niedziela, 2 września 2012

Recenzja: Netsky – "2" (2012, Hospital Records)


Na początku tego lata Hospital Records zafundowało nam kolejną porcję soczystego liquid drum’n’bassu. Po dwóch latach od swojego debiutu Netsky prezentuje drugą, jeszcze lepszą produkcję, udowadniając tym samym, że Anglicy przestali mieć monopol na połamane beaty. Teraz czas na resztę Europy.







Znakiem rozpoznawczym wytwórni Hospital jest drum’n’bass, w którym pierwsze skrzypce grają na równi rozbudowana linia melodyczna oraz wokale. Na płycie Netsky’a gościnnie pojawili się m.in. Dynamite MC czy Selah Sue. W porównaniu z debiutem nowy album wypada o wiele lepiej. Jest bardziej różnorodny, lecz niepozbawiony charakterystycznego dla niego brzmienia. Zatem przeważa liquid funk, ale znajdziemy też i dubstep, momentami zahaczający o hip-hop, około-brejkowe klimaty oraz mocniejsze, bardziej techniczne połamane granie.

W zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Na pewno najlepszym kawałkiem na płycie jest „Come Alive” ze świetnymi syntezatorami na tle dubstepowego podkładu. Świetny jest też enerdżajzer „911”, który będzie rewelacyjnym parkietowym bangerem.

Przy pierwszym odsłuchu „The Whistle Song” miałam wrażenie, że początek został trochę ściągnięty od Calvina Harrisa, ale na szczęście było to tylko pierwsze, mylne wrażenie. Za chwilę weszły klawisze, szybki beat oraz Dynamite MC śpiewający „Do it for love, show us some love…” i zupełnie rozmyły się moje dziwne skojarzenia. Do tego ten plażowy, słoneczny flow.
Pamiętacie modę na RnB w latach dziewięćdziesiątych? Jednym z reprezentantów tego gatunku muzycznego był żeński zespół En Vouge, który miały utwór pod tytułem „Don’t Let Go”. Nie wiem dlaczego, ale jak słucham „Wanna Die For You” Netsky’a, to od razu widzę ten szałowy hit z dyskotek szkolnych. Podobne skojarzenia budzi u mnie „When Darkness Falls”. Z kolei „Given & Take” to sto procent stylu Belga, który tak dobrze został przyjęty przez publikę. Świadczyła o tym również przeogromna ilość osób w klubie 1500m2, gdy w zeszłym roku odwiedził nasz kraj.

Intryguje mnie również kawałek „Squad Up”. Zwłaszcza z powodu ciekawego głosu Jimmy’ego Jamsa, który nadaje energii hiphopowemu charakterowi utworu. Dodatkową ciekawostką jest to, że MC nie jest, jakby się mogło po głosie wydawać, ciemnoskórym raperem, tylko białym hipsterem z długą brodą i wąsami. Ale żeby nie było zbyt słodko proponuję włączyć sobie „Detonate”. Co prawda jest trochę wtórne, bo brzmi jak „Fasten Your Seatbelts” Freestylers i Pendulum, ale mimo to nadal nie jest to powód, żeby 2 nie polubić już od pierwszego przesłuchania.

Przyciąga mnie całe spektrum ciekawych dźwięków, jakie wykorzystał w swoich utworach Netsky, czyli wibrujące syntezatory, klasyczne klawisze oraz wszelkiego rodzaju elektroniczne odgłosy. Wszystko to razem podane w połamanych ramach beatu daje tak silnie magnetyczny efekt, że naprawdę ciężko jest mi się odkleić od tego albumu. A nie należę do osób, które, gdy spodoba im się konkretny kawałek, potrafią wałkować go w odtwarzaczu przez cały dzień. 

Ponadto jest to wyjątkowo taneczny krążek. W trakcie odsłuchu ciężko było mi siedzieć, a przetestowałam go już w warunkach podróżniczych czy sportowych, więc naprawdę wiem co piszę. Całkowicie go kupuję – od początku do końca. Netsky test drugiej płyty zdał celująco, stąd też pierwszy raz daję jakiejkolwiek płycie tak wysoką notę.

9/10

Agnieszka Strzemieczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.