Sonny and the Sunsets tym razem ku pokrzepieniu złamanych serc.
Sonny Smith jeszcze niedawno zrobił rzecz niesamowicie ciekawą i
intrygującą - nagrał 200
utworów w stu różnych wyimaginowanych zespołach. Nawet jeśli każdy projekt
posiadał dwie piosenki, to dyskografia pochodzącego z San Francisco muzyka może
wzbudzać podziw.
To tak pół żartem, pół serio, bo przecież kto by ogarniał te
wszystkie zespołowe nowinki. Ale najważniejszą rzeczą w dorobku Sonny’ego jest
Sonny and the Sunsets i najnowszy album, Longtime
Companion . Dziesięć piosenek
o rozstaniu utrzymanych w alt-country’owej otoczce, które rozpoczyna „I Was
Born”, utwór tyleż retrospekcyjny, co analityczny. Smith rozmyśla nad swoją
przeszłością i zastanawia się, co będzie dalej (Now there is someone talking to my wife/I wanna know/Will
I ever feel alright dear?). „I See the Void” to chyba jeden wypełnione jest
taką smutną radością. Sunsets grają mega optymistyczne i proste melodie, oparte
jedynie na gitarze, basie i perkusji, jednak wydźwięk tekstowy jest zawsze
lekko przygnębiający, gdy np. Sonny śpiewa, że w oczach swojej (ex) dziewczyny
widzi pustkę. Cała płyta jest o rozstaniu i nie można się temu dziwić. To
trzeci album Sonny and the Sunsets i zarazem pierwszy nagrany po rozstaniu z
długoletnią partnerką (stąd tytuł). Ale jak lepiej przezwyciężyć zły nastrój,
rozstać się z negatywnymi duchami nieudanego związku, jeśli nie właśnie przez
smutną i semi-konceptualną płytę?
Longtime
Companion może jakimś rewelacyjnym tworem nie jest. Można Smithowi
można zarzucić zbyt jednostajne tempo, nieczęste zmiany brzmienia konkretnych
utworów, ale ta muzyka jednocześnie urzeka. Łapie słuchacza prostotą tych
trzech akordów w piosence, zawodzącym głosem i pełnymi metafor oraz kuksztańców
dla słuchacza, choć tak naprawdę smutnymi tekstami.
7/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.