wtorek, 18 września 2012

Recenzja: Dusted – "Total Dust" (2012, Polyvinyl)

Opisanie Total Dust odkładałem z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc. Trochę szkoda, bo debiutancki album Briana Borcherdta nie zasługiwał na takie olewcze traktowanie. Mniej więcej od lipca chodziły mi po głowie idealnie oddające piękno płyty zdania. Jest wrzesień, zapomniałem przynajmniej połowy. Szkoda, niemniej i tak warto.







Dusted totalnie (łapiecie grę słów?) odchodzi stylistycznie od tego, czym Brian zajmuje się od blisko ośmiu lat. Holy Fuck, na co dzień elektroniczne oczko w głowie Borcherdta, zeszło tym razem na dalszy plan. Razem z Leonem Taheny, który odpowiadał m.in. za produkcję Final Fantasy, stworzył folkowy duet zanurzony w morzu zwanym lo-fi. Efekt końcowy współpracy, czyli długogrający Total Dust wypadł im więcej niż poprawnie i każe zapatrywać się z optymizmem na przyszłość projektu.  

O tym, że debiutancki dług ograj Dusted nawet nie leżał stylistycznie obok dokonań Holy Fuck świadczy już otwierający utwór. „All Comes Down”, zresztą tak, jak i cały album, przypomina nagrania Meursault. Oczywiście banjo zostało zastąpione gitarą elektryczną, a otwarte przestrzenie bajecznego i mistycznego Edynburga przytłumionym i nieco ciężkawym brzmieniem wielkomiejskiego Toronto, jednak ta prostota kompozycyjna nakazuje szukać gdzieś w tych rejonach wykonawczych. Opener Total Dust Borcherdt oparł na szorstkich dźwiękach gitary, która ponoć była podłączona do nie w pełni działającego wzmaka, oraz pobrzmiewającym gdzieś w tle spokojnym, usypiającym wręcz rytmie tamburynu. Również wokal, który w większości kawałków odgrywa istotną rolę, został przepuszczony przez przeróżne efekty (z defektami), dzięki czemu śpiew roznosi się, niczym echo, ponad wszystkimi instrumentami. W „All Comes Down” głos Borcherdta, tak odległy, a przy tym bliski sluchaczowi, zostaje wzbogacony główną frazą “When will it all come down?”.
Przeciwstawieniem smędów z utworu pierwszego jest „(Into the) Atmosphere” – radosna i pełna energii kompozycja oparta na szybkich riffach gitary, falsetowym śpiewie i alt.country’owym feelingu kojarzącym się z twórczością Edwarda Sharpe’a i jego Magnetycznych Zer na wysokości debiutanckiego Up From Below.
Zaznaczyć powinienem przede wszystkim, że Dusted na Total Dust prezentują swoje dwa oblicza – jedno spokojne, radosne niczym ksiądz na pogrzebie, drugie zaś żywsze, oscylujące właśnie w okolicach alt.country czy wręcz popu. Tę pierwszą myśl idealnie potwierdzają takie nagrania jak wspomniane wcześniej „All Comes Down”, „Low Humming”, „Bruises” czy „Long It Lasts”, z których bije smędno-depresyjny chłód i przygnębienie. Momentami Borcherdt wokalnie przypomina Perfume Genius z Puy Your Back N 2 It, głównie ze względu na pogłos i melancholię w głosie.


Przeciwieństwem wymienionych utworów są „Cut Them Free”, „Pale Lights” oraz „Property Lines”, z czego każdy z nich można pojmować jako highlight debiutanckiego krążka. Przegięciem byłoby stwierdzenie, że kipi z nich energia, ale na tle tych ułożonych kompozycji wybijają się energią i, jeśli chodzi o grę gitary, zadziornością. Riffy i perkusja w „Property Lines” brzmią jak Travis, kiedy jeszcze w latach dziewięćdziesiątych grali bardziej energicznie (przy debiutanckim Good Feeling) i nie brzmiało to tak żałośnie jak na Ode to J.Smith, a „Pale Lights” wciąga hipnotyzującą, trzeszczącą gitarą i smętnym nuceniem gdzieś w środku utworu, przez co kawałkowi bliżej do skojarzeń z jakimś soundtrackiem dla niezal-młodzieży lub ckliwego filmu, który ratowała tylko ścieżka dźwiękowa. 

Najsłabszym fragmentem Total Dust jest „There Somehow”, utwór tak ciekawy, jak leżący na ulicy ziemniak. Nie grzeje, nie porusza, a na pewno nudzi. Niespełna półtorej minutowa kompozycja, która zamyka album zachęca do wcześniejszego skrócenia odsłuchu lub, co bardziej prawdopodobne, przeskoczenia do początku płyty.  

Przeskoczenia, bo to dobry album. Nie trzeba czasu, by się do niego przekonać, bo z miejsca utwory albo poruszają serwowanym smutkiem, albo wbijają w trans spowodowany uniesieniem melodyjności akordów. Ładna, smutna i urocza pozycja, którą warto poznać. 


7.5/10

Piotr Strzemieczny






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.