niedziela, 30 grudnia 2012

Zaległości recenzenckie #8: Babadag, Emeralds, Action Bronson/Party Supplies, Edward Sharpe and the Magnetic Zeros

Kilka słów o albumach Edward Sharpe & the Magnetic Zeros, Action Bronson/Party Supplies, Emeralds i Babadag.



Action Bronson/Party Supplies - Blue Chips (2012, Fool's Gold/Reebok Classics)
Ten rudzielec wydał w tym roku jeden album wraz z The Alchemists oraz mixtape nagrany z pomocą Paty Supplies, a w 2013 będzie kontynuował swoją ofensywę. Klasyczne bity rodem z Nowego Jorku, agresywna recytacja (często o jedzeniu) i łudząco podobny głos do starszego kolegi po fachu, Ghostface Killah, to cechy charakterystyczne syna albańskich emigrantów. Action pierwsze poważne albumy nagrywa dopiero od 2011 roku, a już zbiera pochwały od największych recenzentów na rynku. Album Blue Chips uplasował się bardzo wysoko w wielu tegorocznych podsumowaniach i to nie tylko hip-hopowych. Jeśli chodzi o teksty Bronsona, to mamy tu do czynienia ze standardowymi wątkami opowiadającymi o ciężkim życiu w wielkim mieście, drobnych gangsterach i łatwych dziewczynach, poskładanych jednak z niezwykłym wyczuciem i humorem. Niezwykłego smaczku jego wersom dodają ciągłe kulinarne nawiązania (Action to były kucharz, obecnie prowadzi kulinarny program online). Te niepospolite rapy połączone ze świetnie złożoną przez Party Supplies muzyką, dają świetną kompilację nowoczesnego rapu z klasyką lat dziewięćdziesiątych. 7/10 [wir]

Edward Sharpe & the Magnetic Zeros - Here (2012, Vagrant/Community Music)
Drugi album zespołu Alexandra Eberta, mimo że jest utrzymany w podobnym stylu, co jego poprzednik, nie dorównał mu w najmniejszym stopniu. Debiutancki album Edward Sharpe And The Magnetic Zeros Up From Below zebrał mieszane oceny, jednak nam bardzo się spodobał. Równie dobrze wspominam solowy album Alexandra z zeszłego roku. Niestety nowy krążek ESATMZ nie spełnił pokładanej w nim nadziei. Wszystkie utwory zlewają się w jedną mieszankę folkowych zawodzeń i ogniskowych przyśpiewek. Oczywiście nie jest to zły album, niemniej jednak po następcy świetnie odebranego przeze mnie, pełnego przebojowych utworów Up From Below spodziewałem się czegoś lepszego. Na pierwszy plan wybijają się melancholijny "Child" i otwierający album "Man On Fire". Reszta jest mieszanką hipisowskich hymnów z lat sześćdziesiątych i współczesnego, mocno już wyeksploatowanego, alternatywnego folku. Polecam do posłuchania „w tle”. Trochę szkoda. 4/10 [wir]

Babadag – Babadag (2012, Lado ABC)
Granie muzyki organicznej, a więc w dużej mierze intuicyjnej, akustycznej i czerpiącej z pierwotnych wzorców – takie założenie przyświeca ponoć zespołowi Babadag. Ich debiutancka płyta każdym swoim dziwnym dźwiękiem to potwierdza. Słuchacz jest tu raz wprowadzany w trans (utwory „Long long” czy „Futro”), raz delikatnie kołysany („Feather”), innym jeszcze razem targany skrajnymi emocjami („Moon”). Pełna smaczków warstwa muzyczna tak ściśle współgra z wokalem Oli Bilińskiej, że dopiero kilkukrotne przesłuchanie pozwala zacząć wsłuchiwać się w treść tekstów. Początkowo album Babadag odbiera się bowiem zmysłami, nie intelektem – czyli zgodnie z zamierzeniem twórców. 8/10 [sro]

Emeralds – Just to feel anything (2012, Editions Mego)

Okazuje się, że niechęć do braku tekstów w utworach wystarczy odpowiednio podejść. Pewnie po kilku(nasto)krotnym przesłuchaniu Just to feel anything znużenie panoszyłoby się ze wszech stron, ale przy początkowych odsłuchach to raczej jak świeży i energetyczny prysznic. Początek jest tajemniczy i nie zdradza niczego, ale przed cierpliwymi feeria dźwięków się otworzy. Myślę, że na niezobowiązujące sylwestrowe zawijasy na parkiecie nada się całkiem nieźle. Ciekawie złożona to płyta, bo tworzy przeplatankę między żwawo-tanecznymi, a melancholijno-idyllicznymi numerami. 6/10 [map]




Tekst przygotowali Wojciech Irzyk, Małgorzata Pawlak oraz Jakub Sroka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.