziełku. Mogę tylko napisać, że już przy pierwszych taktach „This Place”
bezwarunkowo się wzruszam, że przy okraszonym new wave’ową gitarą „Black Wings”
ciśnie podnosi się niebezpiecznie w górę, a z kolei „5 Days” to czyste piękno,
zaklęte w modlitewnych auspicjach piosenki pop. Dalej „Trust (Hell Bellow)” to
dumny hołd dla D’Angelo, „Angel” to Juniorboysowa, wyciskająca łzy, niebiańska
impresja, a „Desert Rose (War Prayer)”, z riffem odsyłającym do "Chromakey
Dreamcoat" Boards Of Canada, graniczy niemalże z metafizycznym przeżyciem,
przy którym odbiera mi mowę.
Te dźwięki trzeba odbierać
duszą i sercem. Chłodne analityczne rozważania nie będą chyba dobrym wyjściem,
przynajmniej takie jest moje zdanie. Dlatego też cała ta recenzja nie jest
nawet promilem namiastki tego, co dzieje się na No World. Trzeba samemu
zmierzyć się z tym słuchowiskiem i samemu ocenić jego wartość. Zachęcam więc do
zapoznania się z debiutem braci Andrew i Daniela, a jeśli już koniecznie
zachodzi potrzeba opisywania nastrój tego krążka, to chyba tylko słowa poety
mogą podjąć takie wzywanie. Dlatego kończę i zostawiam Was z takimi właśnie
słowami.
Miasto już odpoczywa. Turkot
ostatnich powozów
Migoczących światłami oddala
się i ulica
Cichnie w poświacie latarni.
Syci słodyczy dnia,
Ludzie śpieszą do domu, by
tam w spokoju i ciszy
Ocenić zysk i stratę.
Opustoszał też rynek;
Zniknęły ze straganów
winogrona i kwiaty,
I wszelkie rękodzieło. Tylko
z dalekich ogrodów
Dochodzi cicha muzyka.
Struny potrąca zapewne
Ktoś zakochany lub taki, co
jest sam i wspomina
Młodość i dawnych
przyjaciół. Słychać też wieczne źródła
Bijące z wonnego gruntu, i
dzwon w gęstniejącym mroku,
I głos czuwającej straży,
gdy ogłasza godzinę.
I wiatr powiewa chwilami,
wzburzając korony drzew,
I oto tajemniczo, niby cień
naszej ziemi,
Wschodzi powoli księżyc.
Nastaje noc, marzycielka,
Rozgwieżdżona, wyniosła, nie
licząca się z nami,
I srebrna, zagadkowa, jakby
z innego świata,
Króluje majestatycznie i
smutno tam, nad szczytami.
Friedrich Hölderlin: Noc [fragment
elegii Chleb i wino]
9.5
Tomasz Skowyra
oj takie ło 5.0
OdpowiedzUsuńDAFUQ
OdpowiedzUsuń