W zapowiedzi koncertu brytyjskiego
zespołu Gallows na FYH! red. Romanoski pisał, że błędem będzie
przegapienie tego wydarzenia. Miał rację. Występ
Anglików (i jednego Amerykanina) w warszawskim klubie Hydrozagadka był jednym z najlepszych, jakie w tym miejscu widziałem. Energia, którą przekazał nam zespół wraz ze wspomagającymi ich The Black
Hearts oraz Feed The Rhino, miała moc małej elektrowni atomowej. Co
prawda nie był to bardzo oblegany koncert, ale ci co się stawili dali z siebie wszystko (a przynajmniej większa część).
Był pot,
krew, podarte koszulki i łzy... z tym, że tylko i wyłączenie
szczęścia. Gallowsi grali krótko, koło pięćdziesięciu minut,
ale za to bardzo intensywnie, zachowując świetny kontakt z
szalejącą publicznością do samego końca. Występ składał się
głównie z nowych utworów, co specjalnie nie przeszkadzało
zebranym fanom śpiewającym jak jeden mąż wraz wokalistą
Wadem McNeilem. Wykrzyczane przez całą Hydrozagadkę były między
innymi refreny „Cross Of Lorraine”, „Depravers”, „Last
June” czy „Odessy”, czyli utworów z tegorocznego albumu zatytułowanego po prostu Gallows.
Ukłony należą się również
klubowi. Nagłośnienie dało radę, a ochroniarze zachowali zimną
krew, podczas gdy pogujący fani co rusz wskakiwali na scenę, aby
obdarzyć wokalistę pełnym miłości uściskiem, by sekundę później skoczyć z
powrotem w szalejący tłum. Świetnie bawili się również sami
muzycy, którzy co chwila wykrzykiwali hasło wieczoru, które dumnie brzmiało
„GALLOWS, KURWA”. Nie wiem czy udało się warszawskiej
publiczności przebić tę z Poznania, ale i tak całość wypadła
świetnie. Chłopaki obiecali, że do nas wrócą. Trzymam ich za
słowo.
Wojtek Irzyk
Wojtek Irzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.