O Maximo Park było głośno. Kiedyś. Kiedyś też z każdej
strony indie-słuchaczy bombardowały największe hity, „Apply Some Pressure” i
„Kiss You Better”. Potem o zespole Paula Smitha długo było cicho, a Quicken The Heart nie powtórzyło sukcesu
A Certain Trigger czy, może to trochę naciągane, Our Earthly Pleasures.
Nowa płyta? Cóż, The National Health to kolejna pozycja wypchana ambitnymi kawałkami, jeśli chodzi o warstwę tekstową, i indi-pipczeniem, jeśli chodzi o samą melodię. Fajerwerków nie ma, ale też chyba nikt się po Maximo Park tego nie spodziewał. Nie liczono też na nowe brzmienie, a pod tym względem wystąpiła największa niespodzianka. Taka, że nawet uczestnicy „Geordie Shore” mogą być w szoku.
Maximo Park nagrali album z tak zwaną pompą. Nadal
kompozycje są szybkie; nadal Smith śpiewa używając całej swojej energii, jednak
utwory ukazują nowe, stadionowe oblicze zespołu. Bo gdy słucha się The National Health , na myśl przychodzi
jedno określenie – epickość. Ale to epickość odnajdywana w sensie
patetyczności, nadmiernej górnolotności. Trochę tu – zwłaszcza w mocniejszych
„Hips And Lips” i „Banlieue” – inspiracji A Place to Bury Strangers, co
świadczy o tym, że chłopacy nie siedzieli zamknięci i nad Tyne dochodzą co
ciekawsze projekty ze Stanów Zjednoczonych.
Niestety, ale większość utworów to próba zjednania ze sobą dwóch
gryzących się ze sobą rozwiązań. Z jednej strony Maximo Park starają się grać
indie w komercyjnym wydaniu (alternatywne granie dla młodzieży), a z drugiej
gdzieś tam przebijają się ambicje, aby wrócić do stanu sprzed blisko pięciu
(albo siedmiu) lat, kiedy band z Newcastle naprawdę coś, pod względem
indie-rockowym, w Zjednoczonym Królestwie znaczył.
Tą komercyjną twarzą zespołu są na pewno „The
Undercurrents”, „Wolf Among Men” czy „Reluctant Love”, w których natężenie
pop-dźwięków na centymetr kwadratowy i ogólnie pojętej "mainstreamowatości" bije
z każdej sekundy piosenki. Z drugiej strony jest semi-klasycznie,
maximoparkowo. Te skoczne riffy, nośne refreny i – jednym słowem – kawał
dobrego indie-grania, do którego Paul Smith przyzwyczaił słuchaczy hitami z A Certain Trigger i Our Earthly Pleasures, których raczej się już nie puszcza w domu,
ale gdy któryś z tamtejszych utworów leci w telewizji, z sentymentu się nie
przełącza. Tak prezentują się „Until The Earth Would Open”, „Take Me Home” i
“Waves Of Fear” – czysta energia i tradycja brytyjskiej piosenki pop-rockowej. Najlepiej wypadają natomiast tytułowy utwór i
wspomniany wcześniej „Hips And Lips”, które swoją mocą, melodyjnością i
aranżami resztę nagrań biją po prostu na kolana.
Chociaż kwintet z Newcastle niczego nowego tą płytą nie
wymyśla, a samo The National Health raczej
umocni pozycję Maximo Park gdzieś po środku tabeli indie-kapel z Wysp, to
czwartego albumu Brytyjczyków słucha się przyjemnie. Bez zobowiązań, bez
złamanych nadziei. Po prostu przyjemnie.
6/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.