Nazwisko Cale najczęściej przez
większych i mniejszych znawców muzyki łączone jest przede wszystkim z zespołem
Velvet Underground. Zawężanie działalności Walijczyka tylko do tych paru lat
jest jednak sporym przeoczeniem. Jak dużym? Zdecydowanie mniej osób wie, że to
właśnie on był producentem debiutanckiego albumu The Stooges, a następnie długo
występował wspólnie z Lou Reedem. Wiele legend rocka rodziło się właśnie w jego
obecności. Co do jednego nie ma wątpliwości – Cale nigdy nie bał się
eksperymentów, chociaż zdarzało się, że ciężko za nie płacił, a wiele z jego
wydawnictw okazywało się komercyjną klapą.
Album Shifty Adventures in
Nookie Wood łączy klasyczne, rockowe brzmienia z odpowiednio dozowaną
elektroniką. To prawdziwa gratka dla fanów starej szkoły gitarowego grania.
Obecnie niewiele jest zespołów, które zachowały w sobie tchnienie ubiegłego
wieku. To jeden z nich. Żeby nie przykleić Cale'owi łatki muzycznego ortodoksa,
wystarczy posłuchać mocno elektronicznego „December Rains”. Walijski
multiinstrumentalista od zawsze współpracował z muzycznymi sławami. Nie inaczej
było tym razem. Na płycie gościnnie pojawił się Danger Mouse (członek Gnarls
Barkley, producent płyt The Black Keys i Gorillaz). Dzięki niemu pierwsze na
liście „I Wanna Talk 2U” zyskało przyjemny akustyczny feeling. Na płycie
słychać wyraźnie ducha Davida Bowie i The Doors. Taki właśnie jest utwór
„Hemingway” z silnym wokalem, dominującym nad całą resztą. Trzeba przyznać, że
poszczególne utwory znacznie różnią się między sobą. Album nie stanowi zwartej
całości. Czy to źle? To już zależy od indywidualnych upodobań.
Płyta to zbiór wspomnień,
muzycznych widokówek, z których każda przedstawia inny krajobraz. To dzieło nad
wyraz eklektyczne. Trudno, żeby mogło być inaczej – w końcu w bogatym
instrumentarium Cale'a, oprócz gitar i perkusji, pojawiają się organy Hammonda,
elektryczna altówka, klawesyn i MPC, co razem składa się na dość spory muzyczny
miszmasz. To dlatego, obok utworów takich jak „Mothra” z przesterowanym wokalem
i mocną elektroniką, widnieją takie perełki, jak kończący płytę „Sandman”,
nawiązujący do legendy Latającego Holendra.
Album Shifty Adventures in
Nookie Wood może i nie trafi do topowych zestawień ani tego roku, ani
dziesięciolecia. Może też nie każdemu przypadnie do gustu. Niesie jednak w
sobie bardzo dużą muzyczną emocję. Warto więc oderwać się od rzeczywistości,
usiąść wygodnie w fotelu, okryć się kocem i poświęcić te niespełna 54 minuty
czystej muzyce. Na zbliżające się długie zimowe wieczory płyta idealna.
6.5
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.