niedziela, 19 sierpnia 2012

Recenzja: Maximo Park - "The National Health" (2012, V2)


O Maximo Park było głośno. Kiedyś. Kiedyś też z każdej strony indie-słuchaczy bombardowały największe hity, „Apply Some Pressure” i „Kiss You Better”. Potem o zespole Paula Smitha długo było cicho, a Quicken The Heart nie powtórzyło sukcesu A Certain Trigger czy, może to trochę naciągane, Our Earthly Pleasures.
 








Nowa płyta?
Cóż, The National Health to kolejna pozycja wypchana ambitnymi kawałkami, jeśli chodzi o warstwę tekstową, i indi-pipczeniem, jeśli chodzi o samą melodię. Fajerwerków nie ma, ale też chyba nikt się po Maximo Park tego nie spodziewał. Nie liczono też na nowe brzmienie, a pod tym względem wystąpiła największa niespodzianka. Taka, że nawet uczestnicy „Geordie Shore” mogą być w szoku.

Maximo Park nagrali album z tak zwaną pompą. Nadal kompozycje są szybkie; nadal Smith śpiewa używając całej swojej energii, jednak utwory ukazują nowe, stadionowe oblicze zespołu. Bo gdy słucha się The National Health , na myśl przychodzi jedno określenie – epickość. Ale to epickość odnajdywana w sensie patetyczności, nadmiernej górnolotności. Trochę tu – zwłaszcza w mocniejszych „Hips And Lips” i „Banlieue” – inspiracji A Place to Bury Strangers, co świadczy o tym, że chłopacy nie siedzieli zamknięci i nad Tyne dochodzą co ciekawsze projekty ze Stanów Zjednoczonych.

Niestety, ale większość utworów to próba zjednania ze sobą dwóch gryzących się ze sobą rozwiązań. Z jednej strony Maximo Park starają się grać indie w komercyjnym wydaniu (alternatywne granie dla młodzieży), a z drugiej gdzieś tam przebijają się ambicje, aby wrócić do stanu sprzed blisko pięciu (albo siedmiu) lat, kiedy band z Newcastle naprawdę coś, pod względem indie-rockowym, w Zjednoczonym Królestwie znaczył.

Tą komercyjną twarzą zespołu są na pewno „The Undercurrents”, „Wolf Among Men” czy „Reluctant Love”, w których natężenie pop-dźwięków na centymetr kwadratowy i ogólnie pojętej "mainstreamowatości" bije z każdej sekundy piosenki. Z drugiej strony jest semi-klasycznie, maximoparkowo. Te skoczne riffy, nośne refreny i – jednym słowem – kawał dobrego indie-grania, do którego Paul Smith przyzwyczaił słuchaczy hitami z A Certain Trigger i Our Earthly Pleasures, których raczej się już nie puszcza w domu, ale gdy któryś z tamtejszych utworów leci w telewizji, z sentymentu się nie przełącza. Tak prezentują się „Until The Earth Would Open”, „Take Me Home” i “Waves Of Fear” – czysta energia i tradycja brytyjskiej piosenki pop-rockowej.  Najlepiej wypadają natomiast tytułowy utwór i wspomniany wcześniej „Hips And Lips”, które swoją mocą, melodyjnością i aranżami resztę nagrań biją po prostu na kolana.

Chociaż kwintet z Newcastle niczego nowego tą płytą nie wymyśla, a samo The National Health raczej umocni pozycję Maximo Park gdzieś po środku tabeli indie-kapel z Wysp, to czwartego albumu Brytyjczyków słucha się przyjemnie. Bez zobowiązań, bez złamanych nadziei. Po prostu przyjemnie.

6/10

Piotr Strzemieczny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.