sobota, 18 sierpnia 2012

Wywiad: "Każdy dziennikarz musi się kształcić" || Łukasz Kuśmierz ||


Z Łukaszem Kuśmierzem, współzałożycielem i byłym redaktorem naczelnym "Electric Nights", a obecnie bloggerem i współwłaścicielem agencji koncertowej Make Music Agency, rozmawiamy o kondycji polskiego rynku muzycznego. 








Rozkręcałeś Electric Nights Magazine. Działaliście, działaliście, aż tu nagle najpierw padł magazyn, potem strona...

Trzeba powiedzieć o charakterze organizacyjno-strukturalnym "Electric Nights", bo bez tego ciężko będzie zrozumieć problem. Choć EN zabiegało o uwagę tych samych czytelników, co najbardziej rozpoznawalne tego typu miejsca w sieci, m.in. "Niezal Codzienny", "Screenagers", "Porcys", nie było tym samym. Fundamentem wszystkich działań skupionych wokół "Electric Nights" była fundacja z normalnym kapitałem zakładowym i zarządem. Te działania, oprócz magazynu i portalu, którymi zajmowałem się ja, to festiwal Electric Nights oraz kilkanaście koncertów-imprez klubowych Warm-up. Mówiąc wprost - nasza działalność miała przynosić zysk, przynajmniej na zbilansowanie wkładu wydawcy, fundatora. A jak możesz się domyślać, terminy „kultura niezależna” i „dobry wynik komercyjny” nie są synonimami. Ktoś w tym miejscu mógłby zarzucić nam naiwność, ale wcale nie chodziło o czysto finansowy zarobek, lecz o zebranie środków na promocję młodych talentów, zgodnie z celami statutowymi fundacji. Musieliśmy mieć pieniądze na zapraszanie zespołów, których nikt inny do Lublina nie chciał, przynajmniej w takiej skali, zapraszać i na pisanie o zjawiskach, o których mówi się tylko na non-profit portalach oraz blogach. Powodów, dlaczego raz wprawione w ruch koło wyhamowało, osobiście widzę mnóstwo. Za długo by opowiadać, a i też publicznie o większości kwestii mówić ciężko. Generalnie cały czas wrzało. Co ciekawe, podobną drogę w tym samym czasie przeszła „Machina”. Najpierw przesiedli się z papieru na gazetę internetową, potem ostał im się już tylko portal. Powody? „Polski rynek reklamowy nie dojrzał jeszcze do tego, by sprzedawać reklamę wyłącznie w e-wydaniach” - tak głosił oficjalny statement wydawcy. Mieliśmy podobnie, choć oczywiście w totalnie innej skali. Jeśli masz maila na Onecie, wiesz np., jaki w przypadku „Machiny” odchodził spaming. My dodatkowo zderzyliśmy się ze słabym odzewem internautów na płacenie za magazyn, mimo że było ono mobilne, mimo że w pewnym momencie ze stałej stawki cztery złote przeszliśmy na system „płać-ile-chcesz”. Czasami mam wrażenie, że te rozwiązania za jakiś czas będą uważane w Polsce za normalkę, a my po prostu za wcześnie wystartowaliśmy... Jak widzisz z innymi serwisami niezależnymi łączyła nas tylko presja własnych ambicji i może jeszcze niektórzy upierdliwi internauci. Presja wyniku różniła nas diametralnie.

Strona powróci?

Nie mam pojęcia. Po moim odejściu kto inny przejął zarządzanie portalem, ale tej osoby też już nie ma. Prawa do nazwy, marki, strony i imprez zostały po stronie wydawcy.

No właśnie, dlaczego odszedłeś?

W pewnym momencie widziałem, że wszystko zmierza w stronę stanu, który mamy teraz. Co prawda praca w "Electric Nights" od początku była pracą w stanie permanentnego kryzysu, ale to czasem bywa zrozumiałe, a nawet motywujące. Nie da się jednak "karczować lasu" w nieskończoność, jest pewna granica absurdów, którym jesteś w stanie stawić czoła, a gdy dodatkowo widzisz, że przy obecnym modelu prowadzenia działalności wszystko niechybnie zakończy się mocnym "dzwonem", interweniujesz. No i interweniowałem, zakomunikowałem jasno, że EN dłużej w takim wydaniu nie pociągnie, i zaproponowałem dwie propozycje rozwiązań, by nie zaprzepaścić dotychczasowej pracy. Obie zostały odrzucone, więc poinformowałem lojalnie wydawcę, że odchodzę.

Jakie to były propozycje?

Nie bardzo chcę wchodzić w szczegóły, ale możesz się domyślić, że jedna z nich, wobec niewydolności finansowej fundacji, dotyczyła przejścia na model non-profit. Bo do tej pory współpracownicy "Electric Nights" dostawali normalnie pieniądze za pisanie do magazynu i na portal, ja miałem umowę itd. Z tym, że to rozwiązanie akurat było tym, którego nie zamierzałem firmować już swoim nazwiskiem. Jedna rzecz to moja prywatna sytuacja, ale obawiałem się jednocześnie obniżenia poziomu "EN" - można było przypuszczać, że część osób odejdzie, że przyjdą ludzie mniej doświadczeni, a od początku moim zamierzeniem było to, iż na "Electric Nights" nie pisze kto chce, ale najlepsi w kraju. Groziło to klimatem, w którym musisz brać to, co dostajesz i nie możesz za dużo wymagać, no bo w końcu ktoś poświęca swój wolny czas i nie dostaje za to ani złotówki. Jazda sprzeczna z tym, do czego od początku dążyłem - że "EN" nie ma być pospolitym ruszeniem zajawkowiczów, ale ma za pracę wynagradzać, tak jak wynagrodzenie należy się za każdą inną wykonaną pracę. Ciekawostka, taka moja prywatna rozkminka - mam wrażenie, że portale, które od początku działają na zasadach non-profit i zbudują jakąś markę są w lepszej sytuacji od portali, na których na początku można było liczyć na zarobek, a potem to się zmieniło, niezależnie od wielkości marki. W tym drugim przypadku, gdy kończą się pieniądze, zazwyczaj kończy się też portal. Nie chodzi o chciwość ludzi, to jakaś bardziej złożona kwestia psychologiczn. Nie wiem, parę już takich sytuacji przeżyłem.

Sytuacja z mediami muzycznymi w kraju nie wygląda najlepiej.

Jeśli chodzi o niezależne przedsięwzięcia, to jest ciężko, ale lepiej niż np. pięć czy dziesięć lat temu. Mamy dużo więcej kapel wywodzących się z wrażliwości alternatywnej, co najmniej dwa festiwale rozpoznawalne w Europie, imprezy klubowe, są takie serwisy jak Wasz czy labele - Wytwórnia Krajowa, Thin Man Records lub, tu już z działki bardziej elektroniczno-hip-hopowej, EtRecs, którzy również na drodze DIY nagrywają sobie np. z Vadimem. Na pewno to w jakimś stopniu bierze się z mody na alternatywę. Teraz cały myk polega na tym, by ten płomyk rozniecić i podtrzymać już jako ogień. A same media muzyczne dostają odłamkami z ogólnej sytuacji mediów na rynku. Nakłady gazet spadają, wszystko przenosi się do internetu, nasza percepcja i zdolność koncentracji jest przez to coraz bardziej dziurawa, więc cierpi na tym np. wszelka publicystyka - większe artykuły, recenzje, gonimy za informacjami, mamy w głowie pootwieranych tysiące szuflad, tylko nie pamiętamy już po co. Może faktycznie przyszłe fortuny zbudują ci, którzy piszą teraz aplikacje na urządzenia mobilne i to jeszcze takie apki, które będą angażować odbiorcę ciągłym klikaniem? Czy ty, czytając tekst na ekranie monitora, potrafisz się skoncentrować swobodnie, czy raczej uwaga zjeżdża ci w stronę kolejnych statusów, youtube'ów i powiadomień?

Czytujesz polskie pisma muzyczne?


Polskich gazet muzycznych, "papierowych", nie czytam w ogóle. Zdarza mi się przeczytać w internecie to, co trafiło do papierowego wydania. Ale paradoksalnie ogólnie wolę druk - nie chodzi o samo obcowanie z materią, po prostu wzrok wolniej się męczy.


Dlaczego nie czytasz gazet?



Nie znajduję obecnie na rynku tytułu muzycznego, którego poziom byłby dla mnie zadowalający. Niestety coraz więcej wokół, ogólnie w mediach, krzyku, a ten mnie męczy. Słabo jest z merytoryką. W polskim internecie z pisaniem o muzyce jest lepiej, ale średnia krajowa też nie powala mnie na kolana, mówiąc eufemistycznie. To cena tego, że w sieci może pisać każdy, także ludzie bez warsztatu, wiedzy - nie informacji, to jeszcze coś innego- ale obycia czy zainteresowań... pozamuzycznych. Tak, to ostatnie też jest ważne. Smutny jest widok osób, które sprawiają wrażenie, że ich życie zaczyna i kończy się na "Pitchforku", OFF-ie i Rate Your Music... Coś za coś - internet "uwolnił" słuchaczy spod wpływu centr nadawczych ulokowanych przez lata w redakcjach prasowych, ale i otworzył drzwi absolutnie wszystkim. Która sytuacja jest lepsza? Mimo wszystko, nie będąc fanem dyktatorów gustów ze starej szkoły, wolałbym czytać teksty ludzi, którzy posiadają jakieś zaplecze - wiedzę i warsztat dziennikarski.

Jednak, tak jak wspomniałeś, może pisać każdy. Stąd wysyp portali i blogów, które nie zawsze zachwycają. Myślisz, że czas będzie weryfikował co jest dobre, a co nie?

Moim zdaniem zawsze ostatecznie weryfikuje publika, choć z drugiej strony jeśli ta publika będzie przez lata urabiana niskim poziomem, odrzuci tych z wyższej półki. Na zasadzie analogii z rynkiem wydawniczym, medialnym - część z nas narzeka, że zespoły niezależne funkcjonują w niszy, a w telewizji prym wiodą muzycy na żenującym poziomie artystycznym, ale niby kiedy polska masowa publiczność, wtłoczona pomiędzy Zetkę a RMF, miała wyrobić sobie gust? I jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. Czy aby na pewno młodszy odbiorca, ten dorastający już w powszechnym dostępie do internetu, potrzebuje dziennikarstwa na poziomie? Czasami obserwując popularność niektórych portali czy gazet lifestyle'owych odnoszę wrażenie, że bierze ona się z tego, że osoby tam piszące używają języka knajackiego, nie ma żadnej różnicy między "drukiem" a mową potoczną, językiem odbiorców, najczęściej internautów. Gdzie jeszcze polski internet jest dość specyficzny, mówiąc delikatnie, często operuje na poziomie chamstwa i cwaniactwa. Wiesz, bariera została zniesiona, internetowy writer pisze jakby rozmawiał z kumplem po trzech piwach. Może więc młodsi czytelnicy nie potrzebują już tekstów odznaczających się jako taką kulturą języka i wiedzą merytoryczną?

Polski odbiorca muzyki alternatywnej jest niewykształcony? Niewykształcony w sensie odbioru treści, która na niego spływa.

Jest wykształcony coraz bardziej, pełniej, na pewno lepiej niż jego rówieśnik wiedzę o muzyce czerpiący jedynie z telewizji i playlist Eski. Bardziej trzyma rękę na pulsie, trudniej mu coś narzucić, wie gdzie szukać. Natomiast pytanie, czemu niejako zanegowanie starego układu, słynne "nie czytam Teraz Rocka", musi wiązać się z wykorzenieniem i tego, co było dobre. Weźmy znowu przykład dziennikarski. Przecież często w odróżnieniu od młodych recwriterów dziennikarze muzyczni urodzeni w latach siedemdziesiątych i później są ludźmi, którzy posiadają warsztat, więcej - musieli często najpierw swoje wychodzić i odbębnić przy nudnych zajęciach zanim ktoś dał im możliwość publikowania. Wiedzy też nie ma co tutaj porównywać. Natomiast można się zastanawiać nad pasją, bo od dawna uważam, że dziennikarz nie śledzący aktualnych trendów jest jak niedokształcający się chirurg - zacznie szkodzić swojemu klientowi. W tym miejscu wielu młodszych wygrywa. Idealnym rozwiązaniem byłby dziennikarz łączący szacunek dla warsztatu dziennikarskiego i pasję poznawania muzyki charakterystyczną dla okresu studenckiego. Naprawdę nie rozumiem, czemu niektórzy niezalowcy, gdy wspomnieć im o profesjonalizmie dziennikarskim, wzdrygają się z wyższością jakby mówili "jestem ponad to".

Właśnie poruszyłeś temat, który jest charakterystyczny dla jednego z pism: "Po co się uczyć, poznawać i chłonąć nowe trendy muzyczne, skoro po roku 1990 nie powstało nic ciekawego w muzyce rozrywkowej". "Teraz Rock" istnieje na rynku dwadzieścia lat, a tak naprawdę mało jest osób, szczególnie tych młodszych, które utożsamiają się z tym tytułem, które go kupują.

I ja też go już od wielu lat nie kupuję, ale zwróć uwagę, że jednocześnie ten "Teraz Rock" ma stały, twardy elektorat. Skąd się to bierze? W dużej mierze stąd, że w latach dziewięćdziesiątych była to jednak kuźnia talentów dziennikarskich, ich czytelnicy o tym pamiętają i jadą na sentymencie. W ogóle tamten czas jawi się teraz jako mityczny, dość wspomnieć o tym, że przez parę lat wychodził taki "Brum". Teraz podaj mi polski portal, który wypuścił w świat rozpoznawalnych dziennikarzy muzycznych? Poza pierwszymi latami Screenagers i może jeszcze Porcys, im dalej w las, tym te nazwiska pojawiają się i znikają moim zdaniem.

Oprócz "TR" i nieistniejącego już "Brum" działały też inne gazety muzyczne. "Machina", "Zine", "Pulp"... Dlaczego one upadły?

Owszem, wspomniałem o tych dwóch, bo je pamiętam, "Brum" nawet lepiej niż ówczesny "Teraz Rock", który był "Tylko Rockiem". Jedna z teorii upadku gazet muzycznych dotyczy rynku reklamodawców. Wytwórnie, producenci sprzętu muzycznego itd. utrzymywali pisma reklamując się w nich. W pewnym momencie pojawił się cały trend twarzy danych stacji radiowych. To wtedy zaczęły się pojawiać billboardy ze znanymi piosenkarzami i te wszystkie "cześć, nazywam się Andrzej Piaseczny, a wy słuchacie właśnie radia RMF FM". Muzycy zwyczajnie poszli tam, gdzie finansowo dano im więcej. Płacz zaczął się później, gdy okazało się, że o ich muzyce nie ma kto opowiedzieć, bo masowe radia liczą się przede wszystkim ze słupkami słuchalności, a prasy już nie ma... "PULP" to już inne czasy, trochę inne realia rynkowe, inni reklamodawcy. Mógł zawinić brak zbytu, za mało osób zabierało to pismo ze sobą do domu w przeliczeniu na oczekiwania reklamodawców, a na pewno całe przedsięwzięcie dorżnął pożar Jadłodajni, w której partycypował wydawca "PULP-a".

Myślisz, że jakakolwiek gazeta muzyczna w Polsce może się jeszcze kiedyś zacząć ukazywać?

Ciężko powiedzieć cokolwiek na temat przyszłości ze stuprocentową pewnością. Ale nie wydaje mi się. Skoro ogólny światowy trend jest taki, że nakłady mediów drukowanych spadają, to tym bardziej ciężko będzie prasie muzycznej, która zawsze była niszą w tym segmencie. Optowałbym raczej za takim scenariuszem, gdzie gazety będą jak winyle - dla koneserów, nie na każdym rogu i nie na masową skalę, no i niestety drogie. Pytanie - komu opłacałoby się utrzymywać takie byty? Może rozwiązaniem byłyby periodyki, np. w formie kwartalników...

Np. jak „SPIN”, który opiera się głównie na stronie internetowej, a wydanie papierowe zawiera długie i wyczerpujące teksty analityczne, wywiady?

Myślałem raczej o takiej formie ukazywania się, jakie przyjęło "Glissando". „SPIN” faktycznie też jest ciekawym rozwiązaniem, choć obawiam się, że czytelnicy skupialiby się na tym, co jest i tak za darmo na stronie internetowej. Przypomina mi się casus „Electric Nights”. Choć w pewnym momencie za każdy numer można było płacić dowolną sumę lub nawet wpisać „0” w przelewie bankowym i za to dostawało się cały magazyn, z ładną oprawą graficzną, wraz z płytą w mp3, ludzie woleli czekać na te same teksty, które pojawiały się na naszej stronie z kilkutygodniowym opóźnieniem.

Przejdźmy do innej kwestii. Chodzisz na koncerty?

Tak.

Czy zmieniło się coś w nich na przestrzeni ostatnich kilku lat?

Bardzo dużo. Przede wszystkim jest więcej niezależnych zespołów w obiegu. Duże festiwale, jak Open'er czy OFF, stają się oknem wystawowym dla polskich grup, i nawet jeśli pojawiają się utyskiwania na godziny występów bandów, trzeba pamiętać, że jeszcze dziesięć lat temu w ogóle nie było takiej okazji, kropka. Ponoć festy psują rynek koncertów klubowych. Może coś jest na rzeczy, ale ja po moim rodzinnym Lublinie tego nie widzę. Wręcz możemy pochwalić się frekwencyjnym wzrostem publiki zaangażowanej w alternatywne eventy. To niestety ciągle mała grupa, zwykle te same twarze, ale znowu - kilka razy większa niż nawet trzy lata wstecz. I chyba dla samego artysty niezależnego ogólny trend jest korzystny. Ja wiem, że polskie zespoły ciągle nie mogą żyć z muzyki, a warunki oferowane przez organizatorów koncertów są niekiedy skandaliczne. Jednak mimo wszystko moda na alternatywę przyczyniła się do tego, że na świecie tacy The xx, Bon Iver czy The Kills to właściwie już osobne firmy, marki, które żyją godnie z samego grania. Jest więc do czego równać, tym bardziej, że ostatnio nasi zaczęli pojawiać się za granicą.

A sprzedaż płyt?

Wydaje się, że spada, nie? Ale to Polska była rok czy dwa lata temu zjawiskiem na tle ogólnoświatowego trendu, gdy okazało sie, że u nas sprzedaż płyt poszła do góry. Na pewno współczesny muzyk raczej powinien nastawiać się na zyski z grania koncertów niż z albumów. U nas jeszcze dochodzi fakt, że dystrybucja mp3 to ciągle nisza. Młodsi słuchacze nie są też tak przywiązani do nośnika fizycznego, sam nie jestem tak jak kiedyś, choć płyty kupuję nadal - po prostu to lubię. Paradoksalnie, mimo że sprzedaż spadła, osłuchanie wzrosło. No ale wiadomo skąd się to wzięło. Internet.

Media internetowe - rozwiną się i ostaną tylko najlepsze czy nadal będziemy mieć wysyp nowych stron muzycznych?

Pojawianie się nowych osób chcących pisać o muzyce jest nieuchronne. To po prostu siedzi w wielu ludziach - słuchasz, jest to twoja pasja, lubisz pisać, a dzięki internetowi ludzie są znowu jakby bardziej "piśmienni", chcesz się dzielić swoimi refleksjami ze światem. Nawet jeśli nie będą to serwisy internetowe, będą blogi czy choćby polecanki na Facebooku poprzez posty z załączonym linkiem do YouTube. Na pewno jednak czas nada wartości jednym zjawiskom, a przy drugich sprawi, że być może nie było o co kruszyć kopii w jakichś sporach forumowych. W końcu to po latach zbliżamy się do konstatacji, że dana płyta jest klasykiem. Podobnie będzie z dziennikarzami muzycznymi.

Sprzedaż płyt i warunki koncertowe dla polskich artystów mają szansę się poprawić?

Co do sprzedaży płyt, to może się pojawić delikatne wahnięcie na plus w przypadku kapel alternatywnych, bo ogólne zainteresowanie nimi jest obecnie jakby większe. Ale generalnie chyba nie będzie dużej poprawy - musielibyśmy być tak zaludnionym i dużym krajem jak USA, przy jednoczesnym wzroście konsumpcji dóbr kultury, by mówić o stałej poprawie. Natomiast warunki koncertowe jak najbardziej tak. Znowu odwołam się do przykładu Lublina, no ale ten znam po prostu najlepiej. Skoro podczas Warm-upów organizowanych za bardzo małe pieniądze, na wiele zespołów niezależnych nie było stać organizatorów, udało się zbudować profesjonalny produkt, w którym było miejsce i na stałą stawkę, czyli nie z bramki, dla artystów, i na nocleg, i na dobrych nagłośnieniowców, to chyba tym bardziej da się w dużo większych i zamożniejszych miastach. Nieuchronny będzie mariaż z prywatnymi sponsorami, którzy zresztą już zwietrzyli szansę na dotarcie do nowych konsumentów - zobacz, jak często "indie" muzyka pojawia się ostatnio w reklamach, i który już się dzieje. No i miasta, publiczne środki, mogłyby wykazywać trochę większe zainteresowanie kulturą alternatywną. Trzeba skończyć z mentalnością ubogiego petenta, który przychodzi prosić o łaskę króla. Nie. To jest władza publiczna, czyli reprezentująca wyborców, od nich zależna, więc powinna liczyć się z ich zdaniem i z tym, gdzie chcą inwestować koniec końców własne pieniądze. Pilnować kluczu od skarbca, a nie czuć się właścicielem tego skarbca. Tu jak sam raz nie ryzykuje się pieniędzmi w takim stopniu, jak w przypadku prywatnych inwestorów, więc nie rozumiem, skąd ta zachowawczość? Byleby tylko zachowawczość! Bywa i tak, że publiczne instytucje psują to, czego same są gospodarzami. Ale to już osobny wątek...

Rozmawiał Piotr Strzemieczny

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.