środa, 17 października 2012

Recenzja: Barbara Morgenstern – "Sweet Silence" (2012, Gusstaff Rec.)

Uściślijmy, Barbara Morgenstern nie jest królową berlińskiej elektroniki (ok, może być księżniczką, ale nie królową). Kto zatem jest? Jak dla mnie nie ma wątpliwości – Ellen Allien.








Łatwo dostrzec podobieństwa między obiema artystkami (porównania Barbary do Björk mnie nie przekonują, sorry), ale to autorka Berlinette od wielu lat jest najjaśniejszą kobiecą postacią berlińskiej sceny elektronicznej. Nie znaczy to jednak, że pani Morgenstern tworzy nieciekawą, niczym niewyróżniającą się muzykę. Owszem, może nie jest to jakaś niesamowicie oryginalna estetyka, ale trzeba przyznać, że Niemka może pochwalić się własnym, charakterystycznym stylem. I o to właśnie chodzi.

Z płyty na płytę Barbara udoskonala swój styl za pomocą fakturowych roszad i nowych pomysłów, przy czym łatwo rozpoznać właściwości i cechy tej muzycznej formuły (trochę micro-house'u, trochę krautrocka, trochę synth-popu, a czasem pojawi się nawet coś z klasycznego instrumentarium), opierającej się w głównej mierze na sztandarowych bandach współczesnej (choć nie tylko) niemieckiej elektroniki. Solenne wymieszanie stylów takich wykonawców jak Mouse On Mars, Lali Puna, Tarwater, Booka Shade, The Notwist, a nawet Kraftwerk składa się na swoiste, wypracowane i przefiltrowane przez wrażliwość niemieckiej artystki brzmienie.

Sweet Silence również wpisuje się w ten schemat. Nie uświadczymy tu spektakularnych metamorfoz czy rewolucji, a mówiąc bez ogródek – kto zna i lubi wcześniejsze płyty artystki, powinien również polubić jej najnowszą pozycję. To bardzo równy materiał bez żadnych totalnie słabych punków czy wybijających ponad resztę fragmentów. Moimi ulubionymi momentami są zbudowany na zimnych synthowych motywach, z pełnym emocji i głębi wokalem w chorusie "Jump Into The Life-Pool", przywołujący ducha Kraftwerka circa Trans Europe Express "Highway" i miniaturowe preludium na syntezator "Bela", które nota bene rozdziela wyżej wymienione utwory. Na plus można jeszcze zaliczyć oparty na klawiszowych akordach "Night-Time Falls", instrumentalną midi-wycieczkę "Hip Hop Mice" i obleczony smyczkami, finalny "Love Is In The Air, But We Don't Care". Jak widać wcale źle nie jest.

Najnowsza propozycja berlińskiej songwriterki na pewno nie sprawi, że nagle o jej osobie zrobi się głośno. Sweet Silence to świadoma kontynuacja drogi, jaką Barbara wytyczyła sobie już na debiutanckim Vermona ET 6-1 (co prawda od 1998 roku jej muzyka ewoluowała w różne strony, to jednak szkielet wciąż się nie zmienił). Na pewno warto sprawdzić, jak Niemka radzi sobie w 2012 roku, jednak nie należy oczekiwać od tej płyty niewiadomo czego, bo w sumie od początku wszystko jest jasne.

6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.