Perkusista The Pains Of Being Pure At Heart wydał płytę. I to jaką!
W pewien jesienny wieczór Kurt w końcu nie wytrzymał. Z iskrą w oku podarł na strzępy lekko wyblakły poster Colma Ó Cíosóiga, który wisiał nad jego łóżkiem od niepamiętnych czasów. W jego miejsce Kurt przyczepił sobie nowych papierowych przyjaciół. Od tej pory nad posłaniem Kurta umiejscowili się (zaczynając od lewej) chłopaki z Prefab Sprout, Scritti Politti, New Order, Tears For Fears, Simple Minds, ABC, Duran Duran, Spandau Ballet, a-ha, o, a nawet ci dwaj kolesie od "Go West". Następnego ranka Kurt pobiegł do bankomatu, wyciągnął parę stów, a potem kupił używany syntezator z lat osiemdziesiątych. Z zapałem wrócił do domu i, wpatrzony w swoich bohaterów, rzucił się w kompozycyjny wir.
Wiadomo, że ściemniam, ale tak
mogłaby wyglądać geneza powstania debiutanckiego albumu projektu Ice Choir.
Kurt Feldman, bębniarz nowojorskiego bandu The Pains Of Being Pure At Heart, a także jeden z
liderów nieistniejącej już shoegaze'owo-dream-popowej formacji The Depreciation
Guild, porzuca proste piosenkowe formy, oparte przede wszystkim na
przesterowanych gitarach, na rzecz wysmakowanego, biszkoptowo-kremowego popu,
imitującego vintage'owe klisze. Chociaż czerpanie garściami z eightiesowej
spuścizny stało się w ostatnim czasie bardzo modne (np. Parallels, Sally
Shapiro, La Roux, Twin Shadow, Little Boots, Tesla Boy czy nasz rodzimy Kamp!,
a to tylko kropla w morzu), to jednak efekty tych eksploatacji są skrajnie
różne. Łatwo o taniość, ckliwość, kicz, kabotynizm, przedobrzenie, brak świeżości
etc. Natomiast nie ma co ukrywać, że u Feldmana wszystko jest przemyślane i
leży na swoim miejscu. Zwrot w stronę wyrafinowanego synth-popowego amalgamatu
nie był "błędną decyzją gospodarczą". Wręcz przeciwnie, zdaje się, że
to właśnie ta estetyka pozwoliła Kurtowi otworzyć się emocjonalnie i jest jego
prawdziwym powołaniem. Po przesłuchaniu pierwszego długograja pod szyldem Ice
Choir, tak mi się przynajmniej wydaje, bo Afar
to piękna, pastelowa retro-kraina dźwięków, w której skrywają się pękające w
szwach od nieprzyzwoicie wybornych melodii i hooków pejzaże.
Każdy z tracków posiada
indywidualny charakter, mimo że wszystkie oscylują w bardzo podobnej formule.
Co więcej, nowojorczyk nie wypracował swojego własnego, oryginalnego czy
niepowtarzalnego stylu. Po prostu świetnie operuje danymi środkami, będąc przy
tym epigonem, który składa hołd eightisowej muzyce klawiszowej podszytej
new-romantic, a przede wszystkim składa hołd tym, którzy pojawili się w
pierwszym akapicie. Stąd o wielkości materiału stanowi sposób, w jaki Feldman
zapożycza i przetwarza poszczególne wpływy i motywy od swoich mistrzów. Innymi
słowy – to fenomenalne wyczucie młodego muzyka oraz korelacja inspiracji i songwritingu
sprawia, że tune'y zawarte na debiucie tak wymiatają.
Przesłuchałem album pewnie ze
trzydzieści razy i nadal nie mam swojego faworyta, bo z każdym kolejnym
odsłuchem odkrywam coraz to nowe detale, zaszyte gdzieś w gąszczu błogich
faktur, dlatego wciąż nie mogę się zdecydować. Longplay zaczyna się od
obezwładniającej impresji "I Want You Now And Always", której nośny
refren uroczo pławi się w synthowej melodyce, rezonującej z gitarowymi partiami
wyjętymi jakby z ostatniego longplaya Roxy Music. Chóralny fade-out prowadzi do
uwikłanego w barokową ornamentykę klawiszowego popu "Teletrips". Tu z
kolei lawirująca motoryka rozmarzonego Spandau Ballet zostaje ożeniona z ciepłą
witalnością Scritti Politti. Utwór kończy się nastrojową kodą, płynnie
przechodzącą w trzeci indeks – niczym Afrodyta, wyłaniający się z morskiej
piany "A Vision Of Hell, 1996". To już jest pure Scritti. Choć to niemal
mimikra ich twórczej maniery, to nie zagubiłaby się na Cupid & Psyche 85. Potem mamy impulsywny "Bounding",
zgrabnie pulsujący i przemieszczający się po dźwiękowych meandrach spod znaku
Pet Shop Boys, a-ha, Ultravox czy Alan Parson Project.
"Two Rings" figuruje w
samym sercu Afar. Synthowe intro
ewokuje "Dancing On My Own" Robyn (prawdopodobnie ten sam plug-in,
ale nie wiem, nie znam się), ale to tylko wierzchołek góry lodowej, a właściwie
gorącego wulkanu, który jak po przebudzeniu eksploduje bezlitosną magmą.
Tytułowy utwór wzrusza mieniącą się tęczowo-kalejdoskopową mozaiką klawiszowych
padów, w perfekcyjnej, eightiesowej obróbce. Kolejny w zestawie, subtelny "Peacock
In The Tall Grass", rozczula kruchością i eterycznym feelingiem, aby w
końcówce zaatakować new-orderowską gitarową solówką oraz wprawkami pianina
iskrzącymi w splocie z diamentowymi pasmami klawiszy. Przedostatni track,
eponimicznie zatytułowany "The Ice Choir" nie daje mi spokoju. Gdy
słyszę progresję trzech pierwszych akordów pojawia się w mojej głowie myśl: "gdzieś
to już słyszałem, tylko gdzie?". Wciąż nie mogę tego z niczym skojarzyć,
no ale nieważne. Za to ważne jest to, że ten fleetwoodowo-prefabowy tune to
typowy highlight, jeżeli w ogóle można mówić o highlightach w przypadku
omawianego krążka. Tak czy inaczej, album kończy się stonowaną
nostalgiczno-metafizyczną balladą na modłę closerów Rio Duran Duran czy True
Spandau Ballet. Ostatnim przystankiem jest więc "Everything Is Spoilt By
Use", z gościnnym udziałem wokalistki Chairlift, a także dobrej znajomej
Feldmana – Caroline Polachek (skoro mowa o znajomych, to tylko wspomnę, że
album zmiksował również ziom Feldmana – niezmordowany Jorge Elbrecht z formacji
Violens). Zaiste, ten dostojny taniec w perłowym blasku księżycowej nocy, to
idealne zwieńczeniem całości.
Istotnym aspektem Afar jest również na wskroś spoetyzowana
warstwa liryczna. W tekstach pełno wyszukanych i sensualnych metafor z
pogranicza surrealizmu oraz romantyzmu, w których objawia się odrealniona
wizyjność, mistyczno-ezoteryczne wątpliwości czy pragnienie dotarcia do
miłosnego idealizmu. Feldman przyznał w wywiadzie, że podczas komponowania
bardzo inspirowała go romantyczna poezja, a to oczywiście ze względu na
semantykę i rytm. Inspirowała go tak bardzo, że ostatniemu utworowi na Afar nadał tytuł, który jest cytatem z
poematu Johna Keatsa Fancy (notabene
jest to jeden z jego ulubionych lirycznych utworów). Można tylko dodać, że
oprawy brzmieniowa i liryczna dopełniają się jak ying i yang oraz że razem
tworzą piękną, monolityczną całość.
Gdyby ktoś na początku tego roku
powiedział mi, że w mojej czołówce 2012 będzie płyta, którą nagra perkusista
Pains Of Being Pure At Heart, to zapytałbym go, czy wziął rano leki i gdzie
jest jego kaftan bezpieczeństwa. Jednak muzyczny świat wciąż nie przestaje zaskakiwać,
ale jeśli to mają być tak miłe zaskoczenia jak Afar, to ja naprawdę nie mam nic przeciwko. Ciekawe tylko, kto w
następnym roku sprawi taką niespodziankę?
9/10
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.