wtorek, 7 sierpnia 2012

Recenzja: Ice Choir – Afar (2012, Underwater Peoples)

Perkusista The Pains Of Being Pure At Heart wydał płytę. I to jaką!











W pewien jesienny wieczór Kurt w końcu nie wytrzymał. Z iskrą w oku podarł na strzępy lekko wyblakły poster Colma Ó Cíosóiga, który wisiał nad jego łóżkiem od niepamiętnych czasów. W jego miejsce Kurt przyczepił sobie nowych papierowych przyjaciół. Od tej pory nad posłaniem Kurta umiejscowili się (zaczynając od lewej) chłopaki z Prefab Sprout, Scritti Politti, New Order, Tears For Fears, Simple Minds, ABC, Duran Duran, Spandau Ballet, a-ha, o, a nawet ci dwaj kolesie od "Go West". Następnego ranka Kurt pobiegł do bankomatu, wyciągnął parę stów, a potem kupił używany syntezator z lat osiemdziesiątych. Z zapałem wrócił do domu i, wpatrzony w swoich bohaterów, rzucił się w kompozycyjny wir.


Wiadomo, że ściemniam, ale tak mogłaby wyglądać geneza powstania debiutanckiego albumu projektu Ice Choir. Kurt Feldman, bębniarz nowojorskiego bandu The Pains Of Being Pure At Heart, a także jeden z liderów nieistniejącej już shoegaze'owo-dream-popowej formacji The Depreciation Guild, porzuca proste piosenkowe formy, oparte przede wszystkim na przesterowanych gitarach, na rzecz wysmakowanego, biszkoptowo-kremowego popu, imitującego vintage'owe klisze. Chociaż czerpanie garściami z eightiesowej spuścizny stało się w ostatnim czasie bardzo modne (np. Parallels, Sally Shapiro, La Roux, Twin Shadow, Little Boots, Tesla Boy czy nasz rodzimy Kamp!, a to tylko kropla w morzu), to jednak efekty tych eksploatacji są skrajnie różne. Łatwo o taniość, ckliwość, kicz, kabotynizm, przedobrzenie, brak świeżości etc. Natomiast nie ma co ukrywać, że u Feldmana wszystko jest przemyślane i leży na swoim miejscu. Zwrot w stronę wyrafinowanego synth-popowego amalgamatu nie był "błędną decyzją gospodarczą". Wręcz przeciwnie, zdaje się, że to właśnie ta estetyka pozwoliła Kurtowi otworzyć się emocjonalnie i jest jego prawdziwym powołaniem. Po przesłuchaniu pierwszego długograja pod szyldem Ice Choir, tak mi się przynajmniej wydaje, bo Afar to piękna, pastelowa retro-kraina dźwięków, w której skrywają się pękające w szwach od nieprzyzwoicie wybornych melodii i hooków pejzaże.

Każdy z tracków posiada indywidualny charakter, mimo że wszystkie oscylują w bardzo podobnej formule. Co więcej, nowojorczyk nie wypracował swojego własnego, oryginalnego czy niepowtarzalnego stylu. Po prostu świetnie operuje danymi środkami, będąc przy tym epigonem, który składa hołd eightisowej muzyce klawiszowej podszytej new-romantic, a przede wszystkim składa hołd tym, którzy pojawili się w pierwszym akapicie. Stąd o wielkości materiału stanowi sposób, w jaki Feldman zapożycza i przetwarza poszczególne wpływy i motywy od swoich mistrzów. Innymi słowy – to fenomenalne wyczucie młodego muzyka oraz korelacja inspiracji i songwritingu sprawia, że tune'y zawarte na debiucie tak wymiatają.

Przesłuchałem album pewnie ze trzydzieści razy i nadal nie mam swojego faworyta, bo z każdym kolejnym odsłuchem odkrywam coraz to nowe detale, zaszyte gdzieś w gąszczu błogich faktur, dlatego wciąż nie mogę się zdecydować. Longplay zaczyna się od obezwładniającej impresji "I Want You Now And Always", której nośny refren uroczo pławi się w synthowej melodyce, rezonującej z gitarowymi partiami wyjętymi jakby z ostatniego longplaya Roxy Music. Chóralny fade-out prowadzi do uwikłanego w barokową ornamentykę klawiszowego popu "Teletrips". Tu z kolei lawirująca motoryka rozmarzonego Spandau Ballet zostaje ożeniona z ciepłą witalnością Scritti Politti. Utwór kończy się nastrojową kodą, płynnie przechodzącą w trzeci indeks – niczym Afrodyta, wyłaniający się z morskiej piany "A Vision Of Hell, 1996". To już jest pure Scritti. Choć to niemal mimikra ich twórczej maniery, to nie zagubiłaby się na Cupid & Psyche 85. Potem mamy impulsywny "Bounding", zgrabnie pulsujący i przemieszczający się po dźwiękowych meandrach spod znaku Pet Shop Boys, a-ha, Ultravox czy Alan Parson Project.

"Two Rings" figuruje w samym sercu Afar. Synthowe intro ewokuje "Dancing On My Own" Robyn (prawdopodobnie ten sam plug-in, ale nie wiem, nie znam się), ale to tylko wierzchołek góry lodowej, a właściwie gorącego wulkanu, który jak po przebudzeniu eksploduje bezlitosną magmą. Tytułowy utwór wzrusza mieniącą się tęczowo-kalejdoskopową mozaiką klawiszowych padów, w perfekcyjnej, eightiesowej obróbce. Kolejny w zestawie, subtelny "Peacock In The Tall Grass", rozczula kruchością i eterycznym feelingiem, aby w końcówce zaatakować new-orderowską gitarową solówką oraz wprawkami pianina iskrzącymi w splocie z diamentowymi pasmami klawiszy. Przedostatni track, eponimicznie zatytułowany "The Ice Choir" nie daje mi spokoju. Gdy słyszę progresję trzech pierwszych akordów pojawia się w mojej głowie myśl: "gdzieś to już słyszałem, tylko gdzie?". Wciąż nie mogę tego z niczym skojarzyć, no ale nieważne. Za to ważne jest to, że ten fleetwoodowo-prefabowy tune to typowy highlight, jeżeli w ogóle można mówić o highlightach w przypadku omawianego krążka. Tak czy inaczej, album kończy się stonowaną nostalgiczno-metafizyczną balladą na modłę closerów Rio Duran Duran czy True Spandau Ballet. Ostatnim przystankiem jest więc "Everything Is Spoilt By Use", z gościnnym udziałem wokalistki Chairlift, a także dobrej znajomej Feldmana – Caroline Polachek (skoro mowa o znajomych, to tylko wspomnę, że album zmiksował również ziom Feldmana – niezmordowany Jorge Elbrecht z formacji Violens). Zaiste, ten dostojny taniec w perłowym blasku księżycowej nocy, to idealne zwieńczeniem całości.

Istotnym aspektem Afar jest również na wskroś spoetyzowana warstwa liryczna. W tekstach pełno wyszukanych i sensualnych metafor z pogranicza surrealizmu oraz romantyzmu, w których objawia się odrealniona wizyjność, mistyczno-ezoteryczne wątpliwości czy pragnienie dotarcia do miłosnego idealizmu. Feldman przyznał w wywiadzie, że podczas komponowania bardzo inspirowała go romantyczna poezja, a to oczywiście ze względu na semantykę i rytm. Inspirowała go tak bardzo, że ostatniemu utworowi na Afar nadał tytuł, który jest cytatem z poematu Johna Keatsa Fancy (notabene jest to jeden z jego ulubionych lirycznych utworów). Można tylko dodać, że oprawy brzmieniowa i liryczna dopełniają się jak ying i yang oraz że razem tworzą piękną, monolityczną całość.

Gdyby ktoś na początku tego roku powiedział mi, że w mojej czołówce 2012 będzie płyta, którą nagra perkusista Pains Of Being Pure At Heart, to zapytałbym go, czy wziął rano leki i gdzie jest jego kaftan bezpieczeństwa. Jednak muzyczny świat wciąż nie przestaje zaskakiwać, ale jeśli to mają być tak miłe zaskoczenia jak Afar, to ja naprawdę nie mam nic przeciwko. Ciekawe tylko, kto w następnym roku sprawi taką niespodziankę?

9/10

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.