W tym roku to Faith No More było największą muzyczną gwiazdą Festiwalu Malta. Koncert miał miejsce nad malowniczym brzegiem jeziora Maltańskiego, sławnego z wyścigów kajakowych. Dzień koncertu był duszny i upalny. Jadąc nad Maltę łatwo można było rozpoznać kto wybiera się na koncert, bowiem kilka dni przed występem zespół zażyczył sobie, by na koncert przynieść kwiaty – wielu ludzi miało ze sobą barwne, pachnące bukieciki.
Na miejsce dotarłem ok 19:30, gdy po tafli jeziora niosły się dźwięki utworów poznańskiej grupy Snowman. Zespół grał materiał głównie z nowej płyty, umilając zabijanie czasu przed koncertem gwiazdy wieczoru. Zagęszczenie publiczności nie było zbyt duże, a reakcja raczej chłodna, no ale taka już nieszczęśliwa rola supportu przed supportem. Około godziny 20:30 na scenie pojawiły się Muchy. Ludzi zrobiło się już całkiem sporo – poleciały największe hity z uwielbianego przeze mnie Terroromansu oraz ostatniej płyty i kilka nowych numerów, które niestety wypadły dosyć blado na tle starych przebojów. W pewnym momencie, ku zszokowaniu wszystkich kilku tysięcy ludzi, na scenie gościnnie pojawił się… Rychu Peja, który zarapował zwrotkę w jednym z nowych kawałków. Cóż, całkiem zabawne, a na pewno zaskakujące. Nie ma chyba bardziej wyszydzanego poznaniaka. Od 21:15 rozpoczęło się wielkie oczekiwanie na występ gwiazdy. Tłum zgęstniał na dobre. Publiczność była równie zróżnicowana jak muzyka Faith No More. Sporo metalowców i średnia wieku przekraczająca 30 lat, co dosyć mnie zdziwiło – miałem wrażenie, że jestem chyba najmłodszym uczestnikiem wydarzenia. Na wielkiej scenie ozdobionej białym materiałem zaczęły pojawiać się wielkie bukiety kwiatów – w pewnym momencie nawet poczułem ich zapach (w sumie nie zdziwiłbym się gdyby były sztuczne, a zapach dorobiła wyłącznie moja wyobraźnia). Wszystkim zaczęła udzielać się atmosfera niecierpliwości – wielcy brodaci technicy z Kalifornii krzątali się po scenie, co chwile coś przestawiając lub polerując. Ostatecznie około 22:10 na scenę wyszli muzycy z Faith No More.
Pierwszym numerem jaki zagrali, był instrumentalny „Woodpeckers From Mars”, podczas którego na scenę wyszedł prezydent Poznania Ryszard Grobelny – jak to zwykle bywa przy takich okazjach, część biła brawo, a część krzyczała „Rysiu wypierdalaj”. Za chwilę na scenie pojawił się kuśtykający, oparty o swoją nieodłączną laskę Mike Patton w słomkowym kapeluszu. Następnym numerem był cover Toma Jonesa „Delilah”, który w jakiś dziwny sposób tworzył idealne radosne połączenie ze sceną tonącą w kwiatach. Kolejny kawałek to chyba najsławniejsze „Midlife Crisis”, przy którym wszyscy zaczęli skakać i śpiewać. To był w moim odczuciu highlight całego koncertu. Kolejne numery to ciężkie „Ricochet” i „From Out of Nowhere”. Przyszła też pora na “Evidence” zaśpiewane po polsku. Mike Patton tego wieczoru był w świetnej formie – gdzieniegdzie przemycał wstawki z „trolololo” w swoich partiach. Brzmienie zespołu podczas koncertu w Poznaniu było zaskakująco ciężkie – zmiana przyszła wraz z spokojnym „Helpless” oraz słynnym coverem Commodores, „Easy”. Następnie poleciały dwa numery z King For A Day… Fool For A Lifetime. Koncert dobiegał już końca – zespół zagrał jeden z większych przebojów „Ashes to Ashes” oraz zakończył numerem „Just A Man”. Po gromkiej owacji kilku tysięcy ludzi (oraz dwóch kajakarzy, którzy podpłynęli pod scenę oszczędzając przy tym 360zł), Faith No More wyszli na scenę, by zagrać bis, na który składały się „Matador” i ulubione przeze mnie „Epic”. 90% publiczności zaczęła opuszczać teren koncertu, wszyscy byli przekonani, że to już koniec, jednak niespodziewanie – ku zdziwieniu samej ekipy technicznej Mike Patton i jego zespół wyszli jeszcze raz na scenę. Nie wiem jednak co zagrali, ponieważ byłem już w drodze do domu. To był udany wieczór. Może i nie darzyłem wcześniej Faith No More specjalną sympatią, ponieważ kojarzyli mi się zawsze z tymi, którzy stworzyli podwaliny pod najbardziej irytujący gatunek muzyki rockowej, jaki znam – tandetny nu metal. W czasie występu jednak popisali się fantazją, a ich koncert był po prostu ciekawy. Teraz można tylko z niecierpliwością wyczekiwać na przyszłoroczną gwiazdę Festiwalu Malta!
Jakub Lemiszewski
Zdaję sobie sprawę z tego, że moja nieobecność na drugim bisie jest odczytywana jako himalaje frajerstwa jednak uwierzcie mi - nikt, absolutnie nikt się tego nie spodziewał.
OdpowiedzUsuńJakub Lemiszewski