niedziela, 12 sierpnia 2012

Recenzja: Sonny and the Sunsets - "Longtime Companion" (2012, Polyvinyl)

Sonny and the Sunsets tym razem ku pokrzepieniu złamanych serc.











Sonny Smith jeszcze niedawno zrobił rzecz niesamowicie ciekawą i intrygującą  - nagrał 200 utworów w stu różnych wyimaginowanych zespołach. Nawet jeśli każdy projekt posiadał dwie piosenki, to dyskografia pochodzącego z San Francisco muzyka może wzbudzać podziw.


To tak pół żartem, pół serio, bo przecież kto by ogarniał te wszystkie zespołowe nowinki. Ale najważniejszą rzeczą w dorobku Sonny’ego jest Sonny and the Sunsets i najnowszy album, Longtime  Companion . Dziesięć piosenek o rozstaniu utrzymanych w alt-country’owej otoczce, które rozpoczyna „I Was Born”, utwór tyleż retrospekcyjny, co analityczny. Smith rozmyśla nad swoją przeszłością i zastanawia się, co będzie dalej (Now there is someone talking to my wife/I wanna know/Will I ever feel alright dear?). „I See the Void” to chyba jeden wypełnione jest taką smutną radością. Sunsets grają mega optymistyczne i proste melodie, oparte jedynie na gitarze, basie i perkusji, jednak wydźwięk tekstowy jest zawsze lekko przygnębiający, gdy np. Sonny śpiewa, że w oczach swojej (ex) dziewczyny widzi pustkę. Cała płyta jest o rozstaniu i nie można się temu dziwić. To trzeci album Sonny and the Sunsets i zarazem pierwszy nagrany po rozstaniu z długoletnią partnerką (stąd tytuł). Ale jak lepiej przezwyciężyć zły nastrój, rozstać się z negatywnymi duchami nieudanego związku, jeśli nie właśnie przez smutną i semi-konceptualną płytę?

Longtime Companion może jakimś rewelacyjnym tworem nie jest. Można Smithowi można zarzucić zbyt jednostajne tempo, nieczęste zmiany brzmienia konkretnych utworów, ale ta muzyka jednocześnie urzeka. Łapie słuchacza prostotą tych trzech akordów w piosence, zawodzącym głosem i pełnymi metafor oraz kuksztańców dla słuchacza, choć tak naprawdę smutnymi tekstami.

7/10

Piotr Strzemieczny







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.